Czytelnia człowieka dla ludzi
Opowieści o kronopiach i famach i inne historie

Trudno mi sobie nawet wyobrazić życie w 1962 roku. Domyślam się jedynie, że w tym mniej więcej miejscu dziejów świata mój ojciec musiał już być w poważnych zalotach do mojej mamy, czego dowodem jestem ja. Musiało istnieć życie kulturalne, literackie, i to jakie?! Czego dowodem są choćby opowieści o kronopiach i famach, spisane przez tego przystojniaka na zdjęciu. (dł)
Fragmenty pochodzą z książki Julio Cortazara
„Opowieści o konopiach i famach i inne historie”, napisanej w 1962 roku, a
później brawurowo przełożonej na język polski przez „prywatną” tłumaczkę
Cortazara, panią Zofię Chądzyńską. Książkę wydało „Pomorze Bydgoszcz” w roku
1993.
INSTRUKCJE
Codzienne
zmiękczanie cegły, codzienne torowanie sobie drogi
w kleistej masie, która siebie nazywa światem, codzienne zderzanie się z sześcianem o ohydnej
nazwie, w psim zadowoleniu, że
wszystko jest na swoim miejscu, obok
ta sama kobieta, te same buty, ten sam zapach tej samej pasty do zębów,
ten sam smutek domów naprzeciwko, brudnej
tablicy okien czasu z szyldem HOTEL DE
BELGIQUE
.
Jak niechętny byk rąbnąć głową w przezroczystą masę, wewnątrz której
pijemy poranną kawę i otwieramy gazetę, żeby dowiedzieć się, co się dzieje we
wszystkich kątach szklanej cegły. Nie zgadzać się, by delikatny akt naciśnięcia
klamki u drzwi, ten akt, który mógłby wszystko odmienić, przeszedł w zwykły
codzienny odruch, do widzenia, kochana, buźka, do zobaczenia.
Ścisnąć łyżeczkę i czuć pod palcami pulsowanie metalu, jego podejrzane ostrzeżenie. Jakże boli
odmawianie łyżeczce, sprzeciwianie się
drzwiom, negowanie tego wszystkiego, co przyzwyczajenie wylizało do
zadowalającej gładkości. O ileż prościej spełnić łatwą prośbę łyżeczki: używać jej do mieszania kawy.
Przecież nie ma w tym nic złego, że rzeczy spotykają nas codziennie od nowa i są takie same. I nie to jest
ważne, że obok nas jest ta sama
kobieta, ten sam zegarek i że otwarta książka na stoliku znowu jedzie na
rowerze naszych okularów. Cóż mogłoby w tym
być złego. A jednak niby smutny byk
trzeba pochylić łeb, ze środka kryształowej cegły przepchnąć się na
zewnątrz ku temu innemu tak niedaleko nas,
nieuchwytnemu jak pikador, choćby stał najbliżej byka. Dręczyć oczy patrzeniem
na to, co przesuwa się po niebie,
chytrze podszywając się pod
zarejestrowaną w naszym umyśle nazwę chmury.
Nie wyobrażaj sobie, że telefon poda
ci numery, które chciałbyś nakręcić.
Dlaczego miałby ci je podać? Jedyne,
co nastąpi, to to, co już przygotowałeś i zadecydowałeś, ponure odbicie twych nadziei, ta małpa, co
na stole czochra się i drży z zimna.
Rozbij tej małpie łeb, wal od środka
ku ścianom i przebij się na zewnątrz. Och,
jak śpiewają o piętro wyżej! Jest nad nami piętro, a na nim inni ludzie. Jest
nad nami piętro, gdzie żyją ludzie, co nawet nie podejrzewają, że
istnieje niższe piętro, i że wszyscy tkwimy
wewnątrz szklanej cegły. Jeżeli nagle
mól przysiądzie na brzeżku ołówka pulsując niby błędny ognik, popatrz na niego — ja patrzę, dotykam jego maleńkiego serduszka i słyszę je, ten mól dźwięczy w masie zamrożonego szkła, nie wszystko
jest stracone. Kiedy otworzą się
drzwi, a ja wychylę się i spojrzę w
dół klatki schodowej, będę wiedział, że tam, na dole zaczyna się ulica; nie jej zaakceptowany model, nie domy już wiedziane, nie hotel z przeciwka:
ulica — zdyszana dżungla, gdzie każda
chwila może runąć na mnie magnolią, gdzie twarze będą stawały się, gdy na nie spojrzę, gdy posunę się o krok w przód, gdy
łokciami, rzęsami, paznokciami
doszczętnie rozwalę się o szklaną
masę cegły i postawię życie na jedną kartę, idąc krok za krokiem po gazetę na rogu.
WCHODZENIE PO SCHODACH
Instrukcja
Każdy zauważył, że nierzadko podłoga załamuje się w ten sposób, że część jej ustawiona jest pod kątem prostym do jej powierzchni, następnie zaś inna jej część równolegle do tejże podłogi, aby umożliwić ustawienie nowego kawałka
prostopadłego, a cała rzecz powtarza się spiralnie lub
w linii łamanej do najrozmaitszych wysokości. Schyliwszy
się i umieściwszy rękę lewą na części pionowej, prawą zaś na części poziomej,
człowiek staje się krótkotrwałym
posiadaczem schodka, czyli stopnia. Każdy z tych stopni, składający się, jak widać, z dwóch elementów,
znajduje się odrobinę wyżej i odrobinę dalej niż poprzedni, która to zasada nadaje schodom sens, jako że każda inna kombinacja wytworzyłaby formy może
piękniejsze i bardziej malownicze, lecz niezdolne do przenoszenia nas z
parteru na piętro.
Na schody wchodzi się przodem, bowiem tyłem i bokiem jest niebywale niewygodnie.
Naturalna pozycja jest stojąca, ręce
zwieszone, głowa prosto, nie na tyle jednak, aby oczy nie widziały wyższych stopni niż te, po których się stąpa, a oddychać trzeba powoli i rytmicznie.
Ażeby wejść na schody, trzeba zacząć
od podniesienia prawej dolnej części
ciała, opakowanej prawie zawsze w skórę alb zamsz, niemalże bez reszty mieszczącej się na schodku. Kiedy wyżej wymieniona część ciała, którą dla
uproszczenią nazwiemy nogą, zostanie
już umieszczona na pierwszym stopniu,
należy unieść odpowiadającą jej lewą część
(również zwaną nogą, nie mylić z uprzednio wymienioną), po czym uniósłszy ją, tak ażeby noga spoczęła na drugim stopniu, przenieść całe ciało aż do
umieszczenia nogi na następnym
stopniu, na którym znowu spocznie noga,
podczas gdy na pierwszym jeszcze spoczywa noga. (Pierwsze stopnie są zawsze najtrudniejsze, aż do chwili zdobycia nieodzownej koordynacji ruchów.
Koincydencja nazwy pomiędzy nogą a nogą utrudnia nieco instrukcję Uwaga: nie podnosić równocześnie nogi i nogi.)
Dotarłszy tym sposobem do drugiego stopnia,
należy na zmianę powtarzać wyżej wymienione ruchy i w ten
sposób znajdziemy się na najwyższym stopniu schodów. Schodzi
się
z nich bez trudności, przy pomocy lekkiego ruchu pięty, który wpiera ją w należne miejsce, ażeby nie ruszyła się aż do chwili, kiedy skończymy schodzenie.
WSTĘP DO PRZEPISÓW NA TEMAT
NAKRĘCANIA ZEGARKA
Pomyśl, że kiedy ci ofiarowują zegarek,
ofiarowują ci małe, ukwiecone piekło, łańcuch z róż,
więzienie z powietrza. Nie tylko dają ci zegarek, wszystkiego
najlepszego, mamy nadzieję, że będzie ci długo służył, bo jest dobrej marki, szwajcarski, z rubinową kotwiczką, nie tylko dają ci tego małego łupacza kamieni, którego przytwierdzisz sobie do przegubu ręki i będziesz prowadzał ze sobą. Dają ci - o czym nie wiedzą, najgorsze, że o tym nie wiedzą - dają ci nową, delikatną i wrażliwą cząstkę ciebie, coś, co jest tobą nie będąc twym ciałem, co trzeba przywiązywać do ciała rzemyczkiem, coś okropnego, co wczepia się w twoją dłoń. Dają ci konieczność nakręcania go co dzień, obowiązek nakręcania go, ażeby nie przestał być zegarkiem, dają ci obsesję sprawdzania dokładnej godziny na wystawach zegarmistrzów, w radio, przez telefon. Dają ci strach przed
zgubieniem go, przed upuszczeniem na podłogę i stłuczeniem.
Dają ci jego markę i przeświadczenie, że jest to marka
lepsza od innych, dają ci ochotę porównywania tego zegarka z
innymi. Nie dają ci zegarka, ty jesteś prezentem, ciebie
ofiarowują zegarkowi na urodziny.
MASA PLASTYCZNA
KROK W PRZÓD I KROK W TYŁ
Wymyślono szkło, przez które mogły
przelatywać muchy. Mucha przyfruwała, lekko uderzała łebkiem i pstryk - już
była po drugiej stronie. Nieopisywalna radość muchy.
Wszystko zrujnował uczony węgierski, który
odkrył, że mucha może wejść, ale nie może wyjść albo też odwrotnie, a to z
powodu sknocenia szklanych włókien, które okazały się za bardzo włókniste.
Natychmiast wymyślono pułapkę na muchy przy pomocy wkładania do środka kostki
cukru i wiele much marnie zginęło. W ten sposób zakończyła się szansa zbratania
się z tymi zwierzętami, godniejszymi lepszego losu.
HISTORIA PRAWDZIWA
Pewnemu panu spadają okulary i z głośnym hukiem uderzają o kafle podłogi. Zmartwiony,
bo optyczne szkła są bardzo kosztowne, pan schyla się i ze zdumieniem stwierdza, że szkła
cudem nie stłukły się.
Wdzięczny losowi pan dochodzi do wniosku, że to, co się stało, powinno
posłużyć mu jako ostrzeżenie, idzie więc do optyka i nabywa skórkową pochewkę,
wyłożoną w
środku, kto się na gorącym sparzy i tak dalej. W godzinę później spada mu
pochewka — pan pochyla się spokojnie i widzi, że okulary poszły w drobny mak.
Dłuższą chwilę
zabiera panu zrozumienie, że niezbadane są wyroki boskie i że w
rzeczywistości prawdziwy cud zdarzył się teraz.
OPOWIEŚCI O KRONOPIACH I FAMACH
FAMA I EUKALIPTUS
Pewien fama chodzi sobie po lesie i
jakkolwiek nie potrzeba mu nic na podpałkę, pożądliwie spogląda
na wszystkie drzewa. Drzewa mają wielkiego stracha, bo
znają zwyczaje fam, więc obawiają się najgorszego. Na samym środku rośnie
przepiękny eukaliptus; na jego widok fama wydaje
okrzyk radości i tańczy wokół wzburzonego eukaliptusa wołając:
- Antyseptyczne listki, zdrowa zima,
szczyt higieny.
Wyciąga siekierę i na nic nie bacząc
wali w brzuch eukaliptusa.
Eukaliptus śmiertelnie ranny wydaje jęk, zaś inne drzewa słyszą, jak wśród westchnień mruczy:
- I pomyśleć, że ten kretyn po prostu
mógł kupić sobie pastylki Valda.
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.
Katastrofa informatyczna. To "f" z boku jakby fizda - też mi się nie podoba. To słowo pisze się przez "p".