28 marca 2024, czwartek

Merynos

Dorotka & Company

Merynos, cz. 22

 

 

 

 

Gruba, niepublikowana jeszcze książka dla nastolatek i ich rodziców - fragment dwudziesty drugi Klick!!!

 

Na zdjęciu - Merynos


 

 

 

Cz. 22

 

 

 

popołudnie

 

Pomarańczowe spodnie i niebieska bluza. Dżinsowa. I biały pies. Tak łapie mnie wielkie lustro w werandzie, kiedy przebiegam obok. Zatrzymuję się. I gdy tak stoję, wpatrując się w postać gapiącą się na mnie z drugiego świata, oddzielonego szybą, przypomina mi się moja babcia. Właściwie to, co mi opowiadał tata, bo babcia nie żyje już od bardzo dawna. Że gdy zobaczyła pierwszy telewizor w swoim życiu, to długo obchodziła go ze wszystkich stron i oglądała, i nie mogła zrozumieć, gdzie ci wszyscy ludzie gadający z ekranu się mieszczą. W takiej małej skrzynce. Dosyć zabawna musiała być ta moja babcia. Macham na pożegnanie do tej za lustrzaną szybą. I ona też do mnie macha. A potem schodzę z lustrzanego obiektywu i ona też zaraz gdzieś się chowa. Ciekawe co ona będzie robiła w tym swoim świecie do czasu aż znów ją zobaczę? Czy się kiedyś tego dowiem?

 

Za lustrem jest ściana z kabelkiem do prądu, rurami na ciepłą wodę i drutami do telefonu. Ale teraz tak sobie przez moment myślę, że jeżeli jest jakiś jeszcze inny świat, i istnieje gdzieś w kosmosie inne życie niż tylko nasze, to może „oni" się komunikują z nami przez miliony luster w milionach domów na całym świecie. I podglądają nas przez nie jak przez szklany lufcik. I przybierają naszą postać i naśladują nas, żebyśmy nie zorientowali się i myśleli, że to tylko zwyczajne lustro. A może „oni" podpatrują nas i prowadzą jakieś badania, a my nic o tym nie wiemy? Kto wie, czy kiedyś ta po drugiej stronie nie wyciągnie ręki i nie przeciągnie mnie na swoją stronę. Lepiej stawać trochę dalej od lustra. Co mi szkodzi? Tak na wszelki wypadek. Bo bym nie chciała nagle przepaść w jakimś Matrixie. I zniknąć z mojego świata, w którym wciąż mam do załatwienia tyle rzeczy. Mam na myśli Patyczaka. I Merynosa. A po chwili dochodzę do przekonania, że mam na myśli też trochę moją mamę, tatę, i Krzysia, i Julkę, i Stasia. I Ankę Śledzińską i Traktora i wszystkich, którzy akurat nie przychodzą mi do głowy, ale kiedy ja powiem im cześć to oni odpowiedzą mi cześć.

 

 

 

 

zaraz potem

 

Zaczynamy wielkie pakowanie. Wyruszamy jutro skoro świt. Koniec wakacji w Sztutowie.

 

 

 

 

rano

 

Merynos został nafaszerowany avio-marinem. Ja odmówiłam. Volvo pędzi, Merynos śpi za fotelami. Ja nie śpię na tylnym siedzeniu, a mama nie śpi na przednim. Ojciec, zdaje się, też nie śpi. Radio bez przerwy podaje informacje, których nie słucham. A jak którejś słucham, to nie rozumiem. A nawet jak rozumiem to nic mnie to nie obchodzi. Nagle jest jakaś muzyka. Podśpiewuję razem z Myslovitzem: „Dla ciebie, mógłbym zrobić wszystko; naprawdę na dużo mnie stać... Dla ciebie... i naprawdę na wiele mnie stać..." Słyszałam już tę piosenkę wcześniej, wiele razy. Ale dopiero teraz ją rozumiem. I czuję. Jakby była o nas. Co teraz robi Patyczak? Jak jest ubrany i o czym teraz myśli? Może też akurat słucha Myslovitza. Jak ja?

 

 

 

 

popołudnie

 

Jestem już w naszym mieście i w naszym domu. I jestem zawiedziona. I chociaż wiedziałam, że w skrzynce pocztowej nie znajdę listu od Patyczaka, to kiedy go w niej rzeczywiście nie znalazłam, poczułam się zawiedziona. Tłumaczę sobie rozsądnie, że listy jeżdżą po kraju pociągami, a żaden pociąg nie jeździ tak szybko jak auto mojego taty. Więc list nie mógł dotrzeć do mnie szybciej niż ja do siebie dotarłam ze Sztutowa. Ale Patyczak jest czarodziejem, i jakby chciał to by coś wykombinował. A nie wykombinował. I jestem rozczarowana. Bo bardzo bym chciała, żeby w domu czekał na mnie list od niego. Czy naprawdę nie można oczekiwać rzeczy niemożliwych? I tylko zgadzać się na to co jest możliwe, rozsądne, i musi się zdarzyć, bo niemożliwe żeby się nie zdarzyło?

 

 

 

 

dzisiaj

 

Dzisiaj nudzę się nad jeziorem. Nawet nie ma go na mapie. Takie jest „wielkie". Do szkoły zostało jeszcze siedem dni i ojciec zabrał mnie i Merynosa do chatki swojego przyjaciela. Nad to wielkie jezioro. Na ryby. Ten przyjaciel jest bardzo znanym pisarzem scenariuszy do filmów, które się robi, żeby dostawały nagrody na festiwalach dla dorosłych. Ale nie wygląda jak bardzo znana osoba z telewizji. Raczej mi przypomina ojca Patyczaka. Tyle tylko, że łachmany w których chodzi są czyste.

 

- Przepraszam, czy pan też hoduje króliki? – pytam.

 

- Ciiii... - ojciec nakazuje mi gestem milczenie. I Dalej siedzimy we czwórkę na pomoście i wgapiamy się w dwa kompletnie nieruchome spławiki. I nikomu nie wolno nic mówić. Żeby nie spłoszyć ryb. Których i tak tutaj nie ma. Merynos zasypia. Ja nie mogę.

 

- No to hoduje pan te króliki, czy nie? – decyduję się zapytać po kolejnej nieudanej próbie zaśnięcia.

 

- Ciiii... ojciec powtarza ten sam gest nakazujący milczenie.

 

- Dlaczego mam być cicho? – pytam głośno.

 

- Płoszysz nam ryby. Nie przeszkadzaj, proszę – prosi ojciec szeptem.

 

- I dlatego mnie tu przywiozłeś, żebym ci nie przeszkadzała?

 

- A ty? Czy ty hodujesz króliki? – odzywa się nagle przyjaciel taty.

 

- Ja nie! Ja mam królika, ale się z nim przyjaźnię – odpowiadam oburzona posądzeniem o znęcanie się nad zwierzętami.

 

- Ja też się przyjaźnię ze wszystkimi zwierzętami. Przynajmniej staram się – wyznaje przyjaciel wszystkich zwierząt i taty.

 

- Z rybami też?  Za pomocą wędki?

 

- To tylko relax, odprężenie.

 

- Ale dla ryb czy dla pana?

 

- Dorotko!... – karci mnie ojciec.

 

- Przepraszam – mówię nieszczerze. I patrzę jak obaj panowie nawijają żyłkę na kołowrotki

swoich markowych wędek i wyciągają z wody spławiki. I składają swój drogi sprzęt w środku dziczy, której nawet nie ma na mapie.

 

- I co będziemy teraz robić? – dwie pary oczu wpatrują się we mnie z zakłopotaniem. Jak w jakiś największy kłopot na świecie.

 

- A co możemy teraz zrobić? – pytam zakłopotana.

 

- Wszystko co chcesz – deklaruje przyjaciel wszystkich.

 

- A co mi wolno chcieć? – dwie pary oczy wpatrują się we mnie z jeszcze większym zakłopotaniem. Dzwoni komórka ojca. Ojciec rozmawia z kawałkiem plastiku. Już wie co trzeba zrobić.

 

- Musimy niestety wracać, Dorotko – mówi.

- Musimy niestety wracać, Merynos – mówię do psa patrząc w jego mądre oczy. Które robią się skośne. Co oczywiście oznacza cieszenie.

 

 

 

Cdn.

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.