25 kwietnia 2024, czwartek

Czytelnia człowieka dla ludzi

Gośka Maj

Szkicownik emigrantki, zakończenie




Siedemnasty października

Jenny już wcale nie przyjeżdża, czasami dzwoni, ale proszę Toma, żeby mówił, że nie ma mnie w domu.



Jakaś polska rodzina znajomych z pracy zaprasza mnie na Florydę. Muszę mieć jakieś wakacje w tych Stanach, powtarzają kilkakrotnie. Mam więc jechać do obcych ludzi, sama, opalać się na znanych plażach, zbierać zęby rekinów, spotkać Nicka z Backstreet Boys i wziąć autograf od Myszki Miki. Dzwonię do Andrzeja i mu o tym opowiadam, silę się na wesołość, bo jest po weekendzie ze Stevem i ma zjazd, moim szczebiotem przeszkadzam, wżynam się w mózg, wysysam i grzebię metalowymi mackami. Weekend ze Stevem oznacza moralnego kaca przez co najmniej tydzień, Andrzej obiecywał kiedyś komuś, że nigdy nie wróci do kokainy. Wiem o tym od pewnego czasu, więc jestem współwinna tej obietnicy, jestem po tej stronie, która nie bierze, której jest przykro i która się martwi. Baw się dobrze z Myszką Miki, już się nie spotkamy, mówi zamiast do widzenia, więc zaczynam dygotać.

A jednak, a więc jednak, wiedziałam, roztapiam się po drodze na dworzec, kupuję bilet i jakąś książkę, żeby nie gadać sama do siebie, żeby jakoś przetrwać te trzy godziny w pociągu, a potem rzucić się biegiem do najbliższej budki telefonicznej i czekać, jak odbierze, bo w końcu musi odebrać, po sześciu, siedmiu, dziesięciu sygnałach, po poczcie głosowej, raz jeszcze, jedenaście, dwanaście, trzynaście, w końcu nigdy nie wyłącza telefonu, osiemnaście, wykręcam numer jeszcze raz, odbiera i jest wkurwiony, że przyjechałam bez pozwolenia, a ja dyszę ze złości, jak to się dzieje, że jest pomiędzy nami taśma samoprzylepna, a ja jestem zawsze z tej lepkiej strony, mój mózg jest ponakłuwany małymi igiełkami i suchymi liśćmi, przyjechałam tylko po to, żebyś się wreszcie przyznał, że kłamałeś, mówię jakimś beznadziejnym tonem wyższości, więc patrzy na mnie jak na debilkę i przytula, w samochodzie milczymy, w najszarszym z szarych piję wódkę z lodem, bo muszę sobie ulżyć, jestem zbiorem kresek i kropek, a ty chcesz linii ciągłej, dławię się, Andrzej mówi, że lubi mnie i szanuje i że zawsze będę koleżanką od angielskich zamków.

Wcale że nie, jestem jakimś zombie, przypominam ci kogoś, stale komuś kogoś przypominam, od aktorek po ciotki, bardzo to miłe, a więc jestem jakimś widmem, zawieszonym w twoich myślach, patrzysz na mnie, a widzisz ją i czasem ci się myli, z kim jesteś, a wtedy ci przyjemnie, tylko że nie da się nic powtórzyć, można tylko wspominać, wszystko spieprzyłeś tymi wyznaniami, a ja mam do siebie żal za ten pociąg i tysiąc przeczekanych sygnałów, zanim odebrałeś telefon, jestem przerażająco głupia i naiwna, w ogóle się nie uczę, sama się sobie dziwię, a ty jesteś niewierny i nieuczciwy. Czuję, jakbym miała w buzi wielką, nadgniłą gruszkę, nie mogę utrzymać równowagi i osuwam się na kanapę, to była przecież pięść, precyzyjnie wycelowana. Płaczę, ale nie z bólu, Andrzej wraca z kuchni i wrzeszczy: co sobie zrobiłaś, zwariowałaś totalnie? Mam za dwadzieścia minut pociąg, odwieź mnie na stację, odpowiadam. Wiem, że mnie odwiezie, po co mu taka debilka na noc.

Jest tak sennie i cicho, środek lata, konduktor tylko się uśmiecha, wierzy, że mam bilet (zawsze kupuję o trzy stacje wcześniejszy, żeby mniej zapłacić), opieram głowę o szybę, zastanawiam się, w jaką torbę spakuję się na Florydę, bo przecież tam pojadę, a stamtąd może od razu do domu, bo właśnie tam chcę się jak najszybciej znaleźć, bo tu wydałam już wszystkie pieniądze i ogołociłam się z naiwnych marzeń, bo tu jestem frustratką i nie poprawiłam akcentu, nie poznałam ciekawych ludzi, nie wysyłałam pozdrowień, nie odnalazłam siebie.

 

Gośka Maj

Rysunki Andrzej Bobrowski

 

 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.