Czytelnia człowieka dla ludzi
MIRO (opowiadanie)
Królik polski (2)
Pisze na Facebooku
jesteśmy głodni, dzwonię po jedzenie. mówię, że to i to poproszę i że jedno i drugie bez marchewki. pani przyjmuje zamówienie, chwilę rozmawiamy miło i zanim podam adres, pani mówi: no już dobrze, to kiedy będziesz w domu? odpowiadam, że właśnie jestem w domu. na co pani, że daj spokój, poważnie pytam. na co ja, że poważnie odpowiadam, gdyż jeden mam dom i w nim właśnie siedzę. na co pani, że jak to jesteś, skoro ja też jestem i ciebie nie widzę. najpierw dwa razy obejrzałem się za siebie, zanim ponownie sprawdziłem numer.
Klick !!!
Niedziela, 8 lipca, późnym wieczorem przy ognisku. Niedziela, 5 sierpnia - to samo
To, co się stało, mogłoby się równie dobrze i nie stać, i nic by się nie stało. Ale to się jednak stało.
Komar przyleciał ugryźć pewnego człowieka, nie wiedząc właściwie, kogo przyleciał ugryźć; komarowi było zupełnie obojętne kogo ugryzie. Ale temu człowiekowi nie było obojętne czy zostanie ugryziony czy nie.
Kiedy komar ugryzł tego człowieka, człowiek pacnął go, i było mu obojętne czy zabił komara, czy tylko odgonił. Ale komarowi nie było obojętne czy zostanie zabity czy tylko odgoniony. Było już jednak obojętne co myśli komar, bo człowiek go zabił.
PS
Świadkowie (kobieta i duży biały pies) na miejscu zdarzenia widzieli człowieka, który spędzał życie w roli faceta, płci komara nie rozpoznano z powodu zbyt wielkich obrażeń deformujących ciało denata, a sekcji zwłok nie wykonano. Można jednak domniemywać, że komar był samicą, bo samce nie gryzą – tak obsesyjnie zajęte są samczymi sprawami, że zwyczajnie nie mają czasu na codzienne, banalne gryzienie człowieka. To całkowicie unieważnia człowieka i czyni go zupełnie obojętnym dla samca komara.
Foto: Klick!!!
Codzienna gazeta
Fragment pochodzi z książki Julio Cortazara „Opowieści o kronopiach i famach i inne historie", napisanej w 1962 roku, a później brawurowo przełożonej na język polski przez „prywatną" tłumaczkę Cortazara, panią Zofię Chądzyńską. Książkę wydało „Pomorze Bydgoszcz" w roku 1993.
CODZIENNA GAZETA
Jakiś pan wsiada do tramwaju, uprzednio kupiwszy gazetę
i wsunąwszy ją pod pachę. W pół godziny później
wysiada z tą gazetą pod tą samą pachą.
Ale to już nie jest ta sama gazeta, teraz jest to parę zadrukowanych
arkuszy, które pan zostawia na ławce na placu.
Same na ławce, arkusze znowu przemieniają się w gazetę,
którą jakiś chłopiec znajduje, czyta i pozostawia, zmienioną
w arkusze.
Same na ławce, arkusze ponownie stają się gazetą, którą
jakaś staruszka znajduje, czyta i odkłada zmienioną w arkusze.
Ale potem zabiera je do domu, po drodze opakowuje
w nie szpinak, taki bowiem jest los gazety po owych
podniecających metamorfozach.
Foto, Klick!!!
Gry losowe. Odcinek 7.
Ludzie, którzy prowadzą poukładane życie, mają zwykle skłonność do tego, by mówić dużo o przyszłości. Z reguły w ich zamierzeniach przyszłość przypomina do złudzenia teraźniejszość, wzbogacona jest jednak o konkretne dobra materialne. Ludzie, którzy prowadzą poukładane życie są często na tyle ograniczeni umysłowo, że utożsamiają dobra materialne z rosnącymi możliwościami. Być może te możliwości to rekompensata za nikłe możliwości ich umysłu.
Tak myślała Jo, która nie była w stanie myśleć naprawdę dobrze o człowieku liczącym na to, że określony rodzaj mieszkania, samochodu, żony poprawi w jakikolwiek sposób jakość jego życia. Nie ufała do końca ludziom, którzy używali słów takich jak: inwestować, odkładać, zbierać. Jeśli miała 50 dolarów, oznaczało to, że ma 50 dolarów do natychmiastowego wydania. Romans z T. nie mógł być naprawdę romantycznym romansem, właśnie ze względu na jego praktyczne podejście do tej i paru innych kwestii. Niby nie wszystko było jeszcze stracone – był młody i teoretycznie mógł się jeszcze zmienić. Zastanawianie się nad tym oznaczało jednak myślenie o przyszłości, a to ostatnie, o czym Jo miała zamiar myśleć.
Unikała codziennych spotkań z T., uznając, że byłoby to równoznaczne z zaangażowaniem, a tym samym zakończeniem romansu i początkiem dramatu. Nie interesowało jej szczególnie, co robi, kiedy nie spędza czasu z nią; gdyby interesowało ją trochę bardziej, mogłaby pewnie dostrzec wiele niespójności w jego sposobie postępowania. Taktyka Jo, o ile można w ogóle tak nazwać jej beztroskę, polegała na zjadaniu z tortu samych wisienek i odmawianiu ciężkostrawnej reszty. Taktyka ta, póki co, okazywała się być skuteczna.
Ponieważ wypadł „co drugi", a może nawet „co trzeci" dzień, spotkała się z T. Tym razem nie na spacer i nie nad wodę, a na kolorowe drinki w barze karaoke. Tego wieczora ludzie śpiewali same smutne piosenki, a pogoda zwiastowała, jeśli nie koniec świata, to z pewnością rychły atak islamskich fundamentalistów. On raczej tego nie dostrzegał, mówił w najlepsze o swoich służbowych obowiązkach, stwarzając przy tym wrażenie, jakby był co najmniej szefem baku światowego. Jo siedząc smętnie przy stoliku, popatrywała na ludzi, z których większość brała udział w konkurencji: jak upić się najmocniej w jak najkrótszym czasie, nieliczni uprawiali jedyny w ich życiu sport, czyli grę w bilard. Kolorowe światełka mrugały w ciemnym, zadymionym pomieszczeniu ...
Ciąg dalszy, Klick !!!