25 kwietnia 2024, czwartek

Teatr rozmowy

Jakub Winiarski

Rozmowa z Błażejem Dzikowskim







Winiarski&Dzikowski

 

 

 

Jakub Winiarski: -Twój „Brokat w oku”, jedna z pierwszych książek wydanych w nowej serii dziennika „Rzeczpospolita”, powinien, moim zdaniem, zainteresować krytyków bardziej, niż to miało miejsce. Podobnie zresztą, jak twoja debiutancka powieść „Pies” i wydany nieco przed „Brokatem...” zbiór opowiadań „Wszystkie zwierzęta na poboczu autostrady”. Masz jakieś wytłumaczenie dla tego przemilczenia, jakie miało miejsce? Zastanawiałeś się nad tym?

Błażej Dzikowski: - Wydaje mi się, że porządne przedstawienie publiczności mnie i moich książek kosztowałoby krytyków zbyt wiele zachodu. Mam się nijak do tego, co ich obecnie kręci. Nie można mnie przedstawić jako nosiciela jakiejś modnej ideologii czy przedstawiciela atrakcyjnej grupy społecznej. Druga sprawa to dziennikarska lękliwość. Żeby przeciętny recenzent napisał o tobie dobrze, najpierw musi z jakiegoś innego źródła usłyszeć, że jesteś dobry, bo jeszcze wyjdzie, że się nie zna i chwali grafomana. Ja raczej stronię od ludzi, nie czuję się dobrze w grupie, a to też jest handicap. Zdarzało się, że poznałem jakiegoś krytyka na imprezie, a potem krytyk pisał coś na mój temat. Prawdopodobnie za dużo się ukazuje książek, żeby krytycy mogli wszystko czytać, wyszukując swoich bohaterów. Więc gdybym był aktywniejszy towarzysko, też miałbym więcej prasy. Ale brak zainteresowania krytyki nie spędza mi snu z oczu. Bardziej martwię się, że za mało ludzi wie o tych książkach, że kiepska dystrybucja.

Z tego, co mówisz, wynika, że postrzegasz obieg literacki jako bardzo nieprofesjonalny, działający chaotycznie, przypadkowo, a w dodatku – po znajomości, jeśli już. A spotkałeś się z jakimś przypadkiem rzetelności krytyczno-literackiej, która nie wynikałaby z prywatnej znajomości z tobą?

Wielką tajemnicą świata jest to, że w całości jest nieprofesjonalny, chaotyczny i przypadkowy. Im wcześniej człowiek to zrozumie, tym mniej znajdzie rozczarowań. Dla mnie to akurat przyjemna myśl, nie zniósłbym życia, w którym da się przeprowadzić matematyczny wzór na wszystko. To jest też myśl przewodnia „Psa” – chaos jest ludzki, chaos daje nadzieję na wyższy porządek. Co do rzetelności krytycznoliterackiej, nie będę ferować takich wyroków, bo przecież, jeśli ktoś napisał recenzję z mojej prozy, znając mnie osobiście, nie znaczy, że automatycznie jest krytykiem nierzetelnym.

Bohaterowie twojej prozy to ludzie – dopiero niedawno to zauważyłem – naznaczeni piętnem swoistej ułomności, ale też naiwności. Zwłaszcza Roszek z „Brokatu...”, ale i w „Psie” mamy podobną sytuację: dosyć naiwny bohater odbywa tu dziwną podróż, która ma mu pozwolić poznać i zrozumieć świat – okrutny i jakby nie na jego wrażliwość. Mógłbyś to jakoś skomentować?

Aha, ale bohaterem bajki musi być brat najmłodszy i najgłupszy. Bohater musi być głupszy i naiwniejszy od autora, bo inaczej nic mu się nie przydarzy. Pisarz to najczęściej istota nadświadoma, a nadświadomość paraliżuje: jedna droga jest równie dobra jak ta druga. Zwróć uwagę, w jak wielu filmach czy książkach przyjaciel głównego bohatera jest postacią dużo barwniejszą i ciekawszą, niż sam główny bohater. Dzieje się tak dlatego, że prostoduszny autor wlewa całą swą umysłowość w głowę protagonisty, przez co zabrania mu być kimś wyrazistym. Jakubie! Ty wiesz, że brutalnym uproszczeniem byłoby określić cię jako „wiecznie chodzącego z głową w chmurach intelektualistę”, albo „furiata”, albo „bawidamka”. Wiesz, że jesteś czymś bardziej złożonym, skomplikowanym. Ale „złożony i skomplikowany” oznacza: mało wyrazisty.

Wiesz, ja lubię być „mało wyrazisty” (śmiech). Ale wróćmy do twoich książek. Nie jest tak, że ci protagoniści, których kreujesz, mają tę naiwność nie tylko z tego powodu, że muszą być naiwniejsi od autora, ale dlatego, że utrata naiwności to jest w pewnym sensie twój temat?

To ciekawe, bo akurat jesteś bardzo wyrazisty. Wiesz, to się zgadza z tą utratą naiwności, nawet moja najnowsza powieść, „Strażnik Parku”, jest na ten temat jeszcze wyraźniej od poprzednich. Może to dlatego, że w wieku 33 lat wciąż czuję się mało dojrzały. Ale czy dojrzałość to nie jest bezruch, etap końcowy, w którym nic nie może się wydarzyć? Po co więc do niej dążyć i jak może być tematem powieści?

Powiedziałeś mi kiedyś, że o ile lubisz elementy fantastyczne w prozie, o tyle sam starasz się ich nie nadużywać, gdyż ich robienie wydaje ci się za łatwe. Czy to znaczy, że jest pewien poziom pisarskiej trudności, który interesuje cię jako autora, jakaś granica, za którą kończy się zabawa w dobre pisanie, a zaczyna – właśnie – co?

Ale ja marzę o zabawie w dobre pisanie! Tymczasem każda książka okazuje się walką na śmierć i życie. Wolałem przyjemne fruwanie, jak wtedy, kiedy zaczynałem. Wyrzeknięcie się elementów otwarcie fantastycznych to po prostu subtelniejsza robota, wywiera na mnie większe wrażenie. Wolę, kiedy pisarz wprowadza postać, której boję się jak diabła, niż kiedy beztrosko zaprasza do fabuły prawdziwego popiardującego ogniem Belzebuba.

Ale lubisz te sceny z „Doktora Faustasa”, kiedy diabeł zjawia się pogadać z Adrianem? Tam ci to nie przeszkadza?

No wiesz, to akurat może być majaczenie Adriana, który cierpi na już zaawansowany syfilis. Poza tym uwielbiam „Wybrańca” Manna, a tam fantastyka odchodzi na całego. Ten cały realizm to postulat mój prywatny, związany z moją twórczością i własną oceną mojej pracy. Ideałem, do którego dążę, jest realizm tak intensywny, że przełamuje granicę realizmu i wydaje się fantastyczny, choć nic nadprzyrodzonego się nie dzieje – jak w obrazach Edwarda Hoppera. Hopper mistrz! Działa na mnie dużo silniej od wszystkich Magritte’ów i Dalich.

Mam do ciebie w związku z „Brokatem...” i „Psem” jeszcze jedno pytanie: o zaangażowanie. wydaje mi się – i popraw mnie, jeżeli mylne wrażenie odniosłem – że jesteś na swój sposób pisarzem zaangażowanym. Wiem, że lewactwa swojego się nie wstydzisz, ale nawet gdybym nie wiedział, to twój brawurowy, prześmiewczy atak na nową, kapitalistyczną rzeczywistość, jaki zaserwowałeś w „Brokacie...” byłby mnie o tym lewackim skrzywieniu poinformował. Zatem pytanie: jak daleko jesteś od idei sztuki dla sztuki? Jak istotne jest dla ciebie wyrażanie jakichś własnych poglądów w tym, co ma być twoją prozą – jednak –artystyczną

 „Lewackie skrzywienie”? Czemu mówisz o „skrzywieniu”? Kiedyś pewnie towarzysko deklarowałem swoją lewicowość, przy czym nie miałem pojęcia o ekonomii, historii idei, historii w ogóle. Teraz uważam, że za mało wiem, żeby się na serio podpisywać pod jakąś opcją polityczną. Posłuchaj: dwadzieścia lat temu byłem tłustym odludkiem i wydawało mi się, że nigdy nie będę miał dziewczyny, więc byłem prawicowcem, nie cierpiałem pacyfistów, hipisów, tancerzy i tak dalej. Potem okazało się, że jednak mogę prowadzić życie erotyczne i schudłem; ideologicznie przeszedłem na pozycje skrajnej lewicy. Potem poszedłem do pracy, zacząłem płacić podatki i zorientowałem się, że lud ma w dupie miłujących go ideologów i aktywistów, a każdy człowiek z prawdziwego ludu marzy, żeby zostać grubym milionerem w meloniku. Więc zostałem zwolennikiem oświeconej dyktatury. Przekonania polityczne i religijne to kwestia estetyki, a nie przemyśleń. Czy bardziej podobasz się sobie jako konserwatysta czy rewolucjonista? Wolisz w lustrze siebie katolika czy ateistę? A już przenigdy nie kazałbym swojej książce służyć jakiejś ideologii. Wbrew temu, co się obecnie wydaje kolegom z „Krytyki Politycznej” czy „Ha!Artu’, literatura to nie hasło na transparent. Ostatnio słyszałem fajną anegdotę, która dobrze ilustruje moje przekonanie, że artyści powinni się trzymać z dala od tej szopki: „Krytyka Polityczna” zwerbowała poetę i prozaika Jasia Kapelę, wydała mu książkę i obwołała nowym głosem lewicowej literatury, czy jakoś tak. Jaś poszedł na wieczór autorski w liceum, gdzie uczniowie spytali go, co sądzi o neoliberalizmie. Jakoś wydało mu się, że jest to ideologia bardzo lewicowa i zaczął ją wychwalać. Potem nieszczęsny skarżył się na blogu, że zrobili mu ze spotkania autorskiego lekcję Wiedzy o Społeczeństwie. A przecież sam popełnił to bluźnierstwo, sam zaprzągł tę polityczną szkapę do ciągnięcia swojej twórczości. Drugi kawał: amerykańskie krytyczki wieszają psy na „Wilku Stepowym” Hessego, bo bohater instrumentalnie traktuje kobiety. Znowu – literatura nie jest od tego, żeby była słuszna ideologicznie. Wspomniałeś, że „Brokat” lewicowy. Wcale nie. On jest prawdziwy, chciałem opisać historię mojego przyjaciela. Czy ktoś zinterpretuje fakty lewicowo, czy też faszystowsko, to już inna sprawa i ma się nijak do tego, czy książka dobra, czy do niczego.

Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie swoją postać i swoją, że tak powiem, literacką karierę?

Widzę swoją postać siedzącą w małej łódeczce i uparcie wiosłującą w stronę horyzontu. Czasem postać przestaje wiosłować, siedzi i nic nie robi. Wtedy czuje się źle.

(…)

Czy literatura według ciebie jest dzisiaj sexy?

W parku, na kocu, leży dziewczę w okularach i majta nogami. Zatopiona w lekturze dziewczyna miarowo nadgryza gumkę od ołówka. Śmieje się do tego, co przeczytała, wyjmuje ołówek z buzi i zakreśla fragment, który jej się spodobał. No jak to nie jest sexy, to nie wiem, co jest?

 
cała rozmowa jest tutaj: http://www.poewiki.org/index.php/Strona_osobista:Jakub_Winiarski/Wywiady_Jakuba_Winiarskiego_z_pisarzami/Rozmowa_z_B%C5%82a%C5%BCejem_Dzikowskim 

 

fot. Dominika Dzikowska

 

 

 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.