25 kwietnia 2024, czwartek

Teatr rozmowy

Agnieszka Dudka

Krzysztof Varga






Jestem w połowie Węgrem, i to jest okey.



Rozmawiamy przed majowym spotkaniem autorskim, promującym książkę "Gulasz z turula".

Agnieszka Dudka: - W swojej książce opisał pan Węgrów jako ludzi przymusowo odczuwających nostalgię, będących w stanie permanentnej melancholii. Dotyczy to wszystkich Węgrów bez wyjątku? Nawet młodego pokolenia?
Krzysztof Varga: - Oczywiście generalizować tu nie powinienem, bo jest to10 milionów ludzi i z pewnością znajdzie się wśród nich kilku wesołków. Ale jest to rzeczywiście taki stan typowy dla tego narodu. Melancholia ta polega na tym, że tęsknimy za czymś ale tak naprawdę nie wiemy za czym, że napawamy się w pewnym sensie tym smutkiem, ale on jest trochę nieokreślony. Jest to często melancholia historyczna
A pan właściwie jest Węgrem mieszkającym w Polsce, czy Polakiem z węgierskimi korzeniami?
- Jestem w połowie Polakiem w połowie Węgrem, ale gdybym miał się określić to jestem raczej Polakiem z węgierskimi korzeniami, dlatego że w Polsce się urodziłem i spędziłem całe życie. Na Węgry jeżdżę jeździłem czasem pomieszkiwałem, ale moje życie osobiste i zawodowe jest związane z Polską
Czy i w pana życiu są takie momenty kiedy odczuwa pan węgierską nostalgię?
- Odczuwam ją szczególnie w Budapeszcie. Mój stan psychiczny zmienia się w momencie, kiedy przenoszę się z Warszawy do Budapesztu, albo z powrotem. Być może dlatego że są to dwa różne miasta, Warszawa jest miastem szybkim chaotycznym, skierowanym na teraźniejszość, Budapeszt jest miejscem trochę poza czasem; tutaj też ludzie spieszą się i pracują, ale jeśli chodzi o ducha, to jest to miasto z przełomu XIX i XX wieku. Kiedy jestem dłużej na Węgrzech to zaczynam odczuwać melancholię i nostalgię, które jakby wiszą w powietrzu.
Przeciętny turysta jadący na Węgry, będący w Budapeszcie, też może to odczuć?
- No chyba nie, ponieważ turysta jedzie na chwilę, a tam trzeba się troszeczkę zakorzenić.
Czyli trzeba być przynajmniej w połowie Węgrem?
- Można być w połowie Węgrem, albo mieszkać tam przez dłuższy czas. Dlatego ta książka ma za zadanie także pokazać czytelnikom, że są inne Węgry niż te znane z Budapesztu, Balatonu, zupy gulaszowej, muzyki ludowej, że to nie jest cała prawda o Węgrzech, że jest to raczej prawda powierzchowna, turystyczna, że ten kraj jest mimo wszystko inny.
A czy rozważał pan kiedyś w swoim życiu, żeby na stałe przenieść się na Węgry??
- Absolutnie. Najchętniej to mieszkałbym w dwóch miastach naraz. Dlatego, że kiedy jestem w Budapeszcie to zaczynam tęsknić do Warszawy, zaczynam tęsknić do nerwowości warszawskiej i podświadomie chcę zrzucić z siebie bagaż nostalgii, która tam osiada w człowieku.
Czy można pod jakimkolwiek względem porównywać Warszawę i Budapeszt, Polskę i Węgry?
- Według mnie nie. Z kilku powodów. Po pierwsze Warszawa jest kompletnie zniszczona mało zostało zabytków, jest bardzo chaotyczna, ma szklane wieżowce które stoją obok starych ruder. Natomiast Budapeszt w swojej całej tkance i strukturze właściwie został tym miastem jakim był w 1900 roku na przełomie XIX i XX wieku. Struktura miejska wcale się nie zmieniła. Poza tym w Budapeszcie wszystkie dzielnice mają bardzo określony charakter, wiadomo która jest dobra a która jest zła, która elegancka a która zapyziała. W Warszawie to wszystko się miesza, jest brud obok elegancji, bezpieczeństwo obok niebezpieczeństwa. Oprócz tego Węgry dzielą się na Budapeszt i resztą kraju, to jest jedyne tak naprawdę duże miasto, poza nim nie ma również życia wielkomiejskiego ani innych ośrodków kulturalnych. W Polsce jest inaczej, obok Warszawy jest jeszcze kilka innych sporawych miast, które pretendują do bycia ośrodkami kulturalnymi czy ekonomicznymi.
Porozmawiajmy o tytułowym turulu - to jest rzeczywiście charakterystyczne zwierze węgierskie, czy to tylko pana subiektywny wybór?
- Jest to najważniejsze stworzenie w węgierskiej mitologii. Według legendy turul przyprowadził węgierskich najeźdźców z Azji na tereny gdzie żyją do dziś. Jest to raczej słodka bajka, ale ptaka tego faktycznie można spotkać na pomnikach, emblematach, znaczkach, jest on bardzo charakterystycznym symbolem tożsamości węgierskiej. Jego inność polega na tym, że o ile w Polsce mamy orła, ale ten orzeł jest też właściwie wszędzie na świecie, to turul występuje wyłącznie na Węgrzech, i jest to dobra metafora określająca inność Węgrów. Są oni faktycznie w całej Europie inni i mają świadomość tej inności. A ich melancholia bierze się trochę z tego, że nie wiedzą tak do końca skąd przyszli, bo nie odnaleziono źródła, punktu wyjścia tego narodu i jest to kolejny wyznacznik ich inności.
W pana książce pojawiło się stwierdzenie że biblijny Adam mógł być pierwszym Węgrem...
- To jest oczywiście, bzdura kompletna. Dałem tylko przykład książki o nazwie "Węgierska biblia", która była dla mnie przykładem lekkiego zbzikowania niektórych Węgrów, którzy uważają, że są tak bardzo wyjątkowo inni. Z biblijnym Adamem to jest bardziej anegdota bo nikt nie jest w stanie tego poważnie traktować, tak samo tej teorii że Węgrzy pochodzą od Sumerów, czy Polacy od Sarmatów.
Polacy często deklarują swoją sympatię, miłość do Węgrów skąd to się bierze, czy są to uczucia uzasadnione?
- Oczywiście, powiedzenie Polak Wegier dwa bratanki występuje zarówno w Polsce jak i na Węgrzech. Jest wzajemna sympatia, ale jest ona bardzo powierzchowna, ponieważ oba te narody coraz mniej o sobie wiedzą. Są blisko siebie pod względem geograficznym, ale mentalnie bardzo daleko, a teraz - jak sądzę - jeszcze dalej, bo jest inna sytuacja, nie ma wspólnoty jaka była przez lata, choćby wspólnoty dynastycznej. Stefan Batory siedział na tronie polskim, wcześniej Jagiellonowie siedzieli na tronie węgierskim, później była Wiosna Ludów na Węgrzech, gdzie walczyło wielu Polaków. Obecnie trudno wyobrazić sobie jakieś bliższe stosunki Polaków z Węgrami, bo nie ma nawet takiej konieczności historycznej.
W książce opisuje pan również węgierskie potrawy. Czy Pan gotuje?
- Nie, ja nie mam kompletnie zdolności kulinarnych. Kiedyś na początku liceum potrafiłem zrobić leczo czy paprykarz ale teraz już raczej nie.
A pomaga pan chociaż żonie w kuchni?
- A ja nie mam żony. Mogę się za to pochwalić, że umiem jeść i w tym jestem niezły. Warto jednak pamiętać, że to, co jest w węgierskiej kuchni ważne to pewna kultura biesiadna. Dlatego będąc na Węgrzech nie należy iść do wyszukanej restauracji tylko do knajpki lokalnej, karczmy, gdzie są stoły z obrusami w kratkę, gdzie można poznać prawdziwe smaki węgierskie i zobaczyć na czym polega kultura jedzenia, która jest dosyć istotna.
Jeśli ma Pan do wyboru knajpę włoską, chińską lub węgierską to zawsze wybierze Pan węgierską?
- Jeśli miałbym do wyboru te trzy knajpy, to kierowałbym się pewnie tym, która jest najlepsza. Natomiast to nie jest tak, że ja ciągle jem węgierskie jedzenie, bo dawno już umarłbym na atak serca albo zamienił się w jakieś monstrum, dlatego że węgierskie jedzenie jest bardzo ciężkie i tłuste. W swojej tradycji jest to właściwie jedzenie pasterskie, duszone mięsa w sosach do tego kluchy, i to jest naprawdę ciężka jazda. Dodatkowo, porcje podawane w węgierskich knajpach są naprawdę ogromne.
Podróże na Węgry są dla Pana rodzajem przymusu, czy w ręcz przeciwnie; czeka pan na nie z utęsknieniem?
- Są dwa rodzaje takich podróży. Pierwsze są służbowe, na przykład, kiedy były zamieszki i demonstracje na Węgrzech jeździłem tam jako dziennikarz…
Czuł się pan wtedy jakoś specjalnie zżyty z Węgrami protestującymi, domagającymi się swoich praw?
- Nie, ponieważ te wszystkie protesty są sprawami bardziej skomplikowanymi niż nam się wydaje. Żeby zrozumieć o co tam chodzi, trzeba się w to trochę zagłębić bo to nie jest takie proste, że nagle naród się zbuntował i domaga się swoich praw, w tym przypadku jest to wynik walki politycznej pomiędzy socjalistami a prawicą. Społeczeństwo jest podzielone na pół. Słyszałem nawet anegdoty o parach które się rozchodziły, bo żona była za socjalistami a mąż za prawicą, albo na odwrót, więc to jest pewne szaleństwo. Generalnie nie czuje się bardziej Węgrem ale wydaje mi się, że wiem lepiej niż inni ludzie o co tam chodzi i znajduję to drugie dno. Mam ten plus że znam węgierską perspektywę, ale mam też pewien dystans i potrafię na to spojrzeć z pewnego oddalenia. A wracając do podróży to odbywam też czasem takie zupełnie prywatne i spontaniczne. Wsiadam w samochód i jadę, zatrzymuję się w Budapeszcie, albo jeżdżę po kraju i to tak trochę bez celu. Mówię sobie: no, dobra, to teraz jadę na Wielką Nizinę. Kiedy znudzą mi się niziny, jadę na zachód, gdzie jest zupełnie inaczej. Co jakiś czas potrzebuję takiego wyjazdu. Po prostu, czasem muszę tam pojechać.
I właśnie jedna z takich podróży popchnęła pana do napisania tej książki ?
- Ta książka we mnie siedziała. Musiałem kiedyś to zrobić, napisać ją, to była moja konieczność. Mieszkałem akurat przez rok w Budapeszcie i pomyślałem sobie – jestem tutaj, wiem coś czego inni nie wiedzą, warto byłoby napisać i pokazać trochę tego kraju, wyjść poza schematy. Nie może być tak, że w Polsce ukazują się tylko przewodniki i książki kulinarne związane z Węgrami. Przyznam, że pisząc tą książkę czułem wielką odpowiedzialność na sobie. Wiedziałem, że nie mogę walnąć jakiejś bzdury, że to wszystko musi być prawdziwe, bo jeśli się pisze powieść, to można sobie wypisywać co się chce, tak naprawdę, a to nie jest fikcja, to jest literatura faktu. Trzeba przede wszystkim chcieć to zrobić, być zdeterminowanym i uczciwym wobec siebie pisząc ją.
Wracając do początku rozmowy - sądzi Pan, że jest możliwe, aby Węgrzy wyplątali się z otaczającej ich nostalgii i zaczęli być szczęśliwi?
- Myślę, że to jest możliwe. Węgry potrzebują jakiegoś dużego sukcesu. Musiałby to być taki sukces, który pomógłby im się zjednoczyć. Może gdyby piłkarze wygrali mistrzostwa świata, co jest niemożliwe w ciągu najbliższych dwudziestu lat, albo żeby na Węgrzech odbyła się olimpiada. Oprócz tego Węgrzy według mnie musieliby się trochę bardziej otworzyć na świat, bo oni żyją zamknięci w swoim kraju. Dodatkowo są strasznie spięci w swoich problemach. To jest oczywiście takie mądrzenie się, bo o pewnych rzeczach trudno zapomnieć, nie można się ot tak wyzwolić. Dobrze byłoby gdyby skończyła się ta koszmarna wojna polityczna, która się tam dzieje i która jest nie do wytrzymania. Uważam że przydałoby się prawdziwe milenium, coś spektakularnego, jak na przykład 1896 rok, kiedy zbudowano prawie cały Budapeszt od nowa i od wtedy miasto stało się światowe. Ale czy to się zdarzy w najbliższej przyszłości - nie wiem. Chciałbym bardzo, bo jestem w połowie Węgrem i nie mogę tego unieważnić. Swoje korzenie należy akceptować, bo nie można ich zmienić. Jestem jaki jestem. Jestem w połowie Węgrem i to jest okey.

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.