24 kwietnia 2024, środa

Człowiek na rowerze

Ludwik Cichy

Człowiek na rowerze, cz. 9 (opowiadanie)

 

 

 

 

Chyba jakaś większa mieścina zaraz, bo coraz więcej rowerzystów na ścieżce i biegaczy; wielka manifestacja wiary w oczyszczającą moc natury. Wszyscy mają słuchawki w uszach, żeby nic nie słyszeć, i ciemne okulary, żeby nic nie widzieć. Proste widoki i odgłosy przyrodnicze – widać - przeszkadzają w ruchu aktywnym na łonie natury.

 

rysunek: Andrzej Bobrowski


 

 

Cz. 9

 

 

Chyba jakaś większa mieścina zaraz, bo coraz więcej rowerzystów na ścieżce i biegaczy; wielka manifestacja wiary w oczyszczającą moc natury. Wszyscy mają słuchawki w uszach, żeby nic nie słyszeć, i ciemne okulary, żeby nic nie widzieć. Proste widoki i odgłosy przyrodnicze – widać - przeszkadzają w ruchu aktywnym na łonie natury.

 

Przebiec, zaliczyć, zapomnieć. Oczyszczenie.

 

Jak się jedzie ostro to myśli nie przychodzą do głowy, niektórzy osiągają ten stan poprzez skupienie na omijaniu kresek i krzyżyków na chodniku; niewykluczone, że każda aktywność na granicy możliwości ułatwia niemyślenie. Ale zdarza się zachwyt, na przykład poprzez urzeczenie zapatrzeniem w pole płaskie łąki. I wtedy natychmiast atakują myśli, które tylko na taką słabość czekają, cisnąc się jak plemniki wokół jajka. Za często daję się uwieść łące i ulegam zachwytom polem płaskim poprzez zapatrzenie. Znów się zdarzyło, i już są, nieproszone:

 

O poezji

Wystawiali mnie w liceum na 400 metrów przez płotki, bo odkryli, że wygrywam. Statystyki szkoły atrakcyjnie przyrastały, bo dlaczego miałem nie wygrywać, skoro mogłem to zrobić dla mojego wuefisty? Kariera sportowa trwała krótko, bo szybko przerzuciłem się na wiersze. Łatwiej było napisać wiersz: zapalić papierosa, wypić piwo i po prostu napisać wiersz - to wszystko, a potem jeszcze dołożyć jakiś akord na gitarze i już była poezja śpiewana, która podobała się dziewczynom, które były ładniejsze od kibicujących na zawodach. Zostałem poetą. I to na cały rok.

 

O piciu z Rozenfeldem

Dlaczego Żydzi mają takiego obsesyjnego pierdolca na swoim punkcie, który potrafią nam narzucić? Co by się stało, gdybym publicznie powiedział: mam w dupie Żydów. Nie mając nic konkretnego na myśli. Poza natręctwem ich obsesji na swoim punkcie. Czemu ta obsesja ma służyć, no przecież chyba nie wzmożeniu mojej traumy po wizycie w Oświęcimiu. Nie chcę o tym pamiętać, ale nigdy tego nie zapomnę, tego morza nieszczęść, które układają mi się w konkretne dramaty, podczas takich zapatrzeń rowerowych w dni wolne od pracy, oraz zawsze, gdy tylko nie zdoła tego odsunąć/upilnować jakąś nie cierpiąca zwłoki bieżączka; nie potrzebni mi są do tego żadni nadaktywni Żydzi, opętani obsesją opowiedzenia mi czegoś, co nie może być we mnie już głębsze; więcej i głębiej mnie już nie ma. Piłem kiedyś ze znajomym Rozenfeldem, który, kiedy zorientował się – po nazbyt normalnym może, koleżeńskim traktowaniu go przeze mnie – że ja nie wiem, że on jest Żydem, nie mógł tego znieść i musiał mi to objawić. A kiedy to zrobił, pozostawił mi jedyny wybór – traktowania go jak pomnika, i to była nasza ostatnia wódka. Dlaczego, kurwa mam nienormalnie zachowywać się wbrew sobie i traktować Żydów jak pomniki, kiedy wolę ich w roli kumpli?

 

MOI KUMPLE. Trochę po czterdziestce, tacy ani starzy ani młodzi ludzie uzbrojeni w doktoraty, właściciele prawie nowych samochodów, posiadacze prawie drogich zegarków, prawie zamożni, pozwalający sobie na droższe zestawy stereo, wytrawni znawcy kupujący pasjami takie same rzeczy, które mając zaświadczać o ich nieprzeciętnym statusie zamożności, w istocie demaskują tą samą półzamożność. Wyćwiczeni w kupowaniu żonie zagranicznego drobiazgu w rocznice, popisujący się przed studiującymi pannami, przedowcipni, pazurami trzymający posadę i skłonni do każdego kompromisu. Z ostentacyjną swobodą raczący się bzdurami w dwóch językach w swoim gronie - i wtedy wszystko wiedzący i wszystko mogący, perfekcyjnie potrafiący uchodzić za swojego szefa - najlepsi w pinkponga albo w kolekcję muszelek z Chorwacji. Moi drodzy kumple - obczytani, obcykani, oblatani, pełni planów mających zaświadczyć o wyjątkowości waszego istnienia i pełni tęsknot za byciem tymi, za których chcielibyście uchodzić, nieświadomi chorób, jakie już się w was zaczęły rozwijać, a które dopadną wasze ciała za 5, 10 lat, z wyglądu jeszcze do rzeczy, a pragnący wyglądać na takich, co ich lubi cały świat - wszystko wam wybaczam!, licząc na wzajemność.

 

Ruszam ostro dalej, ale jeszcze się nie rozkręciłem, one wciąż są, wciąż przelatują jeszcze przez głowę, i nic na to nie poradzę:

 

Hipol, mój nauczyciel geografii w liceum

- To nieprawda, że wszyscy musimy umrzeć – filozofował. - Żeby to stwierdzić stuprocentowo, najpierw musielibyśmy wszyscy umrzeć, a dopóki tak się nie stało, takiej pewności nie ma.
Żył długo, więc zdążył opowiedzieć tę historię jeszcze wielu rocznikom. A człowiek musi umrzeć, bo inaczej, w pewnym momencie stałby się za mądry; stałby się zagrożeniem. Wszystko by go śmieszyło. I nie chciałoby mu się rozmnażać. I gatunek byłby zagrożony. Dlatego człowiek musi umrzeć, zanim stanie się za cwany.

 

Różnica pomiędzy
„nie mam nic do powiedzenia” kopacza dołów, a „nie mam nic do powiedzenia” Gombrowicza jest jednak ogromna. I okropna, jak człowiek to sobie uświadomi – myślę jeszcze, a potem ufff... łatwe, bezrefleksyjne pół godziny pędu na granicy oddechu, wszystko przestaje być ważne.

 

 

Cdn.

 

Rysunek: Andrzej Bobrowski

 

Całość: http://www.moreleigrejpfruty.com/Czlowiek_na_rowerze,1902.html

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.