24 kwietnia 2024, środa

Teatr i jego ludzie

Karina Piwowarska

Kopciuch w Warszawie

Mieszkańcy prowincji! Nie martwcie się. Nie miejcie też złudzeń, że coś Was omija, jakiś Godot przechodzi zbyt daleko od Was! A na końcu ogona betlejemskiej gwiazdki jest nowy bóg, a pod tęczą garnek ze skarbem, i koniec tej tęczy wypada akurat w Warszawie.


Dosyć życia na marginesie społeczeństwa.
Odłożyłom miotłę (piszę per Ono, żeby nie denerwować szowinistów, ani feministek, ani nikogo), wiadro i szmatę i poszłom na szpilkach, chwiejnym krokiem, prostując zgięty kark, do teatrów w Centrum Oświetlonego Miasta.
Teraz, biorąc się na powrót za szmatę, cudze dzieci, mak i proch, rozważam jak Diogenes w beczce, i mam kilka przygnębiających wniosków.
Jeden z nich:
Nie ma takiego okrętu (ani jachtu, ani canoe), który nie rozbiłby się lub przynajmniej nie ugrzązł na mieliźnie Teatru Narodowego, lub nie zarył o iglicę Pałacu Kultury.
Kolejny: Mieszkańcy prowincji! Nie martwcie się. Nie miejcie też złudzeń, że coś Was omija, jakiś Godot przechodzi zbyt daleko od Was! A na końcu ogona betlejemskiej gwiazdki jest nowy bóg, a pod tęczą garnek ze skarbem, i koniec tej tęczy wypada akurat w Warszawie.
Myślę, albo właściwie nie-myślę: „Przecież jestem usprawiedliwione i tak zajęte swoim znojem, pracą w stajni Augiasza, głazem Syzyfa, że nie muszę robić nic poza wymiataniem i popychaniem. Szczęście to za wysokie progi. Niech zajmą się nim Inni – Oni. Tymczasem w moim własnym mózgu wyrasta zaskakująco olbrzymi rak: że gdzieś, chwilowo poza mną, jest wzniosły świat, Elita, Ideały, Charyzmatycy, Autorytety, Oni – Nadludzie! Oni w moim imieniu po to szczęście będą umieli sięgnąć, i potem to zrelacjonują. Wszystko wskazuje na to, że tacy Oni i takie szczęście istnieją. Wszystko wskazuje palcem (Gombrowi-czowskim „palicem”) na Coś w oddali. Dowodem na To, Cieniem Tego, odblaskiem lub echem są przecież zdjęcia z okładek, obietnice reklam, łuna nad miastem Warszawa, nieskazitelna skóra modelek, zaduch perfumerii, grube portfele, prędkie samochody. To jest dostępne, można tym dysponować, ktoś nadzwyczajny to posiada: Ideały, Charyzmatycy, Autorytety, jacyś Oni. To Coś jest niedaleko, tylko za horyzontem, dalej, w zasłyszanej wieści, w większym odległym mieście, tylko dwieście kilometrów stąd, tylko dwa tysiące, tylko w stolicy, albo jeszcze dalej, w większym nieznanym kraju, najprawdopodobniej w Londynie. A jakby przeszukać wszystkie kąty kontynentów i wszystkie rowy oceaniczne i niczego takiego by się nie znalazło nie daj Boże, to może sprawdzić jeszcze w Internecie albo na innej planecie, w innej galaktyce, może zorganizował to jakiś inny bóg innym Im. Gdzieś dalej i dalej. Jak dobrze, że jest, niech sobie będzie. Uspokójmy się. Odsapnijmy.
Tymczasem wykonuję swoją codzienną, gównianą pracę w stajni i podglądam przez szpary desek, przez szczeliny, przez dziurkę od klucza, odległy odblask. Jakbym rozprzedawało po kawałku, godzina za godziną, rok po roku, własne, niezdecydowane życie, strawione na podglądactwie, podsłuchiwactwie, podjadaniu, podkradaniu, podczytywaniu, podszeptach i podłostkach. Rozpoznawane pośrednio, z second-handu, relacjonowane. Jestem epizodystą we własnym życiorysie. Zwalniam siebie, obarczam innych. Ci Inni stają się moimi gwiazdami, ideałami, idolami. Umiejscawiam ich na Olimpie, w Warszawie, na Broadwayu, w Watykanie, na K2. Widzę ich na żywo, zadzierając głowę ku teatralnej scenie. Mogę niemal ich dotknąć, dlatego klaszczę w podzięce po najmarniejszym nawet przedstawieniu. Są moim usprawiedliwieniem, wymówką, alibi.
A może należałoby jedynie spakować walizkę i pojechać, zerwać teatralnie z dotychczasowym życiem, mężem, żoną, bachorem i pracą, przyzwyczajeniem, wyrzucić niską pensję pańskim, aktorskim gestem przez okno z wieżowca (popatrzeć, jak biedne dzieci i żebracy zaroją się przez moment) i kopnąć nareszcie natrętnego psa w dupę.
Englert, Stenka, Kożuchowska, Dior i Zara wabią. Tam. Nie ma śmierci, nie ma pryszczy, nie ma łez, koślawości, szorstkości i smrodu. A jak już jest, to się jej nie pokazuje, chyba że w przebraniu sensacji na TVN24, albo obrobione komputerowo na okładce „Newsweeka”.
Przeszukuję skrupulatnie Warszawę, jest tu kilku innych poszukiwaczy. Zbłądzili czy co? Co ich zwabiło, tych Śmiałków? Co wywabiło z „prowincji”? I co takiego znaleźli, prócz większej pensji, na dnie pustej studni?
„Peer Gynt”: Krzysztof Dracz? Co Pan tu robi? W towarzystwie czterech innych łysych aktorów, skoro łysiał Pan przez lata we Wrocławiu? (Dlaczego muszę oglądać aż pięć błyszczących łysin naraz, w dodatku bez charakteryzacji, czyli bez minimum skromności, minimum wysiłku w stronę upiększania, polepszania?) Dlaczego teraz włazi Pan jak akrobata po marmurowej kolumnie Pałacu Kultury i jest tu tylko małpą, która się popisuje sprawnością ciała i za chwilę pobiegnie po lianie do TV grać w serialu? Zapomniał już Pan, jaką był wspaniałą Papugą w „Immanuelu Kancie”? – Sam Arystofanes byłby zachwycony.
Ibsenie! Ratuj swoją piękną baśń, poruszającą choćby samym rytmem słów, przed przemądrzałymi, zgorzkniałymi, cynikami i nihilistami. Już wyłysieli, nie mają nadziei i teraz chcą zatruć wszystkich naokoło. Przecież nie o to chodzi w „Peer Gyncie”.
Czy wszyscy aktorzy zamierzają przyjechać do Warszawy?
Tereso Budzisz-Krzyżanowska! Co może robić Rachela i Hamlet bez mrocznych zaułków, bez krypt z prawdziwymi duchami prawdziwych królów, kawiarń i wódki w Krakowie, bez wiatru na rynku wzdymającego ponurą sukienkę? Wracaj do siebie!
Dyrektorze Grabowski – wracaj do Alwerni!
Strindbergu: ratuj swoją Norę nie tylko przed Helmerem, ale i przed młodą, modną reżyserką i przed aktorką, która nie ma odpowiedniego wdzięku w ruchu, aby mogła śmieć tańczyć tarantelę!
Mariuszu Bonaszewski – a Pan co tu robi? Zostawił Pan Kasię z Heilbronu na Dworcu Świebodzkim samą, na mrozie?
Marku Niedźwiecki – wracaj ze swoją listą do Trójki!
Kutzu! Wracaj do filmu i na Śląsk, a nie reżyseruj gromkim głosem posłów w sejmie, bo oni na to nie reagują!
Fedorowiczu! Porzuć rolę posła, to marna rola, marna gra w berka, od wieków zarezerwowana dla trzeciego planu.
Sprzątaczki z Ukrainy! Wracajcie do akademii muzycznych i innych uczelni w Kijowie. Ten potop śmieci i błędów jest nie do zatrzymania, nie do wymiecenia, nie ma na tyle wielkiej szmaty, ani na tyle głębokiego wiadra.
Wiara, że ktoś za nas lepiej odegra życie, bardziej profesjonalnie, że jest mądrzejszy, że jest autorytetem, to tylko powód rozczarowania.


Karina Piwowarska


rysunek: Karina Piwowarska
   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.