29 marca 2024, piątek

Teatr rozmowy

Robert Rusek/Netbird.pl

Wojciech Voo Voo-Waglewski



Nie ma ciekawszej pracy niż bycie artystą, pod warunkiem że jest się artystą zdolnym. Nie ma nic gorszego niż niezdolny artysta, to prawdziwy dramat.


 



Robert Rusek: - Płyta, Voo Voo i Haydamaki, wyszła w czerwcu ubiegłego roku. Jak album został przyjęty na rynku?


Wojciech Waglewski: - Płyta dobrze się sprzedaje - jest na pierwszym lub drugim miejscu listy sprzedanych płyt. Biorąc pod uwagę, że my jej w ogóle nie promujemy, tak jak zresztą większości naszych płyt, uważam, że to nieźle. To jest ten wymiar pragmatyczny, merkantylny. A jeśli chodzi o stronę artystyczną, to mogę powiedzieć o koncertach, które zagraliśmy – z punktu widzenia naszego i Haydamaków. Można stwierdzić, że dotarliśmy się jako ludzie i jako muzycy, na pewno inaczej skonstruowani i mający różne podejście do muzyki. Haydamaki to zespół przyzwyczajony do grania na przeróżnych festiwalach na całym świecie, mniej grywają w klubach, małych miejscach, my jesteśmy nastawieni na miejsca bardziej kameralne, na innego typu koncertowanie. U nich jest też podział na muzyków, którzy lubią jazz, i takich, co go nie lubią. Dlatego nasza współpraca musiała się dotrzeć, trzeba było ustalić i wyjaśnić pewne kwestie, po to, byśmy wiedzieli na czym stoimy. I od paru koncertów tak jest - wiemy o co nam chodzi, w którą stronę zmierzamy. Nie ukrywam, że najlepszym testem na to co nasz wspólny skład potrafi, będą koncerty klubowe, których spodziewamy się na jesieni, a także w przyszłym roku. Wiem od Haydamaków, że oni uważają płytę nagraną wspólnie z Voo Voo za najlepszą w swoim dorobku, lepszą od ich własnych. Dlatego chcemy kontynuować naszą współpracę.

 

Skąd wziął się pomysł nagrania wspólnej płyty?

 

Jak zwykle to bywa, z przypadku. Staramy się pracować z ludźmi, z którymi można powymieniać się pomysłami, energią, od których można coś emocjonalnie ściągnąć, zaczerpnąć. Z Haydamakami spotkaliśmy się przypadkiem dwa lata temu na koncercie "Europejski Most – Granica 803", który odbył się w miejscowości Dołhobyczów, na przejściu granicznym z Ukrainą. Tam ich usłyszeliśmy po raz pierwszy, oni także słyszeli nas po raz pierwszy. Potem spotkali się nasi menadżerowie. Muzycznie Haydamaki mają przekaz, emocje i energię równe zespołom z Jarocina z lat 80., natomiast grają zdecydowanie lepiej niż nasze zespoły tamtego czasu. Generalnie to bardzo dobry zespół, dobrzy muzycy. Nie mogę ich porównać z innymi grupami z Ukrainy, ale Haydamaki grają rzeczy niezwykle trudne. W każdym razie tam się spotkaliśmy i po jakimś roku zaczęliśmy pracować nad płytą.

 

Jak granie z Voo Voo da się pogodzić z innymi projektami?

 

To musi się udać, nie ma wyjścia. Mogę powiedzieć, że najwięcej radości przynosi działalność w Voo Voo, szczególnie ostatnia płyta, bo to jest materiał, który sprawdza się na koncertach. On wyrasta z emocji, które Voo Voo miało na początku, to jest nasz podstawowy projekt i właśnie tych koncertów gramy najwięcej. Z synami gramy takie okazjonalne, spektakularne występy i nie ma ich za dużo. Z Haydamakami też jest tak, że oni mają swoje plany, więc wiele tych występów nie będzie.

 

Łatwo porozumiewa się pan z synami w kwestiach muzycznych?

 

Nasze pokrewieństwo nie ma tutaj żadnego znaczenia. Każdy z nas ma jakiś dorobek za plecami, nie może sobie pozwolić na wpadki. Wspólna płyta to efekt tego, że chcieliśmy się właśnie w takim składzie i z taką muzyką zmierzyć. Gdyby nie było porozumienia, pewnie nie udałoby się nam jej nagrać. Ale płyta powstała. Na dodatek rynek przyjął ją bardzo dobrze. Można powiedzieć, że nagrywając czy występując z rodziną, nie da się uniknąć porównań, to występuje samo z siebie. Choć z drugiej strony każdy z nas udowodnił, że nie musi się posiłkować bliskimi, by osiągnąć artystyczny sukces.

 

Czy był taki moment w karierze, kiedy powiedział pan synom to róbcie, tamtego nie, nie bądźcie muzykami, bo to niełatwe zajęcie?

 

Nigdy w życiu, nie wpływałem na to. Oczywiście interesowałem się tym, co robią synowie, uważam że nie ma ciekawszej pracy niż bycie artystą, pod warunkiem że jest się artystą zdolnym. Nie ma nic gorszego niż niezdolny artysta, to prawdziwy dramat. Na szczęście w naszym przypadku okazało się, że jest dobrze.

 

Czy czuje się Pan artystą spełnionym?

 

To bardzo dwuznaczne pytanie. Gdybym czuł się spełniony, czuł, że to co robię, nie spełnia podstawowego waloru, to bym się zajął produkcją płytek ceramicznych. Nie zakładam sobie, że już wszystko powiedziałem, jeśli chodzi o muzykę. Gdyby tak było, też pewnie zająłbym się czymś innym. Dzięki muzyce jestem człowiekiem wolnym, mam zespół, którego działalność nie polega na odcinaniu kuponów od tego, co zrobiliśmy wcześniej, w przeszłości. I cały czas tak działamy, więc w tym sensie czuję się spełniony, mam taki stan samozadowolenia. Aczkolwiek nie mam zbyt wiele czasu, by się z tego faktu cieszyć.

 

Robert Rusek www.netbird.pl

Fotografia: Monika Lisiecka, www.monikalisiecka.com

 

 

 

 

 

 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.