25 kwietnia 2024, czwartek

Dariusz Łukaszewski

Dziad i baba cz. 3








Matyja wybierał w spożywczym trzy półlitrówki, puszkę oranżady i puszkę paprykarzu na swój ostatni raz. Zapłacił gotówką i wymaszerował. Coś go jednak tknęło; powrócił i dokupił jeszcze ćwiartkę, żeby już na pewno nigdzie za wódą nie łazić po nocy, żeby to już był na pewno ostatni raz, a potem wypocić się w łóżku dobrze pod pierzyną, wypocić i rano wstać czyściutki jak nowo narodzony.



Rysunek Andrzej Bobrowski





Dziad i baba bez zainteresowania mijali „Steak House", zniesmaczyła ich woń „Kebab House", a „China House" nieprzyjemnie skojarzył im się z Chinami uciskającymi Chiny. Zresztą, jechali przecież na obiad do prawdziwej restauracji o nazwie „Stylowa", tylko że nie było już „Stylowej". Zamiast niej czekał na nich „Festival Smaków".


Baba zatrzymała motorek i wyłączyła silnik.


- Dobry człowieku, powiedz mi, gdzie jest teraz restauracja „Stylowa"? - zapytała przechodnia nie palącego papierosa, nie pijącego piwa i nie wysyłającego esa.

- Po pierwsze... - zatrzymany zawiesił teatralnie głos – nie jestem dobrym człowiekiem, ale to dla was bez znaczenia, po drugie, nie ma już „Stylowej"; „Festival Smaków" teraz jest.


- Cholera żeby to wzięła – zaklęła baba. - W życiu nie widziałam głupszej nazwy.

- A ja tak, jak chodzi o mnie – ujawnił zatrzymany, bez pytania, z prostodusznej potrzeby podzielenia się z kimś swoim zdaniem na jakiś temat inny niż tylko pogoda.


- A ty czemu właściwie nie jesteś dobrym człowiekiem? - takim pytaniem baba uszanowała jego chęć do rozmowy.

- Z powodu bardzo długiego życiorysu.


- No tak... A nie potrzebujesz ty czasem pieniędzy?

- Potrzebuję. Czterdzieści... sześćdziesiąt... - przymknął oczy dla lepszego skupienia przy obliczaniu wszystkich rachunków – osiemdziesiąt pięć... i jeszcze te piętnaście dla Stefana, bo już też by był czas mu oddać. Razem dwieście - Otworzył oczy.
- Daj mu dwieście – powiedziała baba do dziada. - Umie liczyć do dwustu, warto uszanować dzisiaj taką sztukę.


Dziad wyjął z plecaka zwitek banknotów, zdjął gumkę i podał rachmistrzowi dwa papiery.


- Królowo, może wrócimy do domu, posmarujesz włosy pomadą i świat wyda się piękniejszy – zaproponował dziad, na powrót chowając zwitek do plecaka.


- Nie!


Weszli do sali, w której nie było już stylowych kryształowych żyrandoli, więc teraz wnętrze przypominało zakładową stołówkę. Kelnerzy nie nosili krawatów do garnituru, tylko klapki do dżinsów. Za to na stolikach stały prawdziwe kwiatki z plastiku, a nad barem ogromna plazma wyświetlała kolorowe obrazki w obcym języku.


Byli jedynymi gośćmi. Dwaj kelnerzy, którzy nie nosili krawatów do garnituru, czytali gazetę, tę samą, ale każdy swój egzemplarz. Co jakiś czas wymieniali dowcipy i uwagi na temat tego, co czytali. Spojrzeli na wchodzących i zasłonili się wielkimi szpaltami, czekając aż sobie pójdą. Ale oni nie poszli. Usiedli przy stole, i to w samym środku sali, nie w żadnym koncie.


- Nieczynne jest, zarezerwowane! – powitał ich mniejszy kelner, a widząc, że się nie ruszają, złożył zamaszyście gazetę i doprecyzował: - Nie słyszy co się mówi, jeden z drugim? Nie rozumie? Nieczynne! - W sposób charakterystyczny dla osób tępych, używał formy nieosobowej dla pokazania, że ma ich za nic.


- Podejdź tu – powiedziała baba, a kelner szastnął gazetą o ladę baru, podszedł energicznie, stanął w rozkroku i wyprostował rękę, celując palcami w stronę wyjścia: - Ale już! - próbował się z nimi pożegnać raz na zawsze.


- Stań, proszę, na chwilę przy panu – poprosiła baba dziada, i dziad wstał i stanął naprzeciwko kelnera. Wyglądało to tak, jakby niedźwiedź wyprostowany na tylnych nogach, stanął przy surykatce.


- Ten drugi niech też tu podejdzie – zażyczyła baba.


Drugi kelner bez krawata do garnituru, w który nie był ubrany, udawał, że nic nie widzi, nic nie słyszy, tak go akurat wciągnęła ta najciekawsza na świecie gazeta.


- Pomóż mu – powiedziała baba do dziada. - I niech on będzie miał dla mnie papierosa.


Dziad obrócił się, ale nie musiał się fatygować, bo drugi kelner już spieszył w ich stronę z paczką marbolo.


- Ale tu się nie pali, łaskawa pani... - poinformował bez przekonania.

- O, jak już pan tak częstuje, to chyba zrobimy wyjątek, prawda?


- Naturalnie, że tak. Pozwoli pani podać ognia?

- Poproszę.


Baba zaciągnęła się głęboko, twarz jej pojaśniała, a kiedy uwolniła dym z płuc, uśmiechnęła się: - Zapomniałam jakie to uczucie, tak dawno nie paliłam papierosa... Ostatni raz chyba tutaj, w „Stylowej". - Zgasiła papierosa.


- To może zaczniemy od wina – przerwała ciszę. - Żeby nie sprawiać kłopotu, weźmiemy jakieś beaujolais, bo pewnie nic innego nie macie?

- Mamy czerwone wino, po piętnaście złotych lampka, i białe po siedem pięćdziesiąt – poinformował pierwszy kelner i zaraz dodał z satysfakcją sadysty: - Jest jeszcze różowe, po pięć. Nic tańszego nie ma.


- No tak... a co proponujecie z dań? - zainteresowała się baba.

- Kuchnia nieczynna. Mówiłem, że nieczynne – pierwszy kelner wyraźnie rozkoszował się tym co właśnie powiedział.


- No tak... - znów westchnęła baba. - Mógłbyś sprawdzić, czy ta służba nie jest pijana? - zwróciła się do dziada. - Bo aż wierzyć się nie chce, żeby obsługiwał mnie ktoś tak tępy.


Dziad spoliczkował aroganckiego kelnera, podniósł go z podłogi, zamierzył się drugi raz, ale powstrzymał dłoń, bo postawiony na nogi sygnalizował nerwowymi gestami, że już wytrzeźwiał i będzie rozumiał, co się do niego mówi.


- Przyprowadź kucharza z kuchni – powiedziała baba. - Nie ty! – powstrzymała otrzeźwionego kelnera, który najchętniej by gdzieś zniknął i właśnie chciał skorzystać z okazji.


- Stańcie panowie według wzrostu -zażądała, gdy drugi kelner pojawił się w towarzystwie kucharza. Kucharz był najwyższy, a otrzeźwiony kelner najniższy.


- Daj im po pięćdziesiąt złotych – dziad dobył z plecaka zwitek, wyjął z niego odpowiednie banknoty i podał stojącym w szeregu. Niski kelner zapuścił żurawia i zanim dziad zdążył zakryć klapę plecaka, dojrzał czym jest wypełniony.


- Co pan nam zaproponuje na obiad? - baba zwróciła się do wysokiego kucharza.


- Mamy dobrą pizzę, pitę też mamy, sharmę i burgery, oczywiście kebaba mamy najlepszego, wszystko może być zaraz, bo z mikrofali – poinformował kucharz.

- A coś z klasycznych, tradycyjnych dań? - dopytała baba.


- Fasolkę po bretońsku bym proponował – kucharz ożywił się – akurat mam podgrzany cały gar!


- Fasolkę po bretońsku... - uśmiechnęła się baba. - A gdybym zamówiła gęś, albo cielęcinę, ewentualnie gicz baranią z blinami w grzybowym sosie?

- Będzie kłopot – kucharz podrapał się za uchem. - Ale nie zamówi pani, prawda? Tylko żartuje sobie tu z nas?


- Jasne, że żarty to były wyłącznie – zapewniła baba z uśmiechem. - Wypijemy herbatkę, płacimy i znikamy.

- O! Herbatkę to bardzo proszę, w tej sekundzie!


- I niech pan ją poda, dobrze? - wskazała na niskiego kelnera.- A potem przyjdzie z rachunkiem, po napiwek.


Herbata była bez zarzutu; bardzo dobrze potrafili zagotować wrzątek w tej galerii smaków festiwalu.


- Lata temu byłam tutaj trzy razy – wspominała na głos baba. - Trzy razy z tym samym człowiekiem. Za pierwszym razem w ogóle go nie zauważyłam, ale on mnie tak. Za drugim, patrzyłam już w niego jak w obraz wyśniony jedyny. Jako małżeństwo byliśmy tu raz trzeci, na świetnym obiedzie, pstrąg, lin i takie tam. Mój boże, jak wszystko się spłaszczyło...


Z rachunkiem zjawił się drugi kelner.


- A gdzie tamten? - zapytał dziad.

- Dostał telefon z miasta, że musi wyjść w natychmiastowej sprawie.


- W jakiej sprawie?! - natarła baba.

- Państwo już będą wiedzieli – zdradził kelner i zamierzał się oddalić, ale baba zatrzymała go: - Dzięki za ostrzeżenie, to dla pana – wyjęła z kieszeni karakułów zmięty banknot i włożyła dwieście złotych do kelnerskiej ręki.


- Niestety, tu jest tylko jedno wyjście – zdążył jeszcze powiedzieć kelner zanim zniknął.


- Czas na nas, cokolwiek to znaczy – zdecydowała baba.


Zza jednego węgła „Feastivalu smaków", dawniej restauracja „Stylowa" wybiegł mały kelner wymachując odpustową sprężynówką, a zza drugiego wychynął miejscowy osiłek postury wkurzonego grizli. Tak więc, stojąc przy motorku, dziad i baba byli zablokowani z wszystkich stron.


- Wyskakują z siana! Dają plecak, ale już! - wrzeszczał kelner, wciąż w tej samej bezosobowej formie charakteryzującej tępych.


- Daj małemu batem, ale fest – napastnicy usłyszeli głos baby. - A z niedźwiedziem się zobaczy, jak zostanie sam jeden.


Dziad wyrwał zza cholewy nahaja...


- Zaraz, zaraz... to pani?!... - niedźwiedź obiegł motorek i stanął przed kelnerem: - Oszukałeś mnie!

- O co ci chodzi?! W ich plecaku jest sama forsa, może i milion!
- Oszukałeś mnie! - grizli wyrżnął kelnera w podbródek. - Nie powiedziałeś czyja to forsa – mówił do nieprzytomnego już ciała leżącego na podjeździe, a potem zwrócił się do nich: - Mnie tu w ogóle nie było, nic nie widziałem, nie słyszałem nic, znikam, nie ma mnie tu...


- Jednak jesteś, w jakiejś sprawie, która w dodatku nas dotyczy. Wolę nie myśleć, co by było, gdyby zamiast mnie, trafił by się wam ktoś pomniejszy – powiedziała baba. - Daj mu raz, zdrowo, na okrętkę!


Powietrze rozszczepił świst nahaja zakręcającego się na szyi niedźwiedzia, a zaraz bat szarpnął, okręcił poderwane ciało w poziomym piruecie i rozległ się szurgot ciężaru padającego na płytki chodnikowe. Dziad pochylił się nad leżącym, stuknął jego głową o chodnik, apotem obydwu oprychom wyjął z kieszeni telefony. Baba rzuciła każdemu jakiś zmięty banknot z kieszeni.


- To chyba nie był najszczęśliwszy dzień w ich życiu?...– spojrzała na dziada. - Na wstawienie zębów nie wystarczy, ale zawsze coś.


Dziad wcisnął bat za cholewę i poprawił brodę, której bok trochę się odkleił.


- Pomyśleć, że tylko chciałam zjeść obiad... - westchnęła baba. - W miejscu, z którego mam dobre wspomnienia. Nie ma już tego miejsca.


CDN


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.