Uwolnienie skrzatów (opowiadanie, 2008 rok))
przerywnik
Kolacja (opowiadanie)
Pewnego dnia (opowiadanie)

Pewnego dnia wyszła z praniem na dwór. Niebieskie rzeczy przypinała niebieskimi klamerkami, do rzeczy czerwonych wybierała z koszyczka klamerki czerwone, a do żółtych żółte. Dwa łabędzie poderwały się z jeziora i poleciały przed siebie na zachód.
- Chciałam zajść tak daleko... – przypomniała sobie zadzierając głowę za przelatującymi ptakami – a doszłam raptem nawet nie na drugi koniec wsi, na całe życie.
Łabędzie rozmyły się już w dali na tle nieba, gdy od jeziora dmuchnął wiatr zapowiadający grad. Pośpiesznie zaczęła odpinać pranie od sznura i z pełną wanienką skoczyła w stronę chaty. Ledwie zdążyła zamknąć za sobą drzwi, gdy zaczęły ciąć pierwsze lodowate bicze.
- Szczęściara ze mnie – pomyślała i łapiąc oddech spojrzała z przerażeniem w okno na świat, który się wściekł.
Obraz: Hanjo Schmidt Klick!!!
Tydzień z głowy (449)

O darmosze
8 maja 2017
Doszedłem do tego punktu w życiu, kiedy masa ludzi czegoś ode mnie oczekuje. Dzwonią i piszą bliźni moi, pustosząc zgliszcza spokoju. Proszą, żebym zadzwonił, napisał, a także przeczytał, przyjechał, oddał i się spotykał.
Odkąd zostałem zawodowym pisarzem, nie napisałem niczego za darmo (z jednym wyjątkiem, który oszczędzam na puentę). Za wszystkie spotkania autorskie biorę pieniądze. Nie czytam żadnych tesktów przesyłanych przez młodych autorów i tak dalej.
Pewną aberracją jest moje okazjonalne angażowanie się w akcje dobroczynne. Niestety, we wszystkich przypadkach ta dobroczynność nie przyniosła niczego dobrego.
Mógłbym napisać, że moja niechęć do pracy za darmo wynika ze zdrowego zawodowego etosu. Urzędnik nie pracuje za darmo, sprzątaczka, menedżer i prezydent naszego wesołego kraju również, więc dlaczego należy oczekiwać takiego trudu od pisarza? Być może ludzie kultury mają jakieś szczególne zobowiązania wobec społeczeństwa. Wydaje mi się jednak, że nie mają.
Chodzi o coś innego. Jeśli, na przykład przeczytam tekst jakiegoś młodego autora (co znów, chyba powinienem robić, bo sam byłem młodym autorem i moje teksty czytano) poświęcę czas, który mógłbym przeznaczyć na pisanie, albo oddać moim bliskim. To samo dotyczy przyjeżdżania, uczestniczenia i wypowiadania się na tematy najróżniejsze. W tym ostatnim wypadku mam dodatkowy argument. Otóż, nie znam się kompletnie na niczym.
Kiedy byłem młody wydawało mi się, że czas jest niemal nieograniczony i to nie w perspektywie lat ale jednego dnia. Od świtu do nocy mogłem zrobić wszystko co chciałem i powinienem. Od dawna tak nie jest. Mam czas na pracę i bliskich mi ludzi. No dobrze, lubię też pójść na siłkę, poczytać książkę i pograć na konsoli. Nie wyrywajcie mi sztangi z dłoni bo się wkurwię i co wtedy.
Praca jest pracą. Nie wykonuje się jej za darmo, z jednym zapowiedzianym wyjątkiem.
Ten tekst jest za darmo. I inne teksty tutaj. Proszę.
Klick!!!
W chwale

Drodzy Państwo, parę dni temu wracam autem do domu, jest dzień wolny, ulice puste, nigdzie się nie śpieszę. W radio Rihanna, w sercu cisza i spokój. I gdy tak toczę się powoli do świateł, obok mojego auta coś spada. To spada piłka. Na pustym ryneczku po prawej, z pięć metrów od ulicy, kilku kolesi kopie sobie w gałę. A że stetryczały już ze mnie człowiek, to myślę coś w stylu: "Ależ nieroztropne zachowanie!". Dosłownie tak myślę, chociaż sam jak pajac drę w aucie ryja do Rihanny.
W każdym razie jeden z kolesi wbiega na ulicę, i "wbiega" to może nawet nie jest najlepsze słowo, bo raczej wtacza się slalomem tym swoim wielkim cielskiem zakończonym groźną głową, niezdarnie chwyta piłkę i z całej siły wykopuje przed siebie. I "przed siebie" to też nie jest najlepsze słowo, bo zamiast do przodu - piłka leci do tyłu, odbija się od budynku i trafia w moje auto.
A ja wtedy czuję imperatyw. Taki moralny imperatyw, żeby wyjść z auta i powiedzieć: "Człowieku, no kurwa, masz boisko sto metrów stąd, a napierdalasz przy samej ulicy. Czy ty jesteś poważny?". Coś takiego mniej więcej mówię w swojej głowie, ale jednocześnie coraz bardziej obawiam się o swoje życie, bo typ nie dość, że na oko tak ze sto dziesięć kilo, to jeszcze ewidentnie jest na imprezie. A ja kiedyś chciałbym mieć rodzinę, też grać ze swoim synem w piłkę, raz do roku jeździć na all inclusive do Tunisu i ogólnie być żywy, a nie zabity na ulicy. Ale jak ktoś piłką lutuje, nawet przypadkiem, w moją złotą kobrę, to czuję, że nie ma innego wyjścia. Że wyjście jest tylko jedno. Biorę więc głęboki oddech, odpinam pasy, powoli otwieram drzwi i zanim zgaśnie światło, koleś mówi: "Przepraszam". Na co ja: "W porządku, nic się nie stało". I odjeżdżam. W chwale.
Źródło, Klick!!!