28 marca 2024, czwartek

Teatr rozmowy

Jacek Marciniak

Andrzej Seweryn

 

"Gombrowicz - Dzienniki"

Ciekawe pan rozróżnienie między talentem, a osobowością proponuje. Myślę, że osobowość jest elementem talentu, chyba tak to bym sformułował. Bo osobowość to pewnie coś takiego, jakaś taka tajemnica, która czyni, że patrzę na tego kogoś na scenie czy w kinie, a na kogoś bez osobowości nie patrzę. Mniej więcej tak ten problem spostrzegam. Myślałem, że zada pan pytanie, czy wystarczy talent bez pracy. To jest dla mnie poważne rozróżnienie. Otóż nie, nie wystarczy.


 

 

 

Myślę, że – jakby to nie brzmiało pompatycznie, prowokacyjnie, głupio, naiwnie  czy górnolotnie  - służy się społeczeństwu. Taki jest  teatr,  ma służyć społeczeństwu. Oczywiście służy mnie, służy moim przyjaciołom, reżyserowi, pani bileterce, pani kasjerce – ja to wszystko rozumiem. Ale teatr jest instytucją szczególną. Lekarz służy społeczeństwu czy nie służy ?  Przecież nikt nic nie powie, jeżeli przypomnę lekarzowi -  panie doktorze przecież pan przysięgał, że będzie leczył i służył innym. Nikt za to się nie obrazi. Otóż  ja pozwalam sobie, czy pozwalałem przypominać, że teatr ma służyć innym. I tyle.

 

Jacek Marciniak: - Dotarł Pan już do swojej ziemi obiecanej ?

Andrzej Seweryn: (śmiech ) - Wie Pan, kiedyś zadano mi pytanie,  było to w wywiadzie do działu turystyki „Gazety Wyborczej”. A pytanie brzmiało – gdzie zostawiłeś swoje serce ? Otóż zostawiłem serce w wielu, wielu miejscach. Dlatego na pańskie pytanie mam ochotę odpowiedzieć w ten sposób, że nie, nie dotarłem  do ziemi obiecanej, ale poznałem wiele ziem obiecanych.

A wśród nich jest ta jedna, jedyna i szczególna ?

To też jest bardzo trudne pytanie.  Spontaniczna odpowiedź, ta pierwsza – to oczywiście polski teatr. Ale to jest odpowiedź ograniczająca mnie, bo przecież to nie jest tak, że pracuję tylko w teatrze, to nie jest tak, że tylko istnieję jako artysta. Ale jest masę innych przestrzeni mojego życia, w których chciałbym dotrzeć do mojej ziemi obiecanej. Na pewno teatr w Polsce, teatr polski jest dla mnie taką ziemią obiecaną, na której chciałbym osiąść.

Czuje się Pan spełnionym aktorem, artystą ?

Czuję się osobą wykonującą w sposób porządny mój zawód i takie wypełnianie zawodu sprawia więcej niż radość, czyni mnie szczęśliwym.

Czy zgadza się Pan z Gombrowiczem, który właśnie w „Dziennikach” napisał, że nie wierzy w cnotę tych, którym się nie udało ?

(śmiech) To bardzo piękne zdania, którego nie pamiętałem . To zdaniem jest mi bardzo bliskie.

Jako artyście ?

Nie tylko jako artyście, jako człowiekowi. Bo myślę, że to jest prawda, też bym nie ufał.

Pan traktuje aktorstwo jako misje, powtarzał to Pan w wielu wywiadach.

W pewnym sensie. To był taki okres, kiedy zbyt często – moim zdaniem – mówiło się o pieniądzach w sztuce w polskim teatrze. Wtedy właśnie pozwoliłem sobie wyciągnąć taki argument, z którego oczywiście się nie wycofuję, ale szczególnie wtedy wydało mi się, że warto było powiedzieć takie zdanie. Widzę, że zostało ono zapamiętane i bardzo dobrze.   Janusz Majcherek pisał właśnie o tym,   był to okres, kiedy inaugurowałem rok szkolny w Szkole Teatralnej w Krakowie i Akademii Teatralnej w Warszawie,  że odnosił wrażenie, iż jestem takim właśnie jakimś utopistą, nie realistą. Nie jestem pewien, czy Pan redaktor miał rację.

Wracając do misji, na czym  ma ona według Pana polegać ?

Rzeczywiście, jak mówił Janek Nowicki „zostawmy to słowo na bok”, po prostu chciałem powiedzieć, że czasami warto nie zapominać czemu w ogóle służy ta nasza praca. Jeżeli ktoś decyduje się  na to, by być aktorem, żeby zarabiać pieniądze, mieć wille itd., to jest bardzo porządna decyzja, świetne uzasadnienie swojej pracy, a wcześniej jej wyboru,  i tyle. Nikogo za to nie należy potępiać, a wcale nie należy pomniki stawiać tym, którzy uważają, że teatr ma służyć czemuś innemu; że ma służyć jakiemuś uszlachetnieniu człowieka, jak mówił Gustaw Holoubek. Ważne jest, jak te osoby wypełniają swój zawód. Jak mówił Gombrowicz nie ważne kto jest katolikiem czy buddystą, tylko, kurcze pieczone,  czy jest człowiekiem porządnym czy też nie. W związku z tym zostawmy te deklaracje na boku i odpowiedź moja jest taka -  po prostu wypełnianie - teraz przejmuję pański język, nie mój,  misji  - polega na porządnym wypełnianiu swoich zawodowych obowiązków: jako reżyser, dyrektor, scenograf, jak aktor …itd.

Wykonywanie tego zawodu z myślą o innych?…

Ja nie uważam, że należy zapominać o sobie, to jest niemożliwe,  ale myślę, że – jakby to nie brzmiało pompatycznie, prowokacyjnie, głupio, naiwnie  czy górnolotnie  - służy się społeczeństwu. Taki jest  teatr,  ma służyć społeczeństwu. Oczywiście służy mnie, służy moim przyjaciołom, reżyserowi, pani bileterce, pani kasjerce – ja to wszystko rozumiem. Ale teatr jest instytucją szczególną. Lekarz służy społeczeństwu czy nie służy ?  Przecież nikt nic nie powie, jeżeli przypomnę lekarzowi -  panie doktorze przecież pan przysięgał, że będzie leczył i służył innym. Nikt za to się nie obrazi. Otóż  ja pozwalam sobie czy pozwalałem przypominać, że teatr ma służyć innym. I tyle.

Też z Gombrowicza - co i Pan przypomniał w swoim spektaklu - że aktorstwo jest kluczem do życia i rzeczywistości.

    Tu trzeba by się dogadać, co konkretnie  Pan Witold miał na myśli. Myślę, że dotykał tej wielkiej kwestii, wielkiego zagadnienia, którym się zajmował, o którym pisał – a mianowicie formy w życiu człowieka, która czasami jest kłamstwem, bez którego człowiek nie może żyć – bo jak ? Jak można żyć bez formy, różnych masek, ról, które odgrywamy w życiu. Pan dyrektor odgrywa swoją rolę. Kiedy przyjeżdżam do Pana dyrektora do teatru też odgrywam pewną rolę. Pan odgrywa jeszcze inną rolę przepytując mnie,  stawiając mi takie, a nie inne pytania. Każdy z nas odgrywa jakąś rolę. Kiedy znajdujemy się w obecności naszych dzieci, zachowujemy się zupełnie inaczej i nagle Pan dyrektor czy ja – ważny artysta, którego oklaskują,  jestem bezradny wobec dziecka, z którym nie jestem w stanie się dogadać albo jestem szczęśliwy i głaszczę go po głowie i wtedy nikt nie poznaje tej osoba, która była na scenie. Takich przykładów można byłoby mnożyć. Nie wiem, czy  aktorstwo jest kluczem do istnienia. W każdym razie cała ta problematyka będzie nas zawsze dotykała.

Pana „ABC” aktorstwa jest tekst Hamleta  zastosuję akcję do słów, a słowa do akcji.

O to na pewno. Proszę sobie wyobrazić zespół złożony z trzech instrumentów – pianina, wiolonczeli i skrzypiec. Kiedy skrzypce chcą się pokazać, pokazać, że pięknie grają oraz zapominają o wiolonczeli i pianinie. Wtedy utwór na trzy instrumenty jest po prostu źle wykonywany. Jeżeli pianino chce tego samego – to też jest źle. Otóż proszę sobie wyobrazić, że te trzy instrumenty to – intelekt, emocje i ciało aktora.  Jeżeli nie ma między nimi zgodny, jeśli nie mają tego samego celu,  to po prostu aktor źle gra. Co to konkretnie znaczy ?  To znaczy, że albo aktorowi wydaje się, że jest intelektualny, że  intelekt zdominował wszystko albo wrzeszczy, bo wydaje mu się, że jest taki wrażliwy i taki czuły. Albo w końcu  skacze, jak nie powiem kto,  bo chce pokazać, że jego ciało jest bardzo sprawne, jest w stanie skoczyć z fotela na stół  i ze stołu jeszcze niżej. Na tym polega – moim zdaniem – harmonia zawodu aktorskiego, na zgodzie intelektu,  uczucia i pracy ciałem. Równowaga między tymi elementami.

Czy w aktorstwie wystarczy tylko talent, czy również aktor musi mieć osobowość ?

Ciekawe  pan rozróżnienie między talentem, a osobowością proponuje.  Myślę, że osobowość jest elementem talentu, chyba tak to bym sformułował. Bo osobowość to pewnie coś takiego, jakaś taka tajemnica, która czyni, że patrzę na tego kogoś na scenie czy w kinie, a na kogoś bez osobowości nie patrzę. Mniej więcej tak ten problem spostrzegam. Myślałem, że zada pan pytanie, czy wystarczy talent bez pracy. To jest dla mnie poważne rozróżnienie. Otóż nie, nie wystarczy.

Wiem, że jest Pan tytanem pracy, właśnie dla Pana ważnym elementem zawodu jest praca.

Tak, ponieważ uważam, że bez pracy - tak jak lekarz, pisarz… zresztą również Gombrowicz pisał o pracy nad sobą. Nic wielkiego tutaj nie mówię.  Przypomina pan sobie tekst z „Dzienników”? Ma pan talent mówi ta idiotka, to po co ma pan pracować, niech pan pisze i koniec. A Gombrowicz jej odpowiada, że pracować nad sobą, rozwijać się itd. Otóż znam bardzo wiele osób, o których mówiło się, że mają talent i potem brak pracy nad tym talentem, brak opieki nad nim, uczynił, że nie odniosły takich sukcesów, jakich oczekiwano od nich. Poza tym jak można nie pracować,  jak można nie skupić się przede wszystkim  na pracy w teatrze w związku z wymaganiami, jakie stawiane są dzisiejszym aktorom, jakże innymi wymaganiami w porównaniu z tymi, które stawiono przed 30 laty. To mi przypomina zmiany w zawodzie lekarza. Dzisiaj lekarz, który nie dowiaduje się, nie kształci się stale, traci swoje zdolności. Proszę sobie wyobrazić chirurga, który nie wie co się dzieje w światowej chirurgii – jak się operuje, jakimi narzędziami, jak to się wszystko doskonali.

W tym miejscu przypomina mi się takie zdanie z Konfucjusza – pozbawiony wytrwałości człek szlachetny nie zdobędzie szacunku.

Widzi pan, jak mi pan pomaga, ale zostawmy resztę Konfucjuszowi. Zatrzymajmy się na tym zdaniu, które do mnie bardzo przemawia.

Wystąpił też Pan u Petera Brooka w „Mahabharacie”, i potem powiedział, że po tym spotkaniu z tym wybitnym reżyserem przestał Pan grać i zaczął być.

Tak to też mi kiedyś wypominano. To był komentarz do prawdopodobnie pewnego momentu w „Mahabharacie”, tam była taka scena gry w kości, wydawało mi się, że Peter uczynił coś takiego, w każdym bądź razie we mnie, że te słowa, które pan zacytował, miały sens. Po latach wydaje się mi trochę, że to jest taka gra słowami. Bo co znaczy być  ? Jak wchodzisz na scenę, to po prostu grasz i nie opowiadaj banialuk, że jesteś ! Nie jesteś, bo grasz ! Jak pan widzi jestem też krytyczny wobec nawet tak wspaniałych zdań.

To był ważny moment w pańskiej karierze aktorskiej, spotkanie z Peterem Brookiem ?

Tak, oczywiście. To był moment, którego do końca nie potrafię przeanalizować. Cały pobyt na zachodzie  to jest dla mnie okres niezwykle twórczy w gruncie rzeczy. Jestem bardzo szczęśliwy, że tak się stało w moim życiu.

W tej teatralnej triadzie: autor dramatu, twórcy – reżyser i aktorzy oraz publiczność, który z tych elementów jest najważniejszy dla teatru ?

Na to nie można odpowiedzieć  w sposób prosty i jednoznaczny.  Są miliony teatrów różnego typu, które realizują różne programy, poetyki – tak w zależności od reżyserów, autorów, jak i miejsc, w których są realizowane. Także od tradycji, w jakiej funkcjonują, od języków, w jakich są grane itd.

 Ja ostatnio jestem przywiązany do teatru, który jest na służbie autora.   W tym sensie, że autor jest dla mnie najważniejszy.  Krótko mówiąc „ja” mnie nie interesuje, interesuje mnie Sofokles. A nie, że ja przez Sofoklesa pokażę, że mam problemy z moją dziewczyną albo z moją żoną albo z moimi dziećmi. To mnie akurat w trakcie gry scenicznej nie interesuje. Czym jest nasze życie w porównaniu z  Shakespearem,  Molierem czy autorami greckimi. Naprawdę opowiadajmy ich dobrze, wtedy będzie to bardzo dobrze wykonany zawód.

W jaki sposób Pan próbuje najpierw zrozumieć, a potem zinterpretować przywoływanego już Sofoklesa ?

By znaleźć odpowiedź na to pytanie, musiałby pan być świadkiem prób wszystkich - począwszy od pierwszych prób czytanych aż do końca i potem dalej.  Wtedy mógłby pan uchwycić, zresztą ja też, bo ja również tak prosto tego opowiedzieć nie mogę, różne momenty, etapy często sprzeczne ze sobą w pracy aktorskiej. Inaczej odpowiedzieć na pytanie nie potrafię. Zawsze to jest jakaś interpretacja, to co my robimy. Powiedzmy – czasami jest tego więcej, czasami mniej. Powtarzam jeszcze raz, przyjmuję zasadę, że  – „ja” mnie nie interesuje, interesuje mnie Sofokles. 

W swojej biografii wyznał Pan, że jest kilku Sewerynów.

No jest nas wielu. Pana też jest przecież kilku. Każdy z nas funkcjonuje w różnych  światach. Przecież jestem kimś innym, kiedy prowadzę zajęcia w szkole teatralnej w Paryżu, kim innym jestem w rozmowie z panem słysząc pański język, pańskie pytania, pańskie lektury itd., itd.  A kim innym jestem, kiedy gram Shakespeara w Teatrze Słowackiego w Krakowie.  Dlatego naprawdę nie wiem, ilu jest Sewerynów. Boję się, że to jest trochę gra słów między nami w tej chwili. Mogę panu powiedzieć, że 13 albo 7, ale z tego tak nic nie wynika.

Moje pytanie dotyczyło bardziej zmian w czasie

W tym sensie oczywiście tak. Ten człowiek, który kończył szkołę teatralną i chciał zbawiać świat przy pomocy teatru, nie jest mną, który ma skromniejszy program na życie niż 1968 roku.     

                              

Z Andrzejem Sewerynem rozmawiał Jacek Marciniak Radio „Merkury” Poznań.

Fot. Jacek Wojciechowski

 

 

 

 

 

 

 

 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.