Dziad i baba cz. 2
Trzy czarne wrony przeszukują śmietnik w poszukiwaniu skarbów. Podkrada się do nich bure kocisko. W gruncie rzeczy nie lubi wroniny kocisko; mysinę ponad przedkłada, zwłaszcza schab mysi i móżdżek. Po co się zatem zakrada? O!, odfruwają już wrony spłoszone głosami się do śmietnika zbliżającymi; nie dowiemy się co powodowało kotem, bo powody ustały przez odfrunięcie zniknięcie.
Rysunek Andrzej Bobrowski
Starając się nie następować na kreski i krzyżyki chodnika - jeden pijak wracał właśnie z wódki, a drugi akurat szedł się upić, spotkali się przy śmietniku na osiedlu.
- O! Romek cześć, nie miałbyś czasem oddać moje 40 groszy?
- Już dawno ci chciałem, ale coś cię nie było.
Taką, ciekawie zapowiadającą się rozmowę przerwało motorka zatrzymanie się nagłe z dziadem i babą.
- Podejdź tu! - usłyszeli pijaki.
- Ja?...
- Ten drugi.
- Mogę podejść – zgodził się drugi pijak. - Ale by się pani musiała umówić najpierw. A nie tak...
- Chodź tu zaraz, bo mam sprawę do ciebie, a ten drugi niech sobie idzie!
- A co to ma być?! Co?!...
Baba zgasiła motorek i zwróciła się do dziada:
- Daj mu raz batem. Nie za mocno.
Dziad wyjął zza cholewy buta nahaj, w powietrzu świsnęło strzeliło i na poliku pierwszego pijaka pojawiła się krwista pręga.
- Ty jesteś Matyja? Ten, co gra na trąbce Ciszę na pogrzebach biedaków? - przemówiła baba, kiedy jedyny pijak, jaki został w polu widzenia zbliżył się do niej posłusznie.
- Ja jestem. Ale już nie gram na pogrzebach.
- Bo?...
- Garnitur już nieelegancki z lekka na takie okazje, niestosowny.
- A trąba?
- Trąba jest.
- Jest, mówisz trąba...
- I śpiewa pięknie wciąż.
- Daj mu tysiąc – ordynuje nagle baba, a dziad wyjmuje z plecaka zwitek banknotów, gumkę z niego ściąga odlicza papierów dziesięć i Matyi wtyka do ręki oniemiałej. - Garnitur sobie kup zaraz! U krawca obstaluj na miarę, nie marketowy! - rozkazuje baba. - Żebyś wyglądu nabrał, prezencji godnej twojego powołania szlachetnego, rozumiesz łachudro? Którą z siebie zrobiłeś.
- Królowo!!!... że ja Cię od razu nie poznałem?!... To przebranie zmyliło mnie głupiego prostego, co po wyglądzie ludzi bierze. Królowo...
- Daj mu jeszcze pięćset na buty – przerywa baba Matyi płaszczenie się. - Będziesz umiał kupić buty za pięćset złotych?
- Będę!
- I można ci wierzyć?
- Czy można mi wierzyć?... Królowo!...
- Zaryzykuję. Dołóż mu jeszcze na koszulę i fryzjera trzysta – dziad odlicza kolejne banknoty, ale trzyma je nie dając, czeka na ciąg dalszy. - I!... - zawiesza głos baba – jeszcze dwieście. Na wódę. Żebyś kupił tyle ile chcesz wreszcie, poszedł do domu i upił się do woli, przełomowo, po raz ostatni.
Dziad odlicza banknoty i wciska Matyi do drugiej ręki.
- Dwa tysiące to dużo pieniędzy.
- Dużo Królowo, oj dużo...
- Można cię z nimi zostawić? Będziesz umiał z nimi żyć?
- Będę.
- Taką to miałam sprawę do ciebie. Idź już.
- Według rozkazu Królowo.
- Uda mu się? - pyta baba dziada, kiedy Matyja oddala się krokiem zdecydowanym, defiladowym prawie, manifestując postawę człowieka mocno wierzącego, że świat znowu do niego należy.
- Nie.
- Upije się i zaraz mu wszystko ukradną?
- Ciężko mu będzie utrzymać dwa tysiące w kieszeni.
- Ma szansę. I nie chcę już o tym rozmawiać. Jedziemy na obiad.
Do śmietnika powróciły trzy czarne wrony, wypłoszone rozmowami, jakie tu się odbyły. Zjawiły się znowu w tej samej sprawie: poszukiwania skarbów. A za nimi zaczęło też podkradać się kocisko, to samo bure wynudzone, co przed ich odfrunięciem. I świeciło słońce, to samo, które oglądał teraz Czarny Prezydent Białego Domu w Ameryce. Pijaków ani motorka już przy śmietniku nie było.
CDN
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.