28 marca 2024, czwartek

Łukasz Najder

Piątek


W piątek, dzwonek u drzwi. Wyjrzałem: młody człowiek w garniturze. Otworzę, pomyślałem sobie, otworzę, bo może akurat coś wygrałem i mam tu do czynienia z posłańcem.


Otworzyłem. A jednak nie. Zawodowy uśmiech z plastiku, torba z fantami przy nodze, wyciągnięta prawica, w której leciutko drży kolorowa wizytówka. Oczy złowrogo rozświetlone poczuciem misji, musem wykręcenia planu. Zaczął.


- Dzień dobry, szanownemu panu! Poleca mnie pana sąsiad z piętra niżej. Idę właśnie od niego. On mnie do pana przysłał!


Profesjonalne, żywiołowe zagajenie. Stary numer. Pokiwałem w milczeniu głową, on uśmiechnął się i wziął głęboki oddech, żeby mi w końcu wyłożyć swoją ofertę w licznych szczegółach i z bonusami. Wtedy do przedpokoju weszła moja żona. Moja żona weszła do przedpokoju w stroju domowo-redaktorskim, co w tym przypadku oznacza ciemnofioletowe kapcie-króliki, niebieskie skarpetki w żółte osy, getry, czarny sweter z dorodnym lisem moszczącym się na tej czerni niczym rodowe godło, pod jedną pachą kotka Migot, pod drugą – ikeowa różowa świnka o imieniu Stefania. Stanęła, spojrzała. Na mnie patrzy tak każdego dnia, więc zdążyłem się już do tej zabójczej mieszanki arktycznego chłodu, ironii i politowania z lekka przyzwyczaić, zahartować, ale on nie był na to wszystko przygotowany. Coś jakby Darth Vader robił ci przegląd jamy ustnej – albo Józef Stalin zaprosił do gry w makao. Jegomość najpierw zbladł, potem raptem spurpurowiał i zaczął bełkotać o prestiżowych kosmetykach i o dostępnych za ich pomocą sukcesach życiowych, o zawrotnych promocjach. Moja żona wciąż stała i na niego patrzyła. Po jakichś 20 sekundach przerwał, ukłonił się i powiedział.


- No cóż... Do widzenia.


Był w tym pożegnaniu smutek, ale była i ulga.



Klick!!!


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.