25 kwietnia 2024, czwartek

Czytelnia człowieka dla ludzi

Ludwik Cichy

Grube ryby (opowiadanie)

- Ja też cię kocham – rozpoczęła bardzo, ale to bardzo gruba ryba, pijąc zawartość pucharu jak oranżadę. - Przyślę po ciebie samolot za kwadrans, ok?... ha, ha, ha, robisz ze mną co chcesz, lecę natychmiast! - koktajl został dopity jednym najszybszym haustem.
Dalej Klick!!!

Ilustracja: Selçuk Demirel


 

 

Grube ryby

 

Na znudzoną jesienią ulicę spadł duży orzech włoski. Nie było tu drzew, więc najpewniej wypadł gawronowi z dzioba, wprost pomiędzy dwóch nadchodzących z naprzeciwka.

 

„Ładny, kurna…”- taka myśl ożywiła dużego kopacza rowów, od tygodni bezrobotnego.

 

„Z nieba mi spadłeś, teraz mi się upiecze, ona lubi takie maskotkowe coś do miłego potrzymania”- pomyślał intelektualista, sfrustrowany wieloletnim księgowaniem w księgarni „Dobra papeteria”, akurat powracający z randki i przybity poczuciem winy oraz problemem wiarygodnego zagospodarowania czterech godzin spóźnienia przed żoną, poślubioną na wiosnę dla kariery.

 

Rozległ się rumor żeliwnego dekla studzienki kanalizacyjnej. „O ja…!” - orzech był pierwszą rzeczą, jaką napotkało oko wyłażącego z jelit ziemi kanalarza; wyłonił mu się kusząco tuż przed nosem.

 

Ale bucior kopacza był szybszy.

 

- Co jest?! – kanalarz spróbował wyszarpnąć orzecha spod buta.

 

- Chciałeś mi koleś zajebać orzecha, co? – kopacz przykucnął i zły wzrok napotkał jeszcze gorszy wzrok. Długa sekunda pojedynku na spojrzenia.

 

- Zostawiłem go tu i właśnie po niego wracam, więc weź pan te witkę, bo ci ją połamię – kanalarz już miał się wesprzeć na obręczy studzienki, by efektownie wyskoczyć i zademonstrować swoją wielką posturę w roli rozstrzygającego argumentu, ale kopacz wskoczył na właz posyłając szambołaza głęboko w bebechy ziemi.

 

- Widział pan, jaki brak kultury? – zwrócił się do intelektualisty. – Kompletnie cham, w sam raz do wykąpania w soczku z gówna.

 

- Fakt, dzisiaj sobota – uśmiechnął się zwodniczo intelektualista, zyskując na czasie dla rozważenia najbardziej bezkolizyjnego sposobu przejęcia orzecha.

 

- He, he he… dobre - pochwalił żart kopacz i dla zamanifestowania aktu własności zaczął swobodnie podrzucać orzecha do góry. – Żarty trochę muszą być, nie?

 

- Ale to jest mój orzech – intelektualista złapał orzecha w szczycie lotu i zacisnął w garści.

 

- Też go tu kurwa zostawiłeś i właśnie po niego wróciłeś?!!!

 

- Proszę mi wierzyć, nie tylko doceniam, ale i podziwiam pańską łatwość w przechodzeniu na ty, zazdroszczę i pełen atencji jestem dla takiej niczym nieskrępowanej zdolności pogłębiania więzów. Właściwie…

 

- Co właściwie?!!!

 

 

- Właściwie to go tu nie zostawiłem, bo nie mogłem skoro dostałem od dziewczyny, i po prostu nie potrafiąc zgnieść w dłoniach, podrzuciłem do góry, żeby opadając na chodnik się nadbił, po prostu.

 

- A nadbił ci kiedyś ktoś makówkę, po prostu?!!!

 

- Ładnie i przekonująco mówił pan przed chwilą o kulturze, więc proponowałbym wrócić do tego punktu i rozpocząć negocjacje partnerskie, jak kulturalni ludzie. Proszę w spokoju rozważyć moją propozycję. Nie nalegam na pochopną odpowiedź w trybie odwrotnym. Spotkajmy się tu może jutro o tej samej porze na gruncie pozbawionym emocji; jeśli pańskie argumenty przeważą, jestem gotów zadośćuczynić stratę czasu na ich wykreowanie całym workiem orzechów. Zatem do jutra.

 

- Ci dam do jutra, dawaj orzecha albo w banię tak przypalę z japony zaraz, że cię rodzona z chodnika szpachelką nie zdrapie.

 

 

- Ok, przedstawił pan interesujący ale subiektywny punkt oceny sytuacji, z którym nie sposób dyskutować. Klasyczny pat. Niech zatem rozstrzygnie los. Kto pierwszy ten lepszy – intelektualista rzucił orzecha najdalej jak potrafił i puścił się biegiem w tym kierunku. Ale kiedy kopacz zaczął go wyprzedzać, został podcięty brutalnie od tyłu, na skutek czego zdarł łokcie, kolana, nos i czoło do krwi.

 

- Zabijeee…!!! - ryk poodzieranego przekonał inteligenta, że orzech przestaje być teraz najważniejszy, a nawet w ogóle staje się unieważniony. Wrzucił tempo 22.

 

Biegacze zniknęli w szpalerach drzewek pozwalających obcować z przyrodą mieszkańcom bloków i orzech pozostał sam, na krzyżyku wyciętym przez chodnikowe płytki. Poleżał czas jakiś, a kiedy stracił resztki nadziei na jakiekolwiek zainteresowanie, przeniósł się do piaskownicy darmowej, a więc pełnej matek z dzieckiem. Miał dosyć bycia prostym orzechem i marzył o światowej karierze poprzez reinkarnację. Najchętniej – zamiast odrodzić się w roli nudnego drzewa, przez nudne lecia wczepionego w jedno nudne miejsce – zostałby na przykład przewodniczącym największego funduszu walutowego, rwącym dziewuchy bez ograniczeń, skrępowania i bez opamiętania, w każdym z wielu światowych miejsc, w jakich by się znalazł. „To jest dopiero życie!”- rozmarzał się orzech, podtaczając swoją orzechowość pod oczka trzyletniej Joasi, która raz dwa została znokautowana przez zazdrosnego Joachima, a ten zaraz przez Arkadiuszka, a ten…

 

Rwetes nie przebierających w słowach matek, bezwzględnych na punkcie czułości i racji swych skarbów, zainteresował lekko znudzoną policję patrolującą i od razu ją ożywił. Orzech został zabezpieczony w roli dowodu w sprawie. Proces odraczano wielokrotnie ze względu na znikomą szkodliwość czynu oraz resortowe ubóstwo budżetu i po roku, zniechęcony do brawurowych marzeń orzech już miał zakiełkować z nudów w najgłupszym, najbardziej nieprzyjaznym i beznadziejnym miejscu, jakim może być dla marzących o światowej karierze posterunek, ale...

 

dobry bóg zesłał na niedobrych ludzi powódź stulecia.

 

Która zmyła z posterunku komendanta, tak jak siedział, z nadwagą, prostatą pięćdziesięciolatka, taboretem, lepem na muchy, talią pornograficzych kart, długopisem niepiszącym w trzech kolorach i strzeżonym dzień & noc ważnym depozytem - „orzechem w sprawie”.

 

Uwolniony orzech spłynął z kipielą do rwącego kanału, kanałem do wezbranej rzeki, rzeką do morza, a po tygodniu kołysał się już w wielkim międzynarodowym ocenie. Teraz jego kariera ruszyła z kopyta.

 

Szybko połknięty przez rybę orzechową, potem pożarty wraz z nią przez rekina młota, podróżujący za chwilę w brzuchu jeszcze groźnego rekina, a zaraz przesiadający się do żołądka większej orki, by po kwadransie odczuć komfort podróży w fundowanej przez bardzo, bardzo dużą rybę grenlandzką (gatunek na wymarciu, ostatnie trzy osobniki) uchodzącą za 100-procentowy, szpanerski afrodyzjak dla bardzo, ale to bardzo grubych ryb – orzech oddaje się finalizowaniu swoich marzeń, czyli trawieniu.

 

Pewną późno wieczorową porą, przyjemnie kołysząc się w afrodyzjakowym koktajlu o wartości dwóch Boeingów, drobiny orzecha wsłuchują się w początek telefonicznej rozmowy bardzo, ale to bardzo grubej ryby z ekskluzywnym aniołem:


- Ja też cię kocham – rozpoczęła bardzo, ale to bardzo gruba ryba, pijąc zawartość pucharu jak oranżadę. - Przyślę po ciebie samolot za kwadrans, ok?... ha, ha, ha, robisz ze mną co chcesz, lecę natychmiast! - koktajl został dopity jednym najszybszym haustem.


Od tej pory orzech-już nie orzech , zapoznawał anielskie ciała w niezwyczajnie światowych okolicznościach, a potem orzech, ale przecież nie-orzech przez lata spoglądał na świat oczyma wielu rybek, grubiejących z latami do rozmiarów wystarczająco bardzo grubych ryb, dla których dobry bóg wytwarza coraz nowe stada anielic; od wieków, trochę z przyzwyczajenia, trochę dla żartu, a trochę dlatego, że nie przepada za złymi, biednymi i pazernymi ludźmi, co to dla paru drobnych gotowi są na każdą niegodziwość.


Ilustracja: Selçuk Demirel

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.