Teatr rozmowy
Henryk Bereza
Z Henrykiem Berezą o czytaniu i pisaniu rozmawia Darek
Foks – warto poznać ten punkt widzenia.
Wybrany fragment rozmowy, którą w całości znajdziesz
tutaj:
„Dodatek LITERAcki. Gdynia"
Darek Foks: - Czy odczuwasz jeszcze
potrzebę
śledzenia tego,
co dzieje się w naszej
literaturze
najnowszej?
Henryk
Bereza: - Odczuwam tę potrzebę
i bardziej niż
kiedykolwiek zdaję sobie sprawę
z niemożliwości
jej zaspokojenia.
Co jest powodem
tej niemożliwości?
Jeszcze na
początku i nawet w środku mojej
działalności
krytycznej istniała możliwość
zapanowania
nad całością twórczości literackiej
danego roku.
Tak było w latach 60.
i może nawet
na początku 70. Było to możliwe
do ogarnięcia.
Dwukrotnie czy trzykrotnie
pisałem o całej
prozie artystycznej
i literaturze
faktu z danego roku do „Rocznika
Literackiego”.
Byłem w stanie to zrobić.
Dzisiaj nawet
w sensie bibliograficznym
nikt nie wie, ile książek się wydaje. Na moje
domysły,
wydaje się najmniej tysiąc samych
tytułów
poetyckich.
Ile w tym rejestrowaniu było obowiązku,
a ile przyjemności?
Przede
wszystkim był obowiązek. Nawet
w tamtych
czasach wymagało to tytanicznej
pracy, jeżeli
robiło się to z poczuciem odpowiedzialności
i w miarę
rzetelnie, jeżeli
się nie
przeglądało, tylko czytało. W moich
teczkach, do
których już od lat nie zaglądam,
bo do niczego
nie jest mi to potrzebne,
są notatki o
książkach, które później
uwzględniałem
w tych moich rocznych
omówieniach.
Streszczenia, zapiski, cytaty.
Wybierałem
rozmaite rzeczy z zamysłami
perspektywicznymi
– to miało stanowić mój
warsztat
pracy. Te wysokie wymogi poznawcze
były później już nie do zrealizowania,
nie do spełnienia.
Nikomu nie przychodziło
do głowy, że
krytyk czuje się zobowiązany
znać na bieżąco
całość produkcji wydawniczej
z danego
zakresu.
Czytasz regularnie najważniejsze polskie
gazety i zamieszczane w nich recenzje książkowe.
Jak to wszystko dzisiaj wygląda?
W znacznej części
recenzje – można to wykazać
w analizie –
nie wynikają z solidnej
lektury całego
tekstu. Wynikają z przejrzenia
tekstu i z
tego, co się o książce mówi
na mieście.
Pod tym względem recenzenci
są świetnie
zorientowani i nawet kierują
się, można
powiedzieć, instynktem poznawczym,
bo ci z nich,
którzy są bardziej
doświadczeni,
wiedzą doskonale, jak mają
o danym
autorze i danej książce napisać dla
określonej redakcji.
Wynika z tego,
że można przewidzieć treść
recenzji przed
otwarciem gazety.
Czytam recenzje
tylko dla sprawdzenia, czy
jest właśnie
tak, jak to sformułowałeś.
Czy recenzja
jest w stanie spełnić swoją
podstawową
funkcję, czyli sprawić, że kupisz
opisywaną
książkę?
Nie jestem
naiwny. Wiem, na jakich podstawach
i dla jakich
celów poznawczych te
teksty
napisano.
Wszystkie?
Nie
wszystkie. Na przykład Juliusz Kurkiewicz,
na którego
zwróciłem uwagę jakiś
czas temu. On
pisze z odpowiedzialnością
o pisarzach
literatury europejskiej czy światowej.
Przed laty też
starałem się być dobrze
zorientowany na przykład w literaturach
niemieckiego
obszaru językowego. Było
to możliwe,
bo wydawnictwa, dla których
pracowałem,
otrzymywały dużo niemieckojęzycznej
literatury.
Przez język niemiecki
docierały do
mnie także dzieła skandynawskie
i orientalne.
Niemcy w pewnych zakresach
mieli ambicję
przekładania wszystkiego.
Posiadali coś
w rodzaju magazynu
przekładów. Tłumaczono
wszystko niejako
z obowiązku,
a przekłady wykorzystywano
w zależności
od potrzeby (na przykład na
okoliczność
Nobla dla skandynawskiego
pisarza).
Pewnie idealizuję, ale intencje były
mniej więcej
takie.
Jednym słowem, Juliusz Kurkiewicz przypomina
Ci te dawne czasy.
Jeśli nawet
nie zna wszystkiego, to posiada
źródłową
informację o wszystkim, co autor,
o którym
pisze, stworzył. Jest to imponujące.
A ponieważ
najczęściej pisze o książkach
języka
niemieckiego, jest to dla mnie jeszcze
jakoś
sprawdzalne. Podobną znajomość
twórczości
opisywanych autorów wyczuwam
też w
recenzjach anglosaskich Jerzego
Jarniewicza
lub teatralnych Jacka Wakara.
Wróćmy do medialnego szumu. Czytam
wiele interesujących książek, które nie
załapują się na omówienia w mediach masowego
rażenia. Denerwujesz się z tego
powodu?
Nie, nie
denerwuję się. Odczuwam totalną
bezradność
wobec tego stanu rzeczy. Nikt
tego nie
naprawi. Ta gazetowa produkcja
krytyczna,
poza chlubnymi wyjątkami, nie
ma nic wspólnego
z krytyką. To tylko reklama,
działalność
usługowa. Już się na to nie
oburzam.
Nawet bardzo poważne gazety
mają działy
książkowe, których zadaniem
nie jest
propagowanie literatury wartościowej,
tylko
propagowanie literatury, która
jest
sterowana odgórnym wymysłem, w dzisiejszym
znaczeniu
tego określenia. I nie
mam tutaj na
myśli konkretnych osób. To po
prostu wisi w
powietrzu. Z góry wiadomo,
jaki autor i
jakie utwory będą wydarzeniami
medialnymi.
To się po prostu wie. Istnieją
medialni
autorzy, których nazwisk nie ma
potrzeby
tutaj wymieniać. Wszyscy znają
medialną
literaturę i medialnych autorów.
Taki autor
jest recenzowany i od razu wszyscy
zainteresowani
rynkiem książki wiedzą,
że to jest
wydarzenie.
Nie ma od tego odwrotu?
Chyba nie ma.
Wrogów zawsze miałem
w życiu
sporo. Nie chcę ich mnożyć, więc
nie będę
operował nazwiskami, ale jest lista
mniej więcej
dwudziestu nazwisk pisarzy
obiegowych.
Tylu wystarczy?
W zupełności.
Większa liczba nazwisk wymagałaby
większej
orientacji redaktorów,
a to przecież
jest dodatkowa praca.
Jesteś doświadczonym jurorem. Biorąc
pod uwagę całą tę przewidywalność, czy
miałbyś siłę jeszcze raz zasiąść w kapitule
ważnej nagrody literackiej?
Raczej bym się
do czegoś takiego nie kwapił.
Nagrody to
osobny temat. Tylko ktoś,
kto posiada
rozbuchany talent narracyjny
w mowie, jak
na przykład Kazimierz Kutz,
mógłby
interesująco opowiedzieć o tym,
jak to bywa z
sądami konkursowymi. Gdybym
zasiadł w
kapitule, znowu czytałbym
nadmiernie
uczciwie.
Oddajemy się rozważaniom o „kapitalistycznej”
funkcji książki. Czy książka
jest w stanie spełnić jeszcze inną funkcję?
Może społeczną?
Nie wiem, czy można nazwać taką funkcję
funkcją społeczną...
W pewnym sensie
chyba jednak
można. Są ludzie, którzy
potrzebują
autentycznego kontaktu
z książkami.
Są to ludzie czytający. Nie
mówię o
maniakach czytania – ja pod
tym względem
jestem osobą patologiczną
– ale o
ludziach lubiących czytać. Ludzie
lubiący czytać
chcą się orientować w tym,
co by mogli
przeczytać. Nie sadzę jednak,
żeby w swoich
wyborach kierowali się całą
tą otoczką
medialną wokół literatury, bo
kiedyś mówiło
się, że prasa kłamie, a teraz
można z
czystym sumieniem stwierdzić, że
media kłamią.
Wybory medialne niewiele
mają wspólnego
z autentycznym czytelnictwem
literatury.
Oczywiście, istnieje
zjawisko, które
można nazwać kompromisem
medialnym:
media poczuwają się do
pewnego obowiązku
względem literatury.
Stopnie
selekcji przy Nagrodzie Literackiej
NIKE zwracają
uwagę na pewne szanse
i możliwości.
Może ma to jakiś wpływ na
publiczną
orientację.
Znam wielu, którzy dosyć głośno pojękują
po ogłoszeniu nominacji do najważniejszych
nagród. Pojękują i na domowy
użytek podmieniają tytuły na listach nominowanych.
Oczywiście,
wielu czytelników tak reaguje.
Brak
ulubionego autora na liście odczuwany
jest jako
krzywda.
Ciebie też tak krzywdzą?
Od czasu do
czasu mam okazję ogłaszać
swoje własne
listy w mniej lub bardziej
poczytnej
prasie przy okazji modnego
zwyczaju
podsumowywania roku w literaturze.
Autorzy nagród
nic z tego nie
mają, ale ja
przynajmniej mam czyste sumienie.
Ogłaszam,
powiedzmy, listę dziesięciu
książek
prozatorskich i poetyckich,
z których większość
jednak nie wzbudza
zainteresowania
jurorów ważnych nagród
literackich.
Na przykład wielokrotnie zgłaszałem
nazwisko
Kazimierza Hoffmana.
Dla mnie to
poeta rzędu największych.
Nigdy się nie
zdarzyło, żeby to moje uznanie
spowodowało
jakieś efekty czy choćby
zainteresowanie,
poza tymi, którzy sami
z siebie
wiedzieli, kim jest Kazimierz Hoffman.
Wacław
Tkaczuk wie, kim jest Hoffman,
i w jego
audycji poetyckiej w radiowej
Dwójce ten
poeta dość często się pojawiał.
Jedno nazwisko już padło, więc nawiążę
do modnego zwyczaju podsumowywania
roku w literaturze i zapytam, co ostatnio
zwróciło Twoją uwagę.
Opowiedziałem
się niedawno jako entuzjasta
poezji i
prozy Bohdana Sławińskiego, autora
tomu wierszy Sztućce
do glist i powieści
Królowa
Tiramisu. Ostatnio z największymi
emocjami
czytałem Zaburzenie Thomasa
Bernharda i Śmierć
czeskiego psa Janusza
Rudnickiego.
Powieść
Sławińskiego jest nominowana do
NIKE.
Tak się jakoś
szczęśliwie złożyło.
Co sprawia, że zwracasz uwagę na autora?
Jakie warunki musi spełnić autor, żeby zauroczyć
Henryka Berezę?
To jest
jednak jakaś tajemnica. Nie mam
jednej miary
literackiej. Jestem w stanie
przyjąć każdą
wartość niezależnie od źródła
i autora.
Czy ilość tych miar jest nieograniczona?
Tak. Miarę
rozumiem nie tylko aksjologicznie,
ale uwzględniam
estetykę z wielopostaciowością
piękna.
Sprowadzając rzecz do
konkretów literackich: jeżeli już jestem urzeczony
jakimś nowym
nazwiskiem, to jestem
bardzo ciekaw
dalszego ciągu. Na przykład
otrzymałem
przed laty od Bartłomieja Majzla
jego
debiutancką książkę poetycką, którą
od razu mnie
ujął, czemu dałem wyraz
w paru zdaniach
w moich wypiskach i oczywiście
w liście do
autora. I jest to trwałe,
chociaż
trzeba się nieźle naczekać na każdą
kolejną książkę
tego poety. Nie znam całej
twórczości
Roberta Króla, ale dwie książki,
które czytałem,
stały mi się szczególnie
bliskie. Jego
Lidę i Pamięć podręczną mogę
czytać nawet
codziennie, ponieważ są one
dla mnie
niewyczerpalne w sensach, w tym,
co mogę
obserwować w utworach, które
niby bardzo
dobrze znam.
Czy wracasz do lektur sprzed lat?
Oczywiście.
(…)
„Dodatek LITERAcki. Gdynia"
ilustracja: Tomasz Bohajedyn
Henryk Bereza
(ur. w 1926
r.), krytyk literacki. Absolwent polonistyki
Uniwersytetu
Warszawskiego. Od
początku lat
50. ubiegłego wieku współpracuje
z „Twórczością”,
w której kierował działem krytyki
(1966–1978),
prozy (1978–1988) i był zastępcą
redaktora
naczelnego (1980–2004). Prowadził
w „Twórczości”
autorską rubrykę Czytane w maszynopisie
w latach 1977–2005.
Był członkiem
jury Nagrody
Literackiej NIKE w latach 2005-
2007
(dwukrotnie przewodniczącym). Autor
Sztuki
czytania (1966), Doświadczenia (1967),
Prozaicznych
początków (1971), Związków naturalnych
(1972, 1978),
Prozy z importu (1979), Takiego
układu (1981), Biegu
rzeczy (1982), Sposobu myślenia
(1989), Pryncypiów
(1993), Obrotów (1996),
Oniriady (1997), Epistoł
(1998), Miar (2003) i Wypisków
(2006). Mieszka w Warszawie.
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.