19 kwietnia 2024, piątek

Podróże teatralne

Błażej Baraniak

podróży teatralnej cd.:




przystanek czwarty – w Lesznie, działo się w listopadzie ubiegłego już roku


Uwaga, porywają ciała!
Kasia Pawłowska (pierwsza Porywaczka z dwojga twórców poznańskiego Teatru Porywacze Ciał), przygotowując się do spektaklu pt. „OUN”,rozpakowywała górę najzwyklejszych przedmiotów chyba codziennego, albo mniej codziennego, użytku. Parę worków ziemi, którą dostarczyliśmy na scenę, rozsypała w coś na kształt wału, a wszystkie rekwizyty ułożyła na swoich miejscach. Spektakl nie spektakl trwał z hakiem godzinę, ale mógł dłużej, dużo dłużej. Taki jest Ośrodkowy Układ Nerwowy, projekt Kasi Pawłowskiej i Macieja Adamczyka.
Szczerze mówiąc, nie bardzo przepadam za teatrem o teatrze, jako widz jeszcze większą rezerwę odczuwam w stosunku do takich „numerów”, kiedy wciąga się mnie do współtworzenia tego, co na scenie. Ale w spektaklu nie spektaklu z udziałem Kasi Pawłowskiej zostałem zaproszony do jakiegoś szczególnego rodzaju psychodramy. Nie jestem obiektywny, relacjonując to wydarzenie, bo Kasię znam i kiedy ona miesza rolę z nie rolą, gdy przystawia lustra do aktorki nie aktorki, twórczyni nie twórczyni tego, o czym mówi, ja też widzę i Kasię Pawłowską, i aktorkę grającą Kasię Pawłowską, i jeszcze parę innych osób. Zaproszenie do wspólnego przeżywania procesu stawania się czegoś na scenie, a przedtem współudziału w rozterkach aktora i reżysera, to nienowy pomysł, jednak nie to jest – jak sądzę – tematem tego projektu. Kasia Pawłowska przede wszystkim próbuje odczarować sobie znanymi sposobami (głównie, oczywiście, teatralnymi) parę traum własnych i cudzych. Powiadają, że „OUN” to monodram psychoterapeutyczny, i zgodzić się z tym trzeba, dodając zaraz, że taką funkcję ma każda dobra sztuka, i dodać jeszcze, że nie może być tak, żeby traktować tę terapeutyczną funkcję jako wyłączny walor dobrego dzieła. Leczyć się z traumy najlepiej u lekarza, ale gdy kto tam trafić sam nie umie, może go całkiem skutecznie zainspirować Pawłowska – artystyczny lekarz pierwszego kontaktu. Już ona potrafi zabawnie, z ogromnym taktem, autoironicznie i mądrze, a przede wszystkim wiarygodnie… mówić o sobie.

Jedyne skojarzenie, jakie miałem – gdym szukał analogii do czegokolwiek, co widziałem na scenie jakiejkolwiek – to autotematyczny monodram śp. Krystyny Feldman na deskach Teatru Nowego w Poznaniu. Obie aktorki bez najmniejszego skrępowania w scenariusz swych spektakli nie spektakli włączyły własne życie, wspomnienia, doświadczenia, odczucia, niektóre nawet bardzo intymne. I jak tu wierzyć Edwardowi Stachurze, który wygrażał, że „życie to nie teatr? Na Malcie 2007 pracę Pawłowskiej i Adamczyka nagrodzono nie tylko oklaskami. Na leszczyńskiej scenie, mimo niewielkiej liczby widzów, wydarzyło się coś ważnego. A co? Warto sprawdzić na własnej skórze.
VERY” Teatru Porywacze Ciał z Poz-nania według scenariusza i w reżyserii tandemu Maciej Adamczyk i Katarzyna Pawłowska to nieco bardziej klasyczny teatr z jednoosobową obsadą (Maciej Adamczyk). Rzecz tylko z pozoru opowiada o perypetiach młodego Polaka pracującego w Wielkiej Brytanii. Niby facet wpada w paranoję, niby jest poddawany w jakimś tajemniczym miejscu (komisariat?, zakład psychiatryczny?) praniu mózgu, ale tym właśnie broni się teatr, że mówi metaforą i całym tym sztafażem inscenizacyjnym, dzięki któremu widz daje się powieść w świat, który gdyby był, byłby koszmarem. I tutaj, niby zza weneckiego lustra musiałem uczestniczyć w dramacie postaci, ale szybko zadomowiłem się w roli podglądacza, sędziego, przesłuchującego, lekarza czy może nawet jakiegoś szalonego eksperymentatora-filmowca.
Nie miało to zresztą większego znaczenia, bo najbardziej urzekła mnie perfekcyjna gra Macieja Adamczyka. Ten aktor ma opanowany warsztat jak trzeba i współreżyserując monodram, tak ustawił całą machinę teatralną, że nie jest jej jednym z wielu elementem, ale ośrodkiem, wokół którego toczy się opowiadanie tej historii. To teatr aktora.
Bohater grany przez Adamczyka to nie frustrat popadający w schizofrenię poprzedzoną depresją i stanami maniakalnymi. To raczej człowiek, dla którego świat staje się z dnia na dzień bardziej obcy, za ciasny. Wydawało mu się, że łatwo zmienić skórę, maskę, twarz, miejsce, kraj, otoczenie, zawód, przeszłość nawet. Usiłował grać rolę, którą sam sobie napisał, i wszystko by szło jak po maśle, gdyby nie fakt, że gdy spojrzał w lustro, najpierw zobaczył potwora, a potem już zupełnie nic. Jest mordercą czy ofiarą? Konfabuluje czy tworzy? Broni się czy bierze na rogi, a jeśli tak, to przed czym/kim się broni? A jeśli nie – kogo zmiażdży? Odpowiedzią na większość tych pytań jest… twarz Macieja Adamczyka. Moim zdaniem. Dlaczego – zobaczcie jego „VERY”, a może i Wam się coś wyjaśni.
Nie będę mówił o nadzwyczajnym słuchu Macieja Adamczyka i Katarzyny Pawłowskiej na to, co z każdej strony współcześnie atakuje wrażliwych ludzi (i niewrażliwych też), bo byłoby to banalne, jednak nie odmówię sobie przyjemności skonstatowania faktu, że magnetyzm Teatru Porywacze Ciał nie polega na tym, że otacza już ten teatr nimb sukcesu, aura kultowości pokoleniowej w kategorii „teatr alternatywny”. Nie w tym rzecz – "VERY" z brawurowym Adamczykiem dowodzi, że zwierzę teatralne porwie każdą publiczność.


Błażej Baraniak, w Lesznie, poniedziałek 14 stycznia 2008

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.