20 kwietnia 2024, sobota

Czytelnia człowieka dla ludzi

Barry Gifford

Dzikość serca


Było lato, słońce, w drodze na plażę napotkaliśmy stolik z tandetą, wybrałem dla niej wiatraczek w czerwone serca. Kupiłem jeszcze cienką książkę z najbrzydszą okładką pod słońcem. Przeczytaliśmy ją razem, leżąc na rozgrzanym piasku. Wiatraczek rozpadł się po czterech minutach, książkę mamy do dzisiaj, w naszym domu. (lc)





DZIKOŚĆ SERCA

Barry Gifford

przekład: Małgorzata Żak
PEGASUS, Warszawa 1992




P
otrzebujesz mężczyzny,

za którym poszlabyś aż do piekła.
Tuesday Weld



 

ROZMOWA DZIEWCZĄT

Lula i jej przyjaciółka Beany Thorn siedziały przy stoliku w klubie Raindrop, popijając rum z coca-colą i słuchając białej bluesowej kapeli o nazwie Bleach Boys. Grupa przechodziła właśnie od Dust My Broom Elmore’a Jamesa do Me and the Devil Roberta Johnsona, gdy Beany parsknęła.

      Nie trawię tego piosenkarza — powiedziała.

      Nie jest wcale taki zły — stwierdziła Lu­la. — Nie fałszuje.

      Nie, to nie to. On po prostu ma nieprzyjemny wygląd.  Faceci z brodami i wielkimi brzuchami, wzdętymi od nadmiaru piwa, nie są w moim typie.

Lula zachichotała.

      Widzę, że traktujesz otyłość jak nie nawoskowaną nitkę dentystyczną. Nawet nie wiesz, jaka jesteś złośliwa.

      Tak, ale jeśli on się przechwala, że o północy cały ten jego zapas tłuszczu przemienia się w męski interes, to zapewniam cię, że kłamie.

Dziewczęta wybuchnęły śmiechem i dokończyły swoje koktajle.

- Słyszałam, że Sailor wkrótce wychodzi — po­wiedziała Beany. — Zamierzasz się z nim zobaczyć?

Lula skinęła głową, krusząc zębami kostkę lodu.

-          Będę czekała na niego przed bramą — odpo­wiedziała.

-        Szkoda, że tak bardzo nienawidzę mężczyzn — westchnęła Beany.  - Poczułabym się lepiej, gdyby było mnie stać na to, aby życzyć ci szczęścia.

-          Nie wszyscy mężczyźni są doskonali — odparła Lula. — A Elmowi prawdopodobnie nikt nie dał takiej nauczki, jak ty, gdy go wyrzuciłaś.

Beany zawiązała jasne wstążki w kokardę nad czołem.

-  Wiesz, co powinnam była zrobić? Powinnam była wypalić mu w bebech z trzydziestki ósemki.

Bleach Boys zmienili rytm, przechodząc w mambo Longhaira, a Beany przywołała kelnerkę.

-      Przynieś nam jeszcze dwa podwójne rumy z colą,  dobrze? - powiedziała. - A niech to diabli, Lula, spójrz tylko, jak ta suka się porusza.

-      Masz na myśli kelnerkę?
        - Aha. Idę o zakład, że gdybym miała taki tyłek, jak ona, Elmo na pewno nie wtykałby swojego ptaka w każdą dziurkę od klucza po tej stronie Tangipahoa.

  Nie bądź tego taka pewna — powiedziała Lula.
Beany spuściła wzrok.

  Myślę, że dałabym dużo za to, nawet odstawiła­bym valium, żeby tylko tak wyglądać. Czy mnie rozumiesz?

(…)

 

 

 

 

 

 

„Świat jest naprawdę dziki wewnątrz i dziwny na zewnątrz" — rozmyślała Lula. No cóż, w końcu Sailor odzyskał wolność i był nadal najlepszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek miała, a jej matka, pani Marietta Pace Fortune, nadal nie chciała zrozumieć, że wszyst­ko, co robili, nie miało na celu zranienia jej.  A może miało?

- Skoro już o tym mowa — wypaliła Lula do Sailora. — Czy pisałam ci, że znalazłam listy dziadka w biurku na strychu?

Sailor wsparł się na łokciach.

  A czy rozmawialiśmy o tym?
Lula cmoknęła.

  Wydawało mi się, że rozmawialiśmy, ale pew­nie znowu się pomyliłam. Czasami mi się to zdarza. Myślę o czymś, a później wydaje mi się,  że z kimś o tym

rozmawiałam.

  Wiesz, kochanie, w Pee Dee brakowało mi twojego sposobu myślenia - powiedział Sailor. - Ciebie zresztą też. Ale tak naprawdę to Bóg jeden raczy wiedzieć, w jaki sposób pracuje twoja główka. A teraz opowiedz mi, co z tymi listami.

Lula usiadła i poprawiła za plecami poduszkę. Jej czarne włosy, które zwykle nosiła związane z tyłu, miejscami tak mocno ściśnięte jak ogon konia wyści­gowego, rozsypały się na błękitnej poszewce i wy­glądały jak skrzydła krucze. Jej wielkie, szare oczy fascynowały Sailora. Gdy siedział, zawsze myślał o oczach Luli. Pływał w nich, jakby były wielkimi, chłodnymi, szarymi jeziorami z małymi, fioletowymi wysepkami pośrodku. To one utrzymywały go przy zdrowych zmysłach.

    Dziadek zawsze mnie ciekawił. I to, dlaczego mama nigdy o nim nie mówiła. Wiedziałam tylko tyle, że mieszkał ze swoją matką, zanim umarł.

    Mój ojciec też mieszkał z matką aż do śmierci - powiedział Sailor. - Wiedziałaś o tym?

Lula potrząsnęła głową.

    Oczywiście, że nie. Jaka była tego przyczyna?

    Jak  zwykle  był  bez  grosza — powiedział Sailor. — A moja matka umarła właśnie na raka płuc.

    Co paliła? — spytała Lula.

    Camele. Te same, co ja.

Lula przymrużyła swoje duże,  szare oczy.

  Moja teraz pali marlboro. Kiedyś chyba paliła koolsy. Podbierałam jej papierosy, gdy zaczynałam palić, gdzieś w szóstej klasie. Gdy już byłam na tyle

duża, że mogłam kupować sama, wybrałam more'y. Teraz nadal je palę. Są dłuższe.

-    Mój ojciec szukał roboty i wpadł pod ciężarów­kę na Dixie Guano Road, bocznej ulicy, odchodzącej od Siedemdziesiątej Czwartej. Gliny powiedziały, że
był pijany — ojciec, nie kierowca. Ale mnie się wydaje, że chcieli po prostu zamknąć sprawę. Miałem wtedy czternaście lat.

       -  Jezu, Sailor, nie miałam pojęcia. Przykro mi, kochanie.

-  Nie ma sprawy. Prawie go nie znałem. Nie bardzo wiem, co to opieka rodzicielska. Obrońca z urzędu podkreślał to na rozprawie sądowej o moje
zwolnienie warunkowe.

     -  No cóż — powiedziała Lula — wróćmy do ojca mojej mamy. Przywłaszczył sobie pieniądze z banku, gdzie pracował jako urzędnik.  I został złapany.
Zrobił to, żeby pomóc bratu choremu na gruźlicę, który był już wrakiem człowieka i nie mógł pracować. Dziadka skazano na cztery lata w Stateville, a jego brat umarł. Dziadek pisał prawie codziennie list do babci o tym, jak bardzo ją kocha. Ale ona, podczas gdy mąż był w więzieniu, wystąpiła o rozwód i od tej pory nigdy o nim nie mówiła. Nie chciała cierpieć z powodu jego nazwiska. Zatrzymała jednak wszyst­kie listy! Wyobrażasz sobie? Przeczytałam je i powiem ci jedno, ten człowiek naprawdę kochał tę kobietę. Chyba się kompletnie załamał, gdy dowiedział się, że ona nie chce z nim zostać. Ale kiedy już kobieta
z rodziny Pace poweźmie jakąś decyzję, to nie ma żadnej dyskusji.

Sailor zapalił camela i podał go Luli. Wzięła papierosa, zaciągnęła się głęboko i wypuściła dym, mrużąc oczy.

-  Sailor, zostałabym przy tobie nawet wtedy, gdybyś był sprzeniewiercą.

       -  Do diabła, orzeszku - - powiedział Sailor. - Pozostałaś mi wierna po tym, jak załatwiłem Lemona. Kto prosiłby o więcej?

Przyciągnęła Sailora do siebie i pocałowała miękko w usta.

-  Wzruszasz mnie, Sailor, naprawdę, i to bardzo głęboko.

Pociągnął za prześcieradło, odsłaniając biust Luli.

-    Ty też jesteś świetna.

        -     Wiesz, przypominasz mi trochę ojca - powie­działa Lula. - Mama mówiła mi, że lubił kościste kobiety z biustami zbyt dużymi jak na ich ciała. Miał także, tak jak ty, długi nos. Czy opowiadałam ci, jak zmarł?

        -    Nie, kochanie, przynajmniej nie przypominam sobie tego.

-    Zatruł się, gdy usuwał z mieszkania starą farbę, nie używając maski. Mama mówiła, że jego umysł rozpadł się jakby na oddzielne cząsteczki. Najpierw zaczął tracić pamięć.  Stawał się niepohamowany. W końcu oblał się naftą i podpalił zapałką. Ogień zajął cały dół domu. Ja i mama spałyśmy na górze. Na szczęście udało nam się wydostać na czas. To było rok przed tym, nim cię poznałam.

Sailor wziął papierosa z ręki Luli i położył w popiel­niczce przy łóżku. Objął jej małe, delikatnie umięśnio­ne ramiona i ścisnął je.

          - Jak to się stało, że masz takie idealne ramiona? - spytał.

- To chyba od pływania - powiedziała Lula. - Jako dziecko uwielbiałam ten sport.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował pod brodą.

-    Masz piękną, smukłą szyję.

-    Babcia Pace też miała długą, gładką, białą szyję. Była biała jak posąg. Ja za bardzo lubię słońce, aby utrzymać taką biel.

Zaczęli się kochać. A potem, gdy Sailor usnął, Lula stanęła przy oknie i paląc jednego z jego cameli, spoglądała w dal, na rzekę Cape Fear.

„To trochę absurdalne" - pomyślała - „mieć poczucie, że się znalazło na absolutnym końcu bezkre­su wielkiej wody".

Spojrzała na Sailora, rozciągniętego na plecach na łóżku. To dziwne, że taki chłopak jak Sailor nie ma żadnych tatuaży. Ludzie tego typu zwykle mają ich kupę. Sailor parsknął przez sen i odwrócił się na bok, pokazując Luli swoje długie, wąskie plecy i płaskie pośladki.

Zaciągnęła się jeszcze raz i wyrzuciła papierosa przez okno.

(…)

 


 

- Nie, Marietto, jeszcze ich nie znalazłem.       

     - Johnnie, może ich w ogóle nie ma w Nowym Orleanie? Może leżą nieżywi w jakimś rowie w Pascagoula, w Missisipi? Albo Lula, bosa i w ciąży, jest gdzieś w Pine Bluf, w Arkansas, a ten okropny Sailor obsługuje dystrybutor na stacji paliwowej, po dwa dolary za godzinę?                                                    

- Marietto, uspokój się. Gdyby mieli wypadek, już byśmy o tym wiedzieli. Naprawdę na nic się nie zda twój przedwczesny niepokój.

- Przedwczesny?! Nie strój mnie w swoje piórka, Johnnie Farragut. Moje dziecko zostało porwane przez niebezpiecznego kryminalistę, a ty chcesz, abym
była spokojna?!

- Załatwię tę sprawę, Marietto. Tylko że tak jak ci już mówiłem, nic nie wskazuje na to, żeby Lula robiła cokolwiek wbrew własnej woli.

- Johnnie, błagam cię, zrób coś, zanim ten chło­pak zaciągnie ją w jakiś zaułek w Memphis i naszprycuje narkotykami.

(…)

 

 




-  Nie wychowałaś głupka, Marietto. Lula ma w sobie zbyt wiele z Pace'ów, żeby zmarnować swoje życie. Według mnie ona się w tej chwili dobrze bawi.

Marietta i Dalceda Delahoussaye siedziały na ganku domu Marietty, popijając słodki wermut „Martini-Rossi" z lodem i cytryną. Dalceda była najlepszą przyjaciółką Marietty prawie od trzydziestu lat, od czasu gdy razem stołowały się w Miss Cook's School w Beauford. Przez cały ten okres ich miejsca zamiesz­kania dzielił zaledwie dziesięciominutowy spacer.

-    Pamiętasz Yernon i Landisa? Faceta, który miał hispano-suiza. Trzymał go cały czas w garażu Royce Womble i w końcu sprzedał za dwadzieścia pięć tysięcy dolarów przedsiębiorstwu filmowemu w Wilmington. Jego żona Althea zwiała z hurtownikiemz Hayti w Missouri. Ten drugi dał jej diamentowy
pierścionek, tak duży, że mogłaby nim nafaszerować indyka. I zgadnij, co ona zrobiła? Wróciła po sześciu tygodniach do Yernon.

-    Dal... Czy chcesz mi przez to powiedzieć, że niezdolność Althei Landis do samokontroli ma cokolwiek wspólnego z porwaniem mojej kochanej Luli przez tego obłąkanego faceta?

    Marietto! Sailor Ripley nie jest obłąkany bar­dziej niż ktokolwiek inny, kogo znamy.

    Och, Dal. On pochodzi z pospólstwa. To jest to,czego unikałyśmy przez całe nasze życie, a teraz moje jedyne dziecko znajduje się w jego łapach.

    MariettO; ty zawsze lubiłaś panikować. Kiedy Enos Dodge nie od razu zaprosił cię do Beau Regard Country Club w 1959, panikowałaś. Groziłaś, że się
zabijesz albo przyjmiesz zaproszenie od Biffa Betthune'a. I co się potem stało? Enos Dodge był wówczas z ojcem w Fayetteville i kiedy wrócił dwa dni później,
zaraz cię zaprosił. Teraz nie ma czasu na panikę, kochana. Powinnaś przestać narzekać i stawić temu czoło.

    Dal, ty zawsze przynosisz mi taką ulgę.

    Po prostu daję ci to, czego potrzebujesz, rozmo­wę. To wszystko.

    Potrzeba mi jedynie pewności, że Lula jest bezpieczna, a to bezpieczeństwo da jej tylko dom.

    Bezpieczna, bezpieczna! To takie powierzcho­wne określenie. Nikt nigdy przez całe swoje życie nie jest bezpieczny nawet przez sekundę.                            -.

Dalceda wysączyła ostatnią kroplę wermutu ze swojej szklanki.

- Masz może trochę więcej tego czerwonego octu  w domu? — spytała.                                                     

Marietta wstała, poszła do spiżarki i wyniosła stamtąd butelkę. Wyjęła korek i nalała Dalcedzie drinka, po czym dopełniła swój i usiadła.

-  A co słychać u ciebie? - spytała Dalceda.
- U mnie?

   - Kiedy cię ostatni raz widziałam, nie miałaś żadnego mężczyzny, nie mówiąc już o tym, że nie miałaś nikogo nawet do łóżka.

Marietta cmoknęła dwa razy, zanim odpowiedzia­ła.

  To mało interesujące — rzekła, długo smakując mały łyk wermutu.

Dalceda uśmiechnęła się.

  A jak to było z Clyde'em? Kiedyś mi opowiada­łaś, jak Clyde się zachowywał, gdy byliście razem w łóżku. Mówiłaś coś o mruczeniu, które wydawał z siebie, co brzmiało tak starodawnie. „Odwieczny odgłos" — tak to chyba nazywałaś. Mówiłaś też wtedy, że czułaś się, jakbyś była pożerana przez niemożliwą do powstrzymania bestię, i że to była
najbardziej mrożąca krew w żyłach rzecz, jaka ci się kiedykolwiek przytrafiła.

       — Dal, mam dość rozmowy z tobą, pamiętasz za dużo.

   Chyba raczej masz dość słuchania prawdy. Poprostu cholernie boisz się, że Lula czuje to samo do Sailora, co ty niegdyś czułaś do Clyde'a.

   Och, Dal... nie, jak ona by mogła! To znaczy, myślisz, że tak? Nie, ten Sailor jest przy Clydzie absolutnym zerem.

  A skąd to wiesz, Marietto? Zawsze oceniałaś tego chłopaka tylko po wyglądzie. — Dalceda uśmiech­nęła się.

Marietta upiła następny łyk wermut.

  -  A Pan Psia Twarz Farragut przychodzi tak przez cały czas, aby cię obwąchiwać i łasić się? — spytała Dalceda. — Mogłabyś zacząć z nim. O, a co
z tym starym gangsterem Marcello Zwariowane Oczy,
czyli Santosem? Pamiętam, że składał ci propozycję, kiedy wychodziłaś za Glyde'a.

Marietta parsknęła.

    Przestał prosić po tym, jak zmarł Clyde. Byłam wtedy tak bardzo osiągalna, że to musiało go zbić z tropu.

    Podobnie miała się sprawa z Louisem Delahoussaye'em   Trzecim      powiedziała   Dalceda.   Nie sądzę, żeby prosił o to więcej niż dwa razy
w ciągu sześciu miesięcy i nie dłużej niż przez osiemi pół minuty.

    Dal? Jak myślisz, mam dalej farbować włosy czy też powinnam pozwolić, żeby odrosły siwe?

         - Marietto, wiesz, co ja myślę? Myślę, że przydał­by się nam następny drink.

(…)

 

 

 

 

 

-  Widziałaś kiedykolwiek ten film z Errolem Flynnem, Objective Burmal — spytał Sailor.

Lula siedziała na krześle, malując paznokcie u nóg.

-    Jeśli dobrze sobie przypominam, to nie — od­powiedziała.

-    Flynn i grupa żołnierzy mają wyskoczyć z samolo­tu nad dżunglą w pobliżu Mandalay, czy coś takiego, podczas drugiej wojny światowej — ciągnął Sailor. — I je­
den ze skoczków pyta Flynna: „Co będzie, jeśli mój spadochron się nie otworzy?" A Flynn odpowiada: „Cóż, w takim razie znajdziesz się na ziemi jako pierwszy".

Lula zaśmiała się.

-  On był cholernie przystojny — powiedziała. - Nawet, gdy zapuścił wąsy. Bo wiesz, ja specjalnie nie przepadam za zarostem na twarzy u mężczyzn, chyba
że ma to na celu zatuszowanie brzydoty.

Sailor wstał z łóżka i zaczął się ubierać.

-    Chodźmy lepiej, orzeszku, coś zjeść. Jestem gotowy.

-    Najpierw muszą mi wyschnąć paznokcie. Za­nim wyjdziemy, opowiedz mi jakąś historię.

-    A jaką, kochanie?

-    Coś, co mogłoby mnie zainteresować. No, wiesz...

  Ty jesteś naprawdę niebezpiecznie sprytna, kochanie. Muszę to przyznać.

Lula zachichotała i wyciągnęła się na łóżku, pozo­stawiając stopy za jego brzegiem.

Sailor usiadł na krześle przy oknie. Niemal dostrze­gał kłębiącą się na ulicy falę żaru.

  W Pee Dee spotkałem faceta o przezwisku
O'Day Czytelnik — powiedział. — Czytelnik siedział tam, bo załatwił swoją konkubinę. Dostał siedemnaś­cie lat za morderstwo drugiego stopnia.

   A dlaczego właśnie Czytelnik? — spytała Lula.

   Nazwali go tak, bo dużo czytał. Nigdy nie słyszałem jego prawdziwego nazwiska. Czytał książki, które przysyłali mu kumple. Kiedyś uczęszczał do college'u. Teraz ma około czterdziestu sześciu lat,
a mimo to nadal czyta.

   To zdumiewające — powiedziała Lula. — Jak na kryminalistę, to naprawdę rzadki przypadek.

  Przez dłuższy czas czytał książki jakiegoś zmar­łego Francuza. Powiedział mi, że książki tego faceta były częścią czegoś, co nazywało się Rememberin' Things Past. Myślę, że to nazwa. W każdym razie, według
Czytelnika, u autora tego czegoś zawsze pojawiała się chęć zapisania nowej myśli zaraz po zjedzeniu ciastka.

- Ciastka?

  Tak. Facet wgryzał się w ciastko i wtedy cały potok różnych rzeczy, które pamiętał, wypełniał jego umysł, a on wszystko zapisywał. Czytelnik mówił, że ten gość był strasznie chorowity, a pisał nawet wtedy, kiedy już umierał, aż do ostatniej sekundy.

  Lula cmoknęła parę razy.

-  Dlaczego Czytelnik załatwił tę babkę? — spytała.
Sailor potrząsnął głową i gwizdnął przez zęby.

    O, to cała historia — powiedział. — Mieli córkę, której nie układało się zbyt dobrze z matką, a i Czytelnik wytrzymywał w tym domu tylko dla
dobra dziecka. Wedle jego słów kobieta stosowała przemoc w stosunku do małej dziewczynki, i do niego też. Opowiadał mi, że raz zaatakowała go gorącym żelazkiem, a znowu innym razem piłą łańcuchową.

    To jak w tym filmie, którego nie poszłam obejrzeć.

    Czytelnikowi wydawało się, że powinien zostać z nimi, żeby chronić córkę. Przez pewien czas mieszkali niedaleko Morgan. On wtedy pracował na polach nafto­wych. Kiedy to się skończyło, przeprowadził się doPiedmontu i pracował przy tytoniu. Jego kobieta praco­wała tylko raz, jako pomoc w szpitalu. Czytelnik mówił, że ona wywodziła się z alabamskiej hołoty, a związał się z nią wtedy, kiedy sam czuł się postawiony niewiele wyżej. Gdy urodziła się córka, zmienił swoje zajęcie.

-  Chyba pochodził z dobrej rodziny — powie­działa Lula — skoro uczęszczał do college'u.

  Ja wierzę w to, co on mówił: że jego ojciec był doktorem — odrzekł Sailor. — Musiało to być pewnie wielkie rozczarowanie dla jego rodziny, że babrał się wokół pól naftowych i wykonywał taką robotę, którą mógł robić ktokolwiek. W każdym razie ta kobieta nie przestawała go nękać, żeby się z nią ożenił i dał córce nazwisko. Czytelnik nie chciał się z nią związać i był przy niej przez ten czas tylko ze względu na dziecko. Domyślam się, że to powtarzało się parę razy, ona namawiała go na ślub, a on odmawiał. Pewnego dnia, gdy córka, która miała już wtedy około dziesięciu lat, była w szkole lub gdzie indziej, ta kobieta podeszła do niego z karabinem i zagroziła, że go zabije, jeśli nie zgodzi się na małżeństwo. Kiedy powiedział jej, żeby się odsunęła, wystrzeliła, ale go nie trafiła. Mówił, że kula musnęła jego lewe ucho i uderzyła w ścianę zaraz za nim. Wyrwał jej broń i wpadł w szał.

       -  Chcesz powiedzieć, że ją zastrzelił? — spytała Lula.

-  Wystrzelił pięć czy sześć razy! Oszalał do tego stopnia, że stał nad nią i strzelał, dopóki nie opróżnił magazynka. Ale prawdziwą pomyłkę popełnił dopiero

potem.

  To nafaszerowanie kobiety tyloma kulami nie było wystarczające?! — przeraziła się Lula.

-  Zamiast zawiadomić gliny - ciągnął dalej Sailor - i powiedzieć, że to się stało w samoobronie lub usprawiedliwić zabójstwo czymś innym, możliwym do
przyjęcia, on, wyprowadzony z równowagi, zawinął jej
ciało w zasłonę łazienkową i zadekował pod domem.

    - A co powiedział córce?

   - Po prosty, że matka wyjechała na wakacje, czy
coś w tym rodzaju. Po czym zostawił ją u swojej rodziny i wyjechał. Był w Nowym Jorku, Chicago, Las Vegas, wszędzie. Został złapany, kiedy próbował za­
kraść się, żeby zobaczyć córkę.

-    A w jaki sposób policja znalazła ciało?

-    O, poczekaj, to też jest cała historia. Oni go nie znaleźli. Czytelnik w końcu sam powiedział im, gdzie je ukrył. Po prostu poszli na całość i oskarżyli go tylko na
podstawie dowodu pośredniego. W środku rozprawy sądowej, gdy Czytelnik myślał już, że się uwolni od oskarżenia, pod karą wezwano do stawienia się przed
sądem jego matkę. A kiedy odmówiła składania ze­ znań, zamknęli ją. A że była starszą kobietą o słabym zdrowiu, nie wytrzymała dłużej niż tydzień. Kiedy
wyszła, przyznała, że syn mówił jej o strzelaninie. Wtedy Czytelnik złożył zeznanie, że jego konkubina zaatakowała go pierwsza i że zastrzelił ją przez przypa­
dek, gdy szamotali się z bronią. Powiedział im, gdzie zakopał ciało. Odgrzebali je i znaleźli w nim mnóstwo dziur po strzałach. Powiązanie tego faktu z ucieczką
Czytelnika nie wróżyło mu niczego dobrego. Sędzia nie kwapił się z uznaniem jego zeznań, a przysięgłymi były w większości kobiety. Kiedy wyjaśnił, że jego konkubina miewała takie ataki szału zawsze, gdy włożyła na siebie znoszony ciuch, spojrzały na niego tak, jakby chciały go natychmiast zlinczować.  Czytelnik był
chyba najfajniejszym facetem, jakiego spotkałem w Pee Dee. Czy twoje paznokcie już są suche, orzeszku?

(…)


 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.