Wielki odlot
Steve Jobs: trzy historie
Fragment ostatniego (?) felietonu Zbigniewa Hołdysa dla WPROST

(...)
Z wyborami politycznymi jest podobnie jak z wyznaniem wiary: najpierw dziedziczymy je po rodzicach, a dopiero potem dociera do nas, o co biega. Na początku zasłuchani w jednostronne opinie ojca czy matki nie widzimy innej możliwości, jak wierzyć, że starzy mają rację. Dopiero z czasem następuje uwolnienie myśli i kombinowanie samodzielne. Z wiarą w Boga sytuacja nie jest łatwa – uwolnienie się od narzuconego wyznania wymaga ogromnej determinacji i odwagi. W decyzjach społecznych jest nieco prościej – wystarczy powiedzieć ojcu, że się na polityce nie zna. Mimo to i tu nie jest lekko.
Nie jest to felieton o religii, rzucę jedynie ku ogólnemu zastanowieniu pytanie: czy bylibyście chrześcijanami, gdybyście się urodzili w kraju muzułmańskim? Na pewno? Z całą swoją psychiką, rozumem i doświadczeniami – jesteście pewni, że nie wyznawalibyście islamu, gdyby wyznawali go wasi rodzice, podobnie jak reszta obywateli waszego kraju? I nie wyznawalibyście judaizmu, gdybyście się urodzili w rodzinie izraelskiej? I czy nie jest tak, że – podobnie jak język, narodowość i obywatelstwo – religię dostajecie poniekąd w spadku i na ten wybór nie macie wpływu? Pytam, bo wszystko wskazuje na to, że wyznanie nie jest wynikiem rozumnej ani przemyślanej decyzji człowieka, tylko raczej wynikiem splotu różnych okoliczności. Głównie rodzinnych i terytorialnych.
Foto: Wprost
Całość Klick !!!
Woody Allen. Napisałem dialogi Hemingwayowi

Fragmenty wyjęte z rozmowy Pawła T. Felisa z Woody Allenem:
Mógłby pan o sobie powiedzieć: pracoholik?
- Tylko wtedy, gdyby za pracę uznać siedzenie na kanapie, oglądanie meczów w telewizji i picie piwa. Jestem skrajnym przypadkiem lenia.
Ale przecież każdego roku pojawia się pana nowy film.
- Bo wśród moich niezliczonych wad mam też jedną jedyną zaletę: jestem wydajny. Ponoszę klęski w tylu dziedzinach, że coś muszę robić dobrze. To znaczy potrafię pisać i potrafię się do pisania mobilizować. Zawsze powtarzam moim producentom: jeśli nie zarobicie na moim filmie, za rok napiszę scenariusz kolejnego, może wtedy się uda.
W "O północy w Paryżu" ważną postacią jest Gertruda Stein, która wobec Picassa, Hemingwaya czy Fitzgeralda bywa bezlitosna, ale przede wszystkim inspiruje ich, wspiera, twórczo krytykuje. W pana życiu też był ktoś, kto powiedział: "Panie Allen, naprawdę potrafi pan pisać"?
- Moje życie, mówiąc uczciwie, zapowiadało się fatalnie. Zostałem wcześnie wyrzucony z uniwersytetu i moi rodzice załamywali ręce, bo byłem zbyt głupi, żeby zostać prawnikiem, lekarzem albo chociaż farmaceutą. Coś tam pisałem, na rozśmieszaniu ludzi zacząłem zarabiać jakieś pieniądze, ale uważałem to za czysty przypadek. Wtedy w Kalifornii poznałem scenarzystę Danny'ego Simona, brata sławnego amerykańskiego dramaturga Neila Simona, z którym razem pracowali w telewizji. Pokazałem Danny'emu swoje teksty, a on na to: "To wspaniałe, masz przed sobą wielką przyszłość". Mówił na wyrost, bo to od niego uczyłem się później pisania żartów i skeczy. Ale gdyby nie dodał mi wiary w siebie i nie zasugerował, że mam talent, skończyłbym w najlepszym razie jako facet wożący ludzi w windzie.
(…)
"Nie mów: jak to jest, że dni dawne były lepsze niż te, co są teraz. Bo nie z mądrości zapytujesz o to" - to napisał już Eklezjastes.
- I nic się w tej sprawie nie zmieniło. Bo z czym nam się kojarzą lata 20.? Z gustownie ubranymi kobietami palącymi papierosy, przesiadywaniem w knajpach i delektowaniem się sztuką. Belle epoque to z kolei piękne konie, lampy naftowe i romanse z wyższych sfer. Ale co z dentystami, którzy nie mieli środków znieczulających? Co z dziećmi, które umierały podczas porodów? Z gruźlicą, brakiem kanalizacji, nie mówiąc o pigułce antykoncepcyjnej?
(…)
Gdyby - jak bohaterka "Purpurowej róży z Kairu", do której schodzi z ekranu jej ulubiony bohater - miał pan do wyboru rzeczywistość i fikcję, wybrałby pan rzeczywistość?
- Żyję fikcją i żyję z fikcji, bo na tym polega mój zawód. Ale nigdy nie byłem, jak Mia Farrow z "Purpurowej róży", panią Bovary. Rzeczywistość rzadko sprawia przyjemność - głównie męczy i przeraża. Gdybym tego nie akceptował, byłbym szaleńcem. A ponieważ przyjmuję to do wiadomości, jestem tylko pesymistą.
Całość Klick !!!
27 sierpnia 2011

Jakobe Mansztajn
miał być maraton zdrowia i pogodnej rezygnacji na mazurach, tymczasem siedzę w wiklinowym koszu, czytam książkę, poniżej peleton kajakarzy ciągnie się jak bergman, a pośród nich oni - dyskotekowa reprezentacja radomia z boom boxem na pokładzie. w tej sytuacji trudno pozbyć się myśli, że gdzieś w domku na poddaszu leży przecież wiatrówka. leży i wyciąga do ciebie ręce. Klick!!!
blog JM Klick!!!