24 kwietnia 2024, środa

2017

Dariusz Łukaszewski

Ale ty nie musisz tego czytać, Anka cz. 8






Z bramy wariatkowa wychodzi się wprost na pocztę, naprzeciwko której jest bank.



Duży, trzypiętrowy, solidnie wymarmurowany, prawie jak państwowy ZUS, wzbudzający zaufanie, że nikt tu nagle nie wyjedzie za granicę z walizą pieniędzy, bo przecież tych marmurów zostawić szkoda. Więc ludzie walą tłumnie z groszem na czarną godzinę, albo po pieniądze, bo czarna właśnie im wybiła. I był czas, kiedy tu królowała Jadźka, czyli Kotek. To było kiedy jeszcze nie mówiła, bo Jadźka zaczęła mówić nie jak inne dziewczynki w wieku trzech latek, ale po czterdziestce, dopiero po trzecim dziecku.


- Koniec, więcej nie rodzę! - przemówiła.
- Jadźka! Ty mówisz...

Jadźkę nazywali Kotek, taka była zręczna, wszystko umiała: odebrać telefon – wtedy się do niego śmiała, że ho-ho, jak nie wiadomo kto, i wysprzątać bank umiała duży, trzypiętrowy: i szklanki i gumy do żucia z wykładzin i biurek, i papierki jak należy zaraz na miejsce, i kupie plamy brązowe i żółte siki zaschnięte we wu-ce ściereczką na biało przelecieć, no wszystko galanto tip-top. I z chłopem życie małżeńskie pouprawiać jak się należy, i oprać, i ugotować, i wypić też umiała wesoło. A jak zaczęła mówić, to najchętniej już tylko piła, bo wpadła w złe towarzystwo. Wiadomo, rozmowy sprzyjają nałogowi. Mówią, że ślepy nie pali, bo nie widzi dymu, a głuchy nie pije, bo nie łapie atmosfery podniosłej; tak mówią, ale czy trzeba od razu we wszystko wierzyć? Za to Gabrysia je pomarańcze, żeby od środka pachnieć wigilią, przez cały rok. Widać ksiądz proboszcz lubi święta.


Ani Gabrysia, ani Jadźka, nigdy nie były proszone na herbatkę do hrabini Wrotycz-Nawłociowej, nawet jej nie znają i w życiu nie spotkały. Mieciu owszem, spotkał i zaproszony został. Jak to się stać mogło, jak dojść do tego? Tak się złożyło, że hrabini - będącą na jednej ze swoich wypraw badawczych, podejmowanych w celu podpatrzenia jak też teraz miejska tłuszcza egzystuje – napadło czterech drabów, największych gnoi w mieście, czterech braci Leśniczaków, znanych z tego, że we czwórkę nikogo się nie boją. I bracia już sobie nieźle zaczynali poczynać z Wrotycz-Nawłociową, kiedy Mieciu zawsze gotowy wyjść w miasto wieczorową porą dla poszerzenia horyzontów, akurat w to miejsce i w czasie tym horyzonty swoje poszerzać postanowił.
Po wszystkim przeprosił hrabini za to, że musiała patrzeć na makabrę przeobrażenia braci w nieruchome chwilowo zgliszcza ludzkie, i tak tym ją ujął, że go na herbatkę zaprosiła, i to nie jeden raz, bo polubiła jego naturalną kompletność. I na takiej herbatce spotkałem Miecia i stąd go znam, i wiem, że Mieciu nikogo się nie boi, tylko Najświętszej Panienki i jej syna jedynego pana Jezusa, amen.


- Ale czy wolno już się naśmiewać bezkarnie z najwyższych wartości narodowych, panie Darku?
- Właśnie chciałem bardzo przeprosić.


- Proszę, i niech nam pójdzie na zdrowie.
- Przy okazji: większość ludzi zamiast trafić do elity, traci zęby, i stąd się biorą elity.


- Nie rozumiem...
- Nic nie szkodzi; nie twoja wina.


Mówią, że Mieciu Kaczmarek mógłby zrobić karierę filmową, bo od razu przyciąga uwagę: jest rudy, mocno wyrośnięty, a rzęsy i brwi ma blond, przez co oczy są wyraziste a spojrzenie zalotne, zmuszające do westchnień. Ciało Miecia dekorują piegi, a i fujarkę podobno też ma piegowatą, ale nie wiem, bo nie oglądałem. Mieciu układa krawężniki na autostradzie budowanej przez rząd, który wkrótce odejdzie w niesławie, o czym jeszcze nie wie. Mieciu łapie gołymi rękami stukilowy krawężnik na stercie i ciska nim dokładnie centymetr od już ułożonego krawężnika tak, że nie trzeba poprawiać; nikt tak nie potrafi układać stukilowych krawężników jak on. Jest z tego sławny nie tylko w wielkiej firmie budowlanej, ale także na osiedlu, a i w mieście mówi się o tym w paru środowiskach. Po co miałby robić Mieciu karierę filmową, jak już jest taki sławny?


Jego brat, Rysiek Kaczmarek pracuje w urzędzie. Codziennie zasiada za biurkiem i przez całe osiem godzin boi się człowieka siedzącego przy biurku za nim. Obaj, chociaż osobno, trzęsą się na myśl, co powie człowiek siedzący w pokoju za drzwiami. Ten zadręcza się samotnie w czterech ścianach gabinetu, bo dostał go tylko na okres próbny; chętnie połamałby nogi tym dwóm nierobom za drzwiami, od roboty których zależy, czy szef wydziału będzie zadowolony z jego próbnego zarządzania tą komórką. Szef wydziału najchętniej by zapomniał o tej trójce, bo jest zajęty staraniami o awans na dyrektora biura wszystkich wydziałów... gdyby tylko awans nie zależał w dużej mierze od wyników pracy tych trzech kretynów, wywaliłby ich na zbity pysk, a tak, może im tylko podkręcać śrubę, co łagodzi wprawdzie nieprzyjemność obcowania z nimi, ale tylko nieco. I tak tu się wszyscy boją siebie nawzajem, przez pełne osiem godzin każdego dnia, z wyjątkiem niedziel, świąt i innych dni ustawowo wolnych, udając uprzejmość, służenie pomocą, a nawet uprawiając chichoty biurowe, co należy do rytuału służbowego, więc i obowiązku. Burmistrz, od kaprysu którego zależy tu wszystko, już wie, że zbliżające się wybory zmiotą go ze stołka jak pyłek brudu niemiłego, więc dał już sobie spokój i właściwie nic nie robi. Obiecuje jeszcze awanse, napuszcza, karci dla zabicia czasu, podkręca śrubę bo lubi podkręcać śrubę, a poza tym syn się go wstydzi, żona nim w domu pomiata, więc tutaj podkręca do dechy, z prawdziwym zamiłowaniem i - trzeba to powiedzieć - znawstwem. Ale czy to może kogoś zainteresować, na co trwoni czas Rysiek, który jest bratem Miecia, co nie chce zostać gwiazdą filmową?


Ciąg dalszy nastąpi
Foto: Marcel Marien


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.