28 marca 2024, czwartek

Gostyńska 36

Czekając na ostatni orzech (opowiadanie)

...


Na Kurzej Górze nie ma żadnej góry. Są za to kury. W żadnej lodówce filet z kury nie zachowuje świeżości tak długo jak w kurze, dlatego kury tygodniami wałęsają się po podwórzach, surowe, zawsze świeże, gotowe na niedziele i święta. Pilnują ich psy przykute łańcuchem do budy. Przy budzie zawsze stoi garnek. Na Kurzej Górze nie ma dwóch takich samych garnków; każdy jest inaczej obtłuczony. Do garnków ludzie czasem nalewają wodę, a czasem wrzucają resztki z obiadu. Na Wigilię psy dostają rybę: łeb z karpia albo skórę z makreli. Na Kurzej Górze są trzy kapliczki z Bozią, w planach jest czwarta, bo ludzie tutejsi marzą o królestwie niebieskim, by tam osiągnąć wymarzone, prawdziwe życie wieczne.

Codziennie nad Kurzą Górą słońce wschodzi rano na wschodzie, a zachodzi wieczorem na zachodzie, i nigdy mu się nie pomyli. Co parę lat ludzie tutejsi idą na wybory, głosować na partię, która obiecuje najwięcej. Każda partia obiecuje wszystko, co chcą, ale oni i tak potrafią wybrać, tacy są mądrzy.

Latem jest tutaj gorąco, a zimą jest zimno i zamarza woda, ale tylko psom w garnkach, bo ludziom nie zamarza, tacy są mądrzy. Dużo ptaków śpiewa latem na Kurzej Górze, ale nikt nie wie jakie konkretnie, bo te ptaki są małe i niejadalne, więc nieciekawe zupełnie. Kiedy pada, koty wracają do domów, ale niektóre nie wracają. Nie wiadomo czy mokną, bo nikt się aż tak nie interesuje kotami, żeby wyjść na deszcz i sprawdzić czy kot moknie czy nie. Na Kurzej Górze mieszkają Jaś i Małgosia. Są już trochę schorowani. I nie robią z tego problemu. Mieszkają tu też inni schorowani ludzie, którzy też nie robią problemu. Przeważnie kobiety tutejsze chorują na choroby damskie, a mężczyźni na typowe męskie. Wszyscy chorzy na Kurzej Górze leczą się lekarstwami z ulotki, które są bardzo dobre, bo na nic nie szkodzą.

Ludzi z Kurzej Gory nie pokazują w telewizji, nie można o nich przeczytać w gazecie, nie bywają celebrytami, nie są znani, podziwiani, nie zazdrości im się. Ale oni nie marzą wcale o tym, żeby być celebrytami, nawet nie wiedzą, że mogliby, choć przecież celebrytą może być każdy. Na Kurzej Górze nie mieszka żaden z naszych znajomych, ani stamtąd nie pochodzi.

Stąd nikt nie wyjeżdża żeby zrobić światową karierę, bo takie kariery można sobie obejrzeć w telewizji, więc po co jechać, skoro można sobie pooglądać gotowe, już zrobione. Wygodnie, na kanapie z podusią pod plecami. Jedna pani, jeszcze nie schorowana, wyjechała co prawda i zrobiła karierę kosmetyczki – nikt, jak ona, nie potrafił z takim znastwem, umiejętnością i zamiłowaniem wycisnąć pryszcza, wydłubać żałobę zza paznokcia, wyrwać włosy z nosa pięknym paniom i pięknym panom. Kosmetyczkowała aż miło! Miała naprawdę duże wzięcie, zdobyła uznanie i wyrobiła dobrą markę dla wszystkich dziewczyn z Kurzej Góry, które chciałyby pójść w jej ślady, ale żadna jakoś nie poszła. Nikt nie wyjeżdża stąd chętnie, ale Jaś powiedział pewnego dnia: Dzisiaj wybiorę się do miasta. I wybrał się do miasta. Tam znalazł na ulicy kamyczek i zaczął go kopać bez celu. Kamyk potoczył się do kratki kanalizacji i wpadł do środka, więc Jaś poszedł dalej, próbując przypomnieć sobie, gdzie zaparkował samochód. Wkrótce udało mu się, odnalazł auto i powrócił nim na Kurzą Górę. Tu z łatwością odszukał swój dom i Małgosię, która już na niego czekała z obiadem. Zjadł sam, bo ona zjadła już wcześniej.

Mówisz, że chcesz zobaczyć to miejsce na własne oczy. W sumie, moglem się tego spodziewać po tobie. Sięgam po paczkę na stole, wyjmuję jednego, zaciągam się bez entuzjazmu. Na podwórzu cztery gawrony siedzą na łysym drzewie i czekają, aż spadnie ostatni orzech, zwisający z cienkiej jak nić gałązki, na której nie sposób przysiąść by go porwać. Gaszę, nie sięgam po następnego. Idę do kuchni po kluczyki, zgarniam je z parapetu. Ty stoisz już w drzwiach gotowa.

Dwie mrówki akurat pobiły się o kawałek liścia morwy, gdy mijamy tablicę: Kurza Góra - czarna doznała urazu głowy, a ruda złamała nogę. Za tablicą są latarnie, ławeczki, chodnik, a po drugiej stronie sosnowy las; ulica wygląda jak promenada wiodąca do morza z plażą, tylko że tu nie ma plaży ani morza, są domy z numerami. Przed jednym z nich, przy drodze stoi człowiek z rękami założonymi do tyłu na plecy w geście Napoleona, ale to nie jest prawdziwy Napoleon – duży, otyły, właściwie brzuchaty, wygląda na swoje lata: pomiędzy 40 a 70. Nie wiadomo jak długo tak stoi. Stara się nie patrzeć w naszą stronę, ale widać, że kontroluje wszystko. Każesz zatrzymać auto. Wysiadasz.

- Dzień dobry – podajesz rękę Napoleonowi z Kurzej Góry.
- Dzień dobry pani, jestem Jaś – mówi ten człowiek, ujmuje twoją rękę i całuje dłoń nie starając się nawet wciągnąć brzucha.

- Co pan robi, panie Jasiu? - słyszę twój głos, wysiadając z samochodu.
- Stoję, proszę pani.

- Aha.
- Lasowałem wapno, tam w dole – Jaś pokazuje gestem na obejście, którego nie widać zza wysokiego parkanu – a teraz stoję i czekam aż się dobrze zlasuje.

- Aha.
- Tak to jest, trzeba czekać – wydaje mi się, że Jaś wypina swój brzuch, pragnąc podkreslić jego posiadanie, wobec braku czegoś takiego u mnie.

- Aha – powtarzasz, demaskując zakłopotanie, zbicie z tropu, zawstydzenie tym, że ktoś jest dumny z takiego defektu estetycznego.
- A długo tak się będzie lasować to wapno? - przychodzę ci z pomocą.

- Zależy. Czasem szybciej, a czasem trzeba czekać do wiosny, aż się przemrozi przez zimę – Jaś objaśnia tonem pedagoga, poirytowanego trochę, że nie wiemy takich oczywistości.
- To my pojedziemy – biorę cię pod prawe ramię i kieruję do samochodu.

- Zaraz, zaraz! - Jaś chwyta cię za ramię lewe, łapie za rękę, całuje w dłoń: - Miło było panią poznać, szerokiej podróży – mówi i powraca do postawy Napoleona na posterunku, pilnującego zlasowania się wapna w dole.
- Do widzenia panie Jasiu, na wiosnę, do zobaczenia! - mówisz już z ruszającego samochodu, uśmiechając się najserdeczniej przez uchylone okno do człowieka stojącego przed domem przy drodze. On nie reaguje ekstatycznie, ani bez entuzjazmu; dla niego rozmowa jest zakończona, nie będzie silił się na jej podtrzymywanie; w każdym razie nie wygląda, żeby był zainteresowany trwonieniem czasu na takie bzdury.

- Ty tego nie zrozumiesz – mówisz po jakimś czasie, kiedy dojeżdżamy do skrzyżowania kończącego Kurzą Górę.
- Powiedz lepiej, czy skręcamy, czy jedziemy prosto? - pytam rzeczowo, wymagająco, bo trzeba podjąć ludzką decyzję.

- A on tam będzie stał na swoim posterunku... - wzdychasz opierając łokieć na poręczy podgrzewanego fotela i kręcąc palcem włosy za uchem w loczek. - Taki jest naturalny, kompletny, pewny swoich racji, bezwstydny...
- Niektóre życia są udane, a niektóre mniej – skręcam w lewo.

- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic wartego rozmowy. W każdym razie, dwa razy dwa równa się cztery, w każdym języku i wszędzie: w Paryżu, Moskwie i na Kurzej Górze też.

Przed wjazdem do miasta zatrzymują nas bariery opuszczone na przejeździe kolejowym. W jedną stronę mknie pośpieszny wypełniony ludźmi, w przeciwną pędzi expres też wypełniony ludźmi. Jednym i drugim bardzo się śpieszy. Najprawdopodobniej wielu spośród mknących ludzi przegląda teraz gazety z ekscytującymi newsami, które jutro staną się historią zalegającą dna koszy oczekujących na wywózkę smieci pod koniec kżdego miesiąca.

Z któregoś pędzącego okna wystrzeliwuje skóra z pomarańczy, przelatuje kilkanaście metrów, uderza o ziemię, koziołkuje po chodniku i nieruchomieje u stóp jegomościa oczekującego na uniesienie barier. Jegomość podnosi skórę, przygląda się jej, wącha i wrzuca do pustego kosza na śmieci. Skóra jest pierwszym śmieciem w tym koszu.

Pociągi już przejechały, zabierając ze sobą rumor, gwałt i huk. W umiarkowanej ciszy słychać odgłosy roztrząsacza obornika pracującego na podmiejskim polu.

Bariery unoszą się, przejeżdżamy przez tory. Wkrótce znajoma ulica, stoimy na czerwonym, ruszamy na zielonym.

Na podwórzu, cztery gawrony wciąż siedzą na łysych gałęziach i czekają aż spadnie ostatni orzech. Przypominają mi się dwie mrówki ranne w pojedynku o liść morwy, jedyne, na co mogą liczyć to to, że w nocy nie przyjdzie pierwszy tegoroczny mróz. O Napoleona jestem spokojny, poradzi sobie, w najgorszym razie schowa się w domu, gdzie nie zamarza woda, ale mrówki?! Które są w zasadzie jedną kroplą wody okrytą hitynowym pancerzykiem?


Rysynek - Andrzej Bobrowski


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.