Teatr rozmowy
Andrzej Seweryn
"Gombrowicz - Dzienniki"
Ciekawe pan rozróżnienie między talentem, a osobowością proponuje. Myślę, że osobowość jest elementem talentu, chyba tak to bym sformułował. Bo osobowość to pewnie coś takiego, jakaś taka tajemnica, która czyni, że patrzę na tego kogoś na scenie czy w kinie, a na kogoś bez osobowości nie patrzę. Mniej więcej tak ten problem spostrzegam. Myślałem, że zada pan pytanie, czy wystarczy talent bez pracy. To jest dla mnie poważne rozróżnienie. Otóż nie, nie wystarczy.
Myślę, że – jakby to nie brzmiało pompatycznie,
prowokacyjnie, głupio, naiwnie czy
górnolotnie - służy się społeczeństwu.
Taki jest teatr, ma służyć społeczeństwu. Oczywiście służy
mnie, służy moim przyjaciołom, reżyserowi, pani bileterce, pani kasjerce – ja
to wszystko rozumiem. Ale teatr jest instytucją szczególną. Lekarz służy
społeczeństwu czy nie służy ? Przecież
nikt nic nie powie, jeżeli przypomnę lekarzowi - panie doktorze przecież pan przysięgał, że
będzie leczył i służył innym. Nikt za to się nie obrazi. Otóż ja pozwalam sobie, czy pozwalałem
przypominać, że teatr ma służyć innym. I tyle.
Jacek
Marciniak: - Dotarł Pan już do swojej ziemi obiecanej ?
Andrzej Seweryn: (śmiech ) - Wie Pan, kiedyś zadano mi
pytanie, było to w wywiadzie do działu
turystyki „Gazety Wyborczej”. A pytanie brzmiało – gdzie zostawiłeś swoje serce
? Otóż zostawiłem serce w wielu, wielu miejscach. Dlatego na pańskie pytanie
mam ochotę odpowiedzieć w ten sposób, że nie, nie dotarłem do ziemi obiecanej, ale poznałem wiele ziem
obiecanych.
A wśród
nich jest ta jedna, jedyna i szczególna ?
To też jest bardzo trudne pytanie. Spontaniczna odpowiedź, ta pierwsza – to
oczywiście polski teatr. Ale to jest odpowiedź ograniczająca mnie, bo przecież
to nie jest tak, że pracuję tylko w teatrze, to nie jest tak, że tylko istnieję
jako artysta. Ale jest masę innych przestrzeni mojego życia, w których
chciałbym dotrzeć do mojej ziemi obiecanej. Na pewno teatr w Polsce, teatr
polski jest dla mnie taką ziemią obiecaną, na której chciałbym osiąść.
Czuje
się Pan spełnionym aktorem, artystą ?
Czuję się osobą wykonującą w sposób porządny mój zawód i
takie wypełnianie zawodu sprawia więcej niż radość, czyni mnie szczęśliwym.
Czy
zgadza się Pan z Gombrowiczem, który właśnie w „Dziennikach” napisał, że nie
wierzy w cnotę tych, którym się nie udało ?
(śmiech) To bardzo piękne zdania, którego nie pamiętałem .
To zdaniem jest mi bardzo bliskie.
Jako
artyście ?
Nie tylko jako artyście, jako człowiekowi. Bo myślę, że to
jest prawda, też bym nie ufał.
Pan
traktuje aktorstwo jako misje, powtarzał to Pan w wielu wywiadach.
W pewnym sensie. To był taki okres, kiedy zbyt często – moim
zdaniem – mówiło się o pieniądzach w sztuce w polskim teatrze. Wtedy właśnie
pozwoliłem sobie wyciągnąć taki argument, z którego oczywiście się nie
wycofuję, ale szczególnie wtedy wydało mi się, że warto było powiedzieć takie
zdanie. Widzę, że zostało ono zapamiętane i bardzo dobrze. Janusz Majcherek pisał właśnie o tym, był to okres, kiedy inaugurowałem rok
szkolny w Szkole Teatralnej w Krakowie i Akademii Teatralnej w Warszawie, że odnosił wrażenie, iż jestem takim właśnie
jakimś utopistą, nie realistą. Nie jestem pewien, czy Pan redaktor miał rację.
Wracając
do misji, na czym ma ona według Pana
polegać ?
Rzeczywiście, jak mówił Janek Nowicki „zostawmy to słowo na
bok”, po prostu chciałem powiedzieć, że czasami warto nie zapominać czemu w
ogóle służy ta nasza praca. Jeżeli ktoś decyduje się na to, by być aktorem, żeby zarabiać
pieniądze, mieć wille itd., to jest bardzo porządna decyzja, świetne
uzasadnienie swojej pracy, a wcześniej jej wyboru, i tyle. Nikogo za to nie należy potępiać, a
wcale nie należy pomniki stawiać tym, którzy uważają, że teatr ma służyć czemuś
innemu; że ma służyć jakiemuś uszlachetnieniu człowieka, jak mówił Gustaw
Holoubek. Ważne jest, jak te osoby wypełniają swój zawód. Jak mówił Gombrowicz
nie ważne kto jest katolikiem czy buddystą, tylko, kurcze pieczone, czy jest człowiekiem porządnym czy też nie. W
związku z tym zostawmy te deklaracje na boku i odpowiedź moja jest taka - po prostu wypełnianie - teraz przejmuję
pański język, nie mój, misji - polega na porządnym wypełnianiu swoich
zawodowych obowiązków: jako reżyser, dyrektor, scenograf, jak aktor …itd.
Wykonywanie
tego zawodu z myślą o innych?…
Ja nie uważam, że należy zapominać o sobie, to jest
niemożliwe, ale myślę, że – jakby to nie
brzmiało pompatycznie, prowokacyjnie, głupio, naiwnie czy górnolotnie - służy się społeczeństwu. Taki jest teatr,
ma służyć społeczeństwu. Oczywiście służy mnie, służy moim przyjaciołom,
reżyserowi, pani bileterce, pani kasjerce – ja to wszystko rozumiem. Ale teatr
jest instytucją szczególną. Lekarz służy społeczeństwu czy nie służy ? Przecież nikt nic nie powie, jeżeli przypomnę
lekarzowi - panie doktorze przecież pan
przysięgał, że będzie leczył i służył innym. Nikt za to się nie obrazi.
Otóż ja pozwalam sobie czy pozwalałem
przypominać, że teatr ma służyć innym. I tyle.
Też z
Gombrowicza - co i Pan przypomniał w swoim spektaklu - że aktorstwo jest
kluczem do życia i rzeczywistości.
Tu trzeba by się
dogadać, co konkretnie Pan Witold miał
na myśli. Myślę, że dotykał tej wielkiej kwestii, wielkiego zagadnienia, którym
się zajmował, o którym pisał – a mianowicie formy w życiu człowieka, która
czasami jest kłamstwem, bez którego człowiek nie może żyć – bo jak ? Jak można
żyć bez formy, różnych masek, ról, które odgrywamy w życiu. Pan dyrektor
odgrywa swoją rolę. Kiedy przyjeżdżam do Pana dyrektora do teatru też odgrywam
pewną rolę. Pan odgrywa jeszcze inną rolę przepytując mnie, stawiając mi takie, a nie inne pytania. Każdy
z nas odgrywa jakąś rolę. Kiedy znajdujemy się w obecności naszych dzieci,
zachowujemy się zupełnie inaczej i nagle Pan dyrektor czy ja – ważny artysta,
którego oklaskują, jestem bezradny wobec
dziecka, z którym nie jestem w stanie się dogadać albo jestem szczęśliwy i
głaszczę go po głowie i wtedy nikt nie poznaje tej osoba, która była na scenie.
Takich przykładów można byłoby mnożyć. Nie wiem, czy aktorstwo jest kluczem do istnienia. W każdym
razie cała ta problematyka będzie nas zawsze dotykała.
Pana
„ABC” aktorstwa jest tekst Hamleta zastosuję akcję do słów, a słowa do akcji.
O to na pewno. Proszę sobie wyobrazić zespół złożony z
trzech instrumentów – pianina, wiolonczeli i skrzypiec. Kiedy skrzypce chcą się
pokazać, pokazać, że pięknie grają oraz zapominają o wiolonczeli i pianinie.
Wtedy utwór na trzy instrumenty jest po prostu źle wykonywany. Jeżeli pianino
chce tego samego – to też jest źle. Otóż proszę sobie wyobrazić, że te trzy
instrumenty to – intelekt, emocje i ciało aktora. Jeżeli nie ma między nimi zgodny, jeśli nie
mają tego samego celu, to po prostu
aktor źle gra. Co to konkretnie znaczy ?
To znaczy, że albo aktorowi wydaje się, że jest intelektualny, że intelekt zdominował wszystko albo wrzeszczy,
bo wydaje mu się, że jest taki wrażliwy i taki czuły. Albo w końcu skacze, jak nie powiem kto, bo chce pokazać, że jego ciało jest bardzo
sprawne, jest w stanie skoczyć z fotela na stół
i ze stołu jeszcze niżej. Na tym polega – moim zdaniem – harmonia zawodu
aktorskiego, na zgodzie intelektu,
uczucia i pracy ciałem. Równowaga między tymi elementami.
Czy w
aktorstwie wystarczy tylko talent, czy również aktor musi mieć osobowość ?
Ciekawe pan
rozróżnienie między talentem, a osobowością proponuje. Myślę, że osobowość jest elementem talentu,
chyba tak to bym sformułował. Bo osobowość to pewnie coś takiego, jakaś taka
tajemnica, która czyni, że patrzę na tego kogoś na scenie czy w kinie, a na
kogoś bez osobowości nie patrzę. Mniej więcej tak ten problem spostrzegam.
Myślałem, że zada pan pytanie, czy wystarczy talent bez pracy. To jest dla mnie
poważne rozróżnienie. Otóż nie, nie wystarczy.
Wiem,
że jest Pan tytanem pracy, właśnie dla Pana ważnym elementem zawodu jest praca.
Tak, ponieważ uważam, że bez pracy - tak jak lekarz, pisarz…
zresztą również Gombrowicz pisał o pracy nad sobą. Nic wielkiego tutaj nie
mówię. Przypomina pan sobie tekst z
„Dzienników”? Ma pan talent mówi ta idiotka, to po co ma pan pracować, niech
pan pisze i koniec. A Gombrowicz jej odpowiada, że pracować nad sobą, rozwijać
się itd. Otóż znam bardzo wiele osób, o których mówiło się, że mają talent i
potem brak pracy nad tym talentem, brak opieki nad nim, uczynił, że nie
odniosły takich sukcesów, jakich oczekiwano od nich. Poza tym jak można nie
pracować, jak można nie skupić się
przede wszystkim na pracy w teatrze w
związku z wymaganiami, jakie stawiane są dzisiejszym aktorom, jakże innymi
wymaganiami w porównaniu z tymi, które stawiono przed 30 laty. To mi przypomina
zmiany w zawodzie lekarza. Dzisiaj lekarz, który nie dowiaduje się, nie
kształci się stale, traci swoje zdolności. Proszę sobie wyobrazić chirurga,
który nie wie co się dzieje w światowej chirurgii – jak się operuje, jakimi
narzędziami, jak to się wszystko doskonali.
W tym
miejscu przypomina mi się takie zdanie z Konfucjusza – pozbawiony wytrwałości człek szlachetny
nie zdobędzie szacunku.
Widzi pan, jak mi pan pomaga, ale zostawmy resztę
Konfucjuszowi. Zatrzymajmy się na tym zdaniu, które do mnie bardzo przemawia.
Wystąpił
też Pan u Petera Brooka w „Mahabharacie”, i potem powiedział, że po tym
spotkaniu z tym wybitnym reżyserem przestał Pan grać i zaczął być.
Tak to też mi kiedyś wypominano. To był komentarz do
prawdopodobnie pewnego momentu w „Mahabharacie”, tam była taka scena gry w
kości, wydawało mi się, że Peter uczynił coś takiego, w każdym bądź razie we
mnie, że te słowa, które pan zacytował, miały sens. Po latach wydaje się mi
trochę, że to jest taka gra słowami. Bo co znaczy być ? Jak wchodzisz na scenę, to po prostu grasz
i nie opowiadaj banialuk, że jesteś ! Nie jesteś, bo grasz ! Jak pan widzi
jestem też krytyczny wobec nawet tak wspaniałych zdań.
To był
ważny moment w pańskiej karierze aktorskiej, spotkanie z Peterem Brookiem ?
Tak, oczywiście. To był moment, którego do końca nie
potrafię przeanalizować. Cały pobyt na zachodzie to jest dla mnie okres niezwykle twórczy w
gruncie rzeczy. Jestem bardzo szczęśliwy, że tak się stało w moim życiu.
W tej
teatralnej triadzie: autor dramatu, twórcy – reżyser i aktorzy oraz
publiczność, który z tych elementów jest najważniejszy dla teatru ?
Na to nie można odpowiedzieć
w sposób prosty i jednoznaczny.
Są miliony teatrów różnego typu, które realizują różne programy, poetyki
– tak w zależności od reżyserów, autorów, jak i miejsc, w których są
realizowane. Także od tradycji, w jakiej funkcjonują, od języków, w jakich są
grane itd.
Ja ostatnio jestem
przywiązany do teatru, który jest na służbie autora. W tym sensie, że autor jest dla mnie
najważniejszy. Krótko mówiąc „ja” mnie
nie interesuje, interesuje mnie Sofokles. A nie, że ja przez Sofoklesa pokażę,
że mam problemy z moją dziewczyną albo z moją żoną albo z moimi dziećmi. To
mnie akurat w trakcie gry scenicznej nie interesuje. Czym jest nasze życie w
porównaniu z Shakespearem, Molierem czy autorami greckimi. Naprawdę
opowiadajmy ich dobrze, wtedy będzie to bardzo dobrze wykonany zawód.
W jaki
sposób Pan próbuje najpierw zrozumieć, a potem zinterpretować przywoływanego
już Sofoklesa ?
By znaleźć odpowiedź na to pytanie, musiałby pan być świadkiem
prób wszystkich - począwszy od pierwszych prób czytanych aż do końca i potem
dalej. Wtedy mógłby pan uchwycić, zresztą ja też, bo
ja również tak prosto tego opowiedzieć nie mogę, różne momenty, etapy często
sprzeczne ze sobą w pracy aktorskiej. Inaczej odpowiedzieć na pytanie nie
potrafię. Zawsze to jest jakaś interpretacja, to co my robimy. Powiedzmy –
czasami jest tego więcej, czasami mniej. Powtarzam jeszcze raz, przyjmuję
zasadę, że – „ja” mnie nie interesuje,
interesuje mnie Sofokles.
W
swojej biografii wyznał Pan, że jest kilku Sewerynów.
No jest nas wielu. Pana też jest przecież kilku. Każdy z nas
funkcjonuje w różnych światach. Przecież
jestem kimś innym, kiedy prowadzę zajęcia w szkole teatralnej w Paryżu, kim
innym jestem w rozmowie z panem słysząc pański język, pańskie pytania, pańskie
lektury itd., itd. A kim innym jestem,
kiedy gram Shakespeara w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Dlatego naprawdę nie wiem, ilu jest
Sewerynów. Boję się, że to jest trochę gra słów między nami w tej chwili. Mogę
panu powiedzieć, że 13 albo 7, ale z tego tak nic nie wynika.
Moje
pytanie dotyczyło bardziej zmian w czasie
W tym sensie oczywiście tak. Ten człowiek, który kończył
szkołę teatralną i chciał zbawiać świat przy pomocy teatru, nie jest mną, który
ma skromniejszy program na życie niż 1968 roku.
Z Andrzejem Sewerynem rozmawiał Jacek Marciniak Radio
„Merkury” Poznań.
Fot. Jacek Wojciechowski
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.