25 kwietnia 2024, czwartek

Człowiek na rowerze

Ludwik Cichy

Człowiek na rowerze, cz. 4

 

Wielcy puszczalscy muzykę, ile wykończyli kapel, których wolno im było bezpiecznie nie puścić. Wielcy wystraszeni puszczalscy muzykę. Dotyczy to też puszczalskich, którzy uważają, że ich to nie dotyczy; tych dotyczy to zwłaszcza.

 

ilustracja:  Claudio Souza Pinto


 

 

 

cz. 4

 

 

Niedaleko stąd jest wielka plaża i ośrodek wczasowy. Kiedyś było tam tylko podejście do wody, korytarz jaki zrobiłem dla nas wyrywając wodorosty. Twój ojciec wypożyczył od kolegi daczę w lesie nad tym jeziorem, dla ciebie i koleżanek, żebyście po maturze mogły przygotowywać się do egzaminów na studia z dala od miejskich pokus, w spokoju, na łonie natury. W tym czasie byłem twoją jedyną koleżanką. Nie pojadę zobaczyć, co zrobiono z naszej plaży. Wracam do domu.

 

DOM.
”- Co to jest dom, Mieczarz? – zapytał Gryzoń
- Dom, to jest takie miejsce, dzięki któremu wiesz, że w ogóle gdzieś wyszedłeś. Gdyby nie dom, zawsze byłbyś w drodze, i nawet byś nie wiedział, że możesz dokądś wrócić – powiedział Mieczarz.”

 

Te zdania nigdy nie opuściły szuflady; korektor wyciął fragment tekstu z tym dialogiem. Oddałem zaliczkę, wycofałem książkę o Mieczarzu, nikt jej nigdy nie przeczyta. Napisałem ją z twojego powodu, gdy uczyłaś się do egzaminu na studia w daczy kolegi twojego biednego taty. Uzgodniliśmy, że cztery godziny po śniadaniu uczysz się, a ja piszę. Byłaś zachwycona tym Mieczarzem. Cztery godziny dziennie, w dwa tygodnie zdobyłem zawód. Nigdy później nie pisałem już z taką ochotą.

 

KOREKTORZY. Czego ludzie nie dopuszczają się dla pieniędzy...?

 

Jakaś droga. Po prawej pole, po lewej las. Potem pole znika, wszystko dziczeje, droga staje się wąwozem, opada stromo w dół, lecę razem z nią, gałęzie chlastają po rękach i ramionach, widzę tylko kilkanaście metrów, reszta chowa się za zakrętem i odsłania nagle, by znów po 15, 30 metrach zginąć za kolejnym zakrętem coraz głębszego wąwozu. Wyskakuję na kamieniu, na następnym, ściany wąwozu zbliżają się do siebie, dnem płynie jakiś strumyk albo ściek, nie mam czasu żeby to sprawdzić, gnam za szybko i wciąż muszę uważać na gałęzie z boku i kamienie, nie zwalniam, lecę, niech się dzieje… wylatuję z zakrętu wprost na gałąź, drewniane widły celują w oczy, nie ma mowy o hamowaniu, półtorej sekundy mojego życia w zwolnionym tempie, oglądam wszystko jakby okiem kamery: puszczam kierownicę, odrzucam ciało do tyłu, skręcam się niewiarygodnie wyrzucając środek ciężkość poza obrys roweru, wyskakuję na kamieniu na metr w górę, nogi wciąż na pedałach, rzucam się do przodu, łapię kierownicę, prostuję, ląduję na dwóch kołach, hamuję, ja piórkuję! Dzika radość. Normalnie mistrz świata Antoni Sałata!  A ja tu się zbieram do umierania, nic innego mi się nie chce robić tylko zbierać do umierania. Półtorej sekundy temu byłem innym człowiekiem. Mistrz świata!

 

Wieś. Właściwie dwa bloki mieszkalne. Wyrosły przy oborze. Brązowe byki mają białe łaty na łbach, jasne obwódki wokół oczu i długie rzęsy nadają im trochę  śmieszny dziecinny wygląd. Każdy waży pół tony. Może ich być dwa tysiące, a może tylko pięćset. Wielkie stado. Mają swobodny dostęp do wybiegu, którego koniec ginie gdzieś za drzewami lasu. Robią co chcą, a ludzie im usługują, tak to wygląda dla rowerzysty na spacerze.

 

Buty ze skóry, czy skórę na Harleyu jakoś łatwiej przełknąć niż futro z lisów.

 

Nie miałem pojęcia, że w środku Europy ktoś jeszcze żyje z hodowli bydła. Myślałem, że krowy to już tylko Azja i intensywne fermy w Stanach, gdzie zatrudnia się ludzi, którzy nie czytają książek. Myślałem, że w Unii nie ma już pracy dla analfabetów, tylko dopłaty, żeby sobie dożyli. Oni jednak pracują. Twój ojciec był weterynarzem. Bał się psów, mógł, bo był weterynarzem bydlęcym, w komunie, kiedy każdą pracę mógł wykonywać analfabeta.

 

W jednym bloku jest klub. Mają czynne. Głośne radio gra w pustej Sali. Czekam chwilę zanim kobieta zejdzie z mieszkania na parterze do pracy. Głos puszczalskiego muzykę, długo objaśniającego co za chwile puści, popisowo; muzyka może być już tylko tłem.

 

WIELCY PUSZCZALSCY MUZYKĘ. Zawsze pewni swych racji, ważniejsi niż Janis, Jimmy, Miles, Jaco czy Keith, uzbrojeni w ton kaznodziei łaskawie dopuszczającego do tajemnicy, z najwyższym znawstwem: dozujący i decydujący z minami odkrywców, w gruncie rzeczy zawsze bezpieczną dla nich muzykę, którą już można, bo zdążyła się już sprawdzić na całym świecie. Wielcy puszczalscy muzykę, ile wykończyli kapel, których wolno im było bezpiecznie nie puścić. Wielcy wystraszeni puszczalscy muzykę. Dotyczy to też puszczalskich, którzy uważają, że ich to nie dotyczy; tych dotyczy to zwłaszcza.

 

Z parteru schodzi kobieta. Jedna z tych, które nadają się już tylko do gotowania zupy i narzekania. Czego oczekiwałem?

 

Cdn.

 

ilustracja:  Claudio Souza Pinto

 

 

 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.