18 kwietnia 2024, czwartek

Czytelnia człowieka dla ludzi

Ludwik Cichy

Ludwik na niedzielę (opowiadanie)

Odrapana furgonetka przywiozła do miasteczka Cyganów, którzy mieli do zaoferowania nowe piły łańcuchowe znanej marki, po pięciokrotnie niższej cenie. I chociaż to nie byli tacy piękni i malowniczy Cyganie, żeby mogli przypominać Antonio Banderasa, to piły mieli markowe i w kuszącej cenie; każdy po dwie związane paskiem i przerzucone przez ramię, a jedną w dłoni, gotową do prezentacji. Zapalili przy rondzie wjazdowym, a potem rozpełzli się na łowy po sennych, niedzielnych ulicach miasteczka.

Ciąg dalszy/całość Klick!!!

Ilustracja: Vladimir Agapov




Ludwik na niedzielę


Odrapana furgonetka przywiozła do miasteczka Cyganów, którzy mieli do zaoferowania nowe piły łańcuchowe znanej marki, po pięciokrotnie niższej cenie. I chociaż to nie byli tacy piękni i malowniczy Cyganie, żeby mogli przypominać Antonio Banderasa, to piły mieli markowe i w kuszącej cenie; każdy po dwie związane paskiem i przerzucone przez ramię, a jedną w dłoni, gotową do prezentacji. Zapalili przy rondzie wjazdowym, a potem rozpełzli się na łowy po sennych, niedzielnych ulicach miasteczka.

 

Większość wiernych była już w kościele, na mszy dla młodzieży o 9:15, bo była najkrótsza i też się liczyła, a niewierzący zabierali się do wstawania i kombinowania: jaką by tu sobie przyjemność zafundować, żeby mieć poczucie odświętnie przeżytego dnia?

 

Piotrek (lat 46) po rutynowej, zupełnie nie wyjątkowej kłótni niedzielnej przy śniadaniu – z żoną i dwojgiem dorastających dzieci – wyszedł do garażu żeby odprężająco zapalić i pomyśleć w spokoju co dalej. Ponieważ dostrzegł akurat kosiarkę, postanowił się tego uczepić. Sprawdził olej, świece, dolał benzynę, odpalił. Był koniec marca, więc o żadnej trawie nie mogło jeszcze być mowy, ale jemu dobrze się kosiło. Tym bardziej, że świeciło słońce i dzień przypominał mu lato. No i był pierwszym kosiarzem w okolicy, co zaspakajało potrzebę bycia w czymś pierwszym, czy choćby wyjątkowym.

 

Cygan z piłą, zwabiony dźwiękiem kosiarki przystanął na chodniku pod żywopłotem, przez który nic nie było widać. Postanowił odczekać, aż kosiarz zrobi sobie przerwę, wtedy zawoła i zaatakuje niską ceną. Środkiem pustej ulicy wlókł się duży bezpański pies utykający na tylną łapę. Kiedy się zbliżył, Cygan dostrzegł jego prawie łysy bok, na którym pies przez lata lubił się wylegiwać w jakimś swoim dobrym miejscu. Pies przystanął, bo dźwięk kosiarki przypomniał mu to dobre miejsce, które jeszcze niedawno do niego należało. Ciężko dysząc, z wywalonym, suchym, prawie białym jęzorem, patrzył spod długich posiwiałych kudłów zaklejających mu ślepia w stronę, skąd dochodził znajomy pomruk koszenia. Bał się podejść, bo na drodze stał człowiek trzymający coś w ręce. To nie był kij, ale w rękach ludzi wszystko mogło zamienić się w kij; tyle to już wiedział.

 

Przez przejazd kolejowy przetoczył się pośpieszny. Ktoś wyrzucił z rozpędzonego okna papier z nadgryzioną kanapką. Pakunek przekoziołkował parę razy i zatrzymał się pomiędzy środkiem i poboczem ulicy. Dróżniczka podniosła bariery i zmotoryzowani wierni wracający z mszy dla młodzieży ruszyli. Pierwszy samochód wykręcił w lewo, żeby ominąć papier na drodze, a za nim cała kawalkada powtórzyła ten manewr. Potem auta szybko nabierały tempa, gdy nagle z przodu kolumny rozległ się pisk hamulców.

 

Pies przerażony głosem dartego asfaltu i rykiem klaksonu rzucił się do ucieczki. Wlókł się najszybciej jak potrafił środkiem ulicy. Gdy tylko zwalniał, bat klaksonu chłostał mu mózg zmuszając do biegu. W końcu skołowane, otępiałe z przerażenia, stare psisko usiadło na jezdni, bo nie było już w stanie nic więcej. Kolumna zatrzymała się, auta trąbiły teraz bez przerwy; zmotoryzowani wierni rozsmakowywali się w skocznym stadionowym rytmie.

 

Zaciekawiony klaksoniadą Piotrek, zatrzymał kosiarkę i wypadł na ulicę, by czegoś nie przeoczyć, niczego nie uronić. Natychmiast dziesiątki oczu z unieruchomionych aut przylgnęły do niego wzrokiem; był jedynym ruchomym obiektem jaki znalazł się w ich zasięgu (nie licząc Cygana, który jednak już zdążył zobojętnieć). Atrakcja dla oczu nie trwała długo, bo Piotrek zaatakowany przez Cygana kuszącą propozycją szybko powrócił na ogród, chroniąc się za nieprzeniknionym żywopłotem. Owszem, chętnie by kupił taką markową piłę za prawie darmo, ale nie mógł pozwolić sobie na to, żeby wierni, z których wielu znał osobiście lub tylko z widzenia, zobaczyli go w sytuacji zakupowej w niedzielę, w porze kościoła i w dodatku z Cyganem.

 

Cygan był zbyt oddalony od czoła unieruchominej kolumny, żeby widzieć, co się tam dzieje. Kierowca z pierwszego auta, z drugiego, rodzina wielodzietna z trzeciego oraz starsze państwo z czwartego stanęli nad zgonionym psem i radzili już dłuższą chwilę, co z tym zrobić. Nadbiegał ktoś z dalszej pozycji, a jego zniecierpliwienie było tak widoczne, że zebrani mieli nadzieję, że zmiecie kopniakiem problem z jezdni i wszystko znowu powróci do jakiejś normalności. Jednak im był bliżej, tym jego zniecierpliwienie malało, tym bardziej stawało się jasne, że nie kopnie psa w niedzielę na oczach wiernych. Ktoś zdecydował, że psa trzeba po prostu znieść z jezdni, ale ktoś inny ostrzegł, że na pewno jest wściekły i zapchlony, lepiej zadzwonić na policję, niech go sobie zaaresztują. Telefon w komisariacie odebrała automatyczna sekretarka.

 

 

Pies, który trochę odsapnął, wstał, zamerdał przyjaźnie ogonem i zrobił niepewny kroczek w stronę ludzi. Najbliżej stała rodzina wielodzietna, i to ona pierwsza uciekła, chroniąc się w aucie. Po kilku sekundach pies znowu stał samotnie na jezdni. Zachciało mu się siku, więc zszedł na chodnik i obsłużył się pod młodą lipą. A kiedy skończył, patrzył beznadziejnym wzrokiem na spieszące się samochody. Jeszcze długo po tym jak ulica opustoszała, stał pod tą lipą i donikąd się nie spieszył. Około południa starsza pani z kijkami nordic, na jego widok przeszła na drugą stronę ulicy. Odprowadził ją wzrokiem daleko, ale nie podszedł do niej, a potem powlókł się w kierunku przeciwnym niż ona. Przy przejeździe kolejowym zjadł kanapkę wyrzuconą z pociągu. Wylizał papier i popił wodą z kałuży. Cygana już nie spotkał.

 

Cyganie siedzieli teraz na ławce przy moście i przeklinali to miasteczko. Wszystkie niesprzedane, markowe piły w kuszącej cenie, ustawili w rzędzie na chodniku obok. Czekali aż podjedzie odrapana furgonetka i zabierze wszystkich w inne, może lepsze miejsce.

 

Ilustracja: Vladimir Agapov, Klick!!!

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.