Łaskotacz
Pilch, policjant i ja
Był piątek, więc podobnie, jak większość ludzi czytających, kupiłem „Dziennik”, podobnie jak większość czytających, wyłącznie z powodu Pilcha, który w piątki ma tam felieton.
Ruszyłem spacerowym krokiem z otwartą
gazetą, wczytując się w tekst o kryzysie (a właściwie o jego braku) na ulicy
Hożej w Warszawie , przy której Jerzy Pilch zamieszkuje.
„Kloszardzi – tak jest – ewidentnie
podnieśli stawki, ale czy jest to skok spowodowany światowym kryzysem, pewności
nie ma. Od lat tu koczujący kloszard o imieniu Stasiu dawniej kwotę wysokości
dwu złotych przyjmował nie tylko bez szemrania, ale i z wdzięcznością. Teraz
marudzi. Wyciąga łapę po staremu, ale nawet po przyjęciu datku niespieszno mu z
jej chowaniem. Gapi się na leżącą na jego umiarkowanie spracowanej dłoni
monetę, jakby niedowidział, gapi się z tak żarłocznym zdumieniem, jakby
faktycznie pieniądz z sekundy na sekundę topniał, jakby jego wartość widzialnie
spadała; następnie podnosi głowę i dając mową ciała do zrozumienia, że nie lubi
być traktowany niepoważnie, cedzi chłodno: – Za dwa złote piwa nie kupię…” –
przebiegałem wzrokiem czarne linijki z fajnymi zdaniami, gdy nagle prawie
wpadłem na człowieka w policyjnym uniformie.
- No tak… - tylko dwa wyrazy, ale
wystarczyły bym poczuł się winny grzechów moich własnych oraz cudzych, wszystko
jedno czy popełnionych, czy dopiero oczekujących na popełnienie. Patrzyła na
mnie twarz człowieka pewnego swych policyjnych racji, gotowa z wyżyn
policyjnego autorytetu obnażyć mizerię i śmieszność każdego wytłumaczenia. Zostałem
przyłapany, ewidentnie i na gorącym uczynku. Nie było sensu kręcić, tylko
przyznać się od razu.
- Pilcha czytam – wyznałem, trochę może
głupkowato, ale szczerze, i oczekiwałem najgorszego.
- O czym dzisiaj pisze? – usłyszałem tak
proste i przecież naturalne pytanie, że zbaraniałem.
- O tych… no… o kloszardach kryzysowych.
Przeczytać kawałek?
- Uhm.
Zacząłem od początku. Gdzieś tak pod
koniec pierwszej szpalty, policjant stanął obok, trochę za, prawie oparł się o
mnie i śledził linijki które dekodowałem na głos.
- Pilch, to jest, kurde, jednak Pilch –
powiedział, gdy skończyłem.
- A pan dawno w policji?
- 17 lat.
- To zna pan ten dowcip, dlaczego
policjanci chodzą parami? Bo jeden umie czytać, a drugi umie pisać?
- He, he… - zarechotał, po ludzku,
zaraźliwie, aż miło było się zaśmiać razem z nim.
- Swoją drogą – znienacka zaczął
refleksyjnie - zacofana ta Warszawa, wczoraj dwóch żebraków pobiło się u nas o
50 groszy przy Kauflandzie, w sumie
27 szwów im musieli założyć. Nasi już są daleko w kryzysie, a ci w
Warszawie?... Szkoda gadać. No, daj no kolego jeszcze dowodzik, bo przecież
służbowo tu rozmawiamy, to tylko spiszę co trzeba i za minutkę będzie pan mógł
dalej spacerować.
Fot. Hubert Sobalak
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.