Jadę na poszukiwania dziewczyny mojego życia - cz. 13
Telefon. Teatralny głos żony.
Rysunek: Andrzej Bobrowski
- Mówią, że będzie padać!
- Kto tak mówi?
- Telewizor
- I?...
- Robi się ciemno, ma być burza, musisz wracać, gdzie jesteś?
- Bladego pojęcia nie mam gdzie jestem.
- Dobra, to nie ruszaj się stamtąd nigdzie. Przyjadę po ciebie za kwadrans
- Nawet o tym nie myśl.
- Tylko żartowałam przecież.
x x x
Zaczyna padać jak cholera. Chowam się w stogu słomy – wyjmuję z niego parę snopów i z wnętrza pieczary gapię się na kawałek świata cięty gradem. Burza stulecia? W prostokątnym ekranie słomianego telewizora pojawia się nagle małe zwierzątko – kuna?, tchórz?, łasica? Rozlega się szelest słomy i przybysz znika gdzieś obok, nade mną, albo pod moją podłogą. Jestem mniej straszny od gradowych błyskawic.
Burza kończy się równie nagle, jak się zaczęła; po prostu, zabiera swoje przybory: grady, błyskawice, bicze wodne, strugi i idzie sobie straszyć w inne miejsce. Wygramalam się ze swojej pieczary prosto w ciąg dalszy słonecznego dnia. Ścieram rękawem krople z siodła i ruszam dalej swoją drogą. Zwierzątko pewnie za chwilę zrobi to samo: dotrze tam, dokąd się wybierało.
x x x
Przez drogę przebiegają trzy dziki. Nie wiem skąd się wzięły i one też nie wiedzą skąd ja tu nagle. Stają jak wryte i ja też staję jak wryty.
- Chuuuu!!! – pohukuję jak torreador i tupię nogą.
Powinny zerwać się do oszalałej ucieczki, ale one chyba nic o tym nie wiedzą.
- Chuuuu!!! – świnie gapią się na mnie coraz bezczelniej, a ja dostrzegam jakie są wielkie i – głowę daję – wciąż rosną! W dodatku zaczynają coś chrumkać pomiędzy sobą, a potem pohukiwać na mnie: - U!, U!!, Uhr!!! – ryczy stado gotowe do ataku.
- Kiedy ruszą, przeskoczę ponad pierwszym, odbiję się od grzbietu drugiego, a lądując złapię ostatniego za ogon i wyrżnę nim o ziemię, dalej będę improwizował – taki mam tylko plan i wielką wiarę w moc zakręcenia nad głową dwustukilowym dzikiem, gdy dzwoni telefon: dzyń, dzyń, dzyń... Dziki zrywają się do ucieczki.
- Gdzie jest pilot od telewizora?! – z telefonu bije arktyczny chłód, który na mnie nie robi już wrażenia.
- Zadzwoniłaś w samą porę – mówię rozbawiony. - Naprawdę się cieszę.
- Akurat... A nie wiesz może, gdzie znajdę pilota? - telefon pyta już teraz ludzkim głosem.
- Nie wiem. Zadzwoń do Aldony – radzę.
- Dzwoniłam do Aldony, ale nie odbiera.
- Na pewno zaraz oddzwoni. Ja nawet nie wiem gdzie się podziały pestki z pomarańczy, co zawsze były, a od paru lat ich nie ma. I nie mów mi, że to dobrze, bo oznacza że postęp wciąż postępuje.
- Jak zwykle, zmieniasz temat. Mistrz uniku. A ja dalej nie mam pilota.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś, naprawdę. Nie masz pojęcia, jak twój telefon zmienił sytuację.
- Jaką sytuację?
- Nie muszę już kręcić tym odyńcem nad głową i walić nim o ziemię.
- Jezu! Sama poszukam tego pilota...
Po dzikach zostały tylko tropy. Wielkie jak końskie kopyta. Kto wie, może telewizja uratowała mi życie?
A właściwie, kto wyciąga te pestki z pomarańczy, grejpfrutów i z winogron też? Jak i po co? – zastanawiam się ruszając dalej.
Ciąg dalszy nastąpi
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.