26 kwietnia 2024, piątek

Dariusz Łukaszewski

Jadę na poszukiwania dziewczyny mojego życia - cz. 6






Trąbi samochód, czyjaś ręka macha w pozdrowieniu, też podnoszę rękę, macham. Pojęcia nie mam kto i z kim mnie pomylił.


Rysunek: Andrzej Bobrowski







Wieś. Właściwie dwa bloki mieszkalne. Wyrosły przy wielkiej oborze. Czarne byki mają białe łaty na łbach. Długie rzęsy i jasne obwódki wokół oczu, nadają im dziecinny wygląd pandy. Każdy waży pół tony. Może ich być dwa tysiące, a może tylko pięćset. Wielkie stado. Mają swobodny dostęp do wybiegu, którego koniec ginie gdzieś wśród drzew lasu. Robią co chcą, a ludzie im usługują - tak to wygląda dla rowerzysty na spacerze.


Buty ze skóry jakoś łatwiej przełknąć niż futro z lisów.


Nie miałem pojęcia, że w środku Europy ktoś jeszcze żyje z hodowli bydła. Myślałem, że krowy to już tylko Argentyna, Azja i fermy w Ameryce, gdzie zatrudnia się ludzi, którzy nie czytają książek. Myślałem, że w Unii nie ma już pracy dla analfabetów, tylko dopłaty, żeby sobie jakoś dożyli. Oni jednak pracują.


W jednym bloku jest „Klub". Mają czynne. Czekam chwilę w pustej sali zanim ktoś zejdzie z mieszkania na piętrze do pracy. Z czystego akwarium gapi się na mnie czerwona wyłupiasta ryba. Kokieteryjnie, może nawet zalotnie? Na wszelki wypadek przestaję się garbić.


Rozlega się stukot damskich obcasów na schodach. Z piętra schodzi kobieta. Kto wie, może zaraz w drzwiach stanie dziewczyna mojego życia?... Nasłuchuję. Drobienie obcasów, sekundy wloką się niemiłosiernie. Skrzypienie drzwi i...


- Ale na ciepło są aby flaki – spoglądam w stronę głosu.

Może przerwałem jej oglądanie serialu? Zaczynam się czuć winny.


- Mogą być flaki – mówię.

- Z bułką te flaki?


- Z bułką.

- Ale bułek nie ma, aby chleb – na pewno przerwałem jej serial.

- Może być chleb – wygląda na zaskoczoną moją zgodą.
- Ale chleb jest z piątku, nie z dzisiaj – nie daje za wygraną.


- Może być z piątku – wydaje mi się, że łapię zalotne spojrzenie czerwonej ryby, więc się zgadzam na chleb z piątku.


- To idę wstawić – obraca się, żeby pójść wstawić moje flaki.

- Ale!... - unoszę palec do góry i ona staje w miejscu. - Ale niech te flaki będą, kurwa , gorące!!! I niech mi tu włączy jakąś muzykę! - i ona bez słowa włącza radio i rusza grzać moje flaki.


Jedna z tych, które nadają się już tylko do gotowania zupy i narzekania na to. Czego oczekiwałem?


Głośne radio gra w pustej sali.

Głos puszczalskiego muzykę, długo, popisowo i zobowiązująco objaśniającego, co za chwile puści; muzyka może być już tylko tłem.


WIELCY PUSZCZALSCY MUZYKĘ W RADIU. Uzbrojeni w głos kaznodziei łaskawie dopuszczającego wiernych do tajemnicy, tonem odkrywcy objawiający - w gruncie rzeczy – zawsze bezpieczną dla nich muzykę, którą już można, bo zdążyła się już sprawdzić na listach całego świata. Wielcy puszczalscy muzykę, ile wykończyli naszych kapel, których wolno im było bezpiecznie nie puścić. Wielcy wystraszeni puszczalscy muzykę. Dotyczy to też puszczalskich, którzy uważają, że ich to nie dotyczy; tych dotyczy to zwłaszcza.


Nie czekam na te flaki, ani na chleb z piątku. Podchodzę do akwarium z czerwoną egzotyką i zostawiam przy nim ładny banknot zadośćuczynienia za moją tu chwilową, nieoczekiwaną obecność.

- Nasz łosoś jest lepszy, bo nie czerwienieje! Prawdziwy łosoś nigdy nie czerwienieje, mała. Wiedziałaś o tym?! - mówię do czerwonej ryby i ruszam dalej szukać dziewczyny mojego życia.


Ciąg dalszy 23. kwietnia

 


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.