27 kwietnia 2024, sobota

Teatr rozmowy

Dariusz Łukaszewski

Adam Nowak Raz, Dwa, Trzy

 

  




- Kompletnie to nie jest atrakcyjne, żeby wiedzieć wszystko.


fot.: Monika Lisiecka




Dariusz Łukaszewski: - Kiedy słucha się piosenek, polskich, zagranicznych, nawet fajnych, dobrych, kręcących i poruszających dogłębnie, a potem czyta się same ich teksty, bez muzyki, to zwykle następuje rozczarowanie, bo teksty płyciutkie i słabe bardzo. Słowa twoich piosenek żyją swoim życiem. Nie waham się powiedzieć, że to poezja jest. Czy wszystkie twoje teksty kończą jako piosenki?


Adam Nowak: -
Cha, cha… Zdarza mi się napisać wiersz. I mam zapisy takich usiłowań. Kiedy stosuję techniki poetyckie, czy literackie - o ile takie techniki mogą w ogóle być stosowane w wierszu, bo spotykam się i z takim myśleniem, że on się powinien właściwie wylać prosto z serca i zostać zapamiętany jako akt twórczy, i że w ten sposób można napisać wiersz – wtedy bliska mi jest precyzja, którą nie zawsze udaje mi się osiągać w takim natężeniu jak bym chciał. Poetycka precyzja, i przede wszystkim logika, która powinna być w tekście. Te teksty, które pisałem na początku i które były anegdotyczne, były napisane z powodu pragnienia napisania wiersza, ale były to teksty piosenek. Mówię tu o pierwszych anegdotycznych tekstach, natomiast te, które są później pisane, od „Niecudu” właściwie… nawet od płyty „Sufit”, to już przestają być teksty anegdotyczne, choć piosenkowe wciąż są, ale, którym zabrać muzykę, a okaże się, że mogą być podejrzane o bycie wierszem.


Ale nie zawstydza cię, jeśli ktoś powie, że jesteś poetą?


- Jeżeli ktoś mnie będzie podejrzewał, że jestem poetą, to odpowiem: zdarza mi się, że tak, że jestem. Ale to z uczuciem wstydu nie ma nic wspólnego, natomiast wykonawca, któremu przypina się u nas gębę poety, funkcjonuje w społecznym odbiorze z wizerunkiem tego, który porusza się parę merów nad ziemią, a ja do takiego obrazka nie pasuję. Nie zaprzeczę, jeśli ktoś będzie chciał mnie podejrzewać o to, że mógłbym być poetą, natomiast ja sam nie dążę w tym kierunku, żeby moje życie zamienić w akt… bycia poetą.


Mogę ci się z czegoś zwierzyć?


- Proszę bardzo.


Ja właśnie ciebie podejrzewam o to, że jesteś poetą…


- Cha, cha, cha…


A skoro tak, to pewnie - jak robią poeci – chodzisz po świecie, rozglądasz się, obserwujesz, spostrzegasz, przetwarzasz to i opisujesz. Opisz swoją wioskę, a opiszesz świat – to słynne zdanie Tołstoja przypomniał mi w niedawnej rozmowie Jerzy Pilch…


- No tak, dokładnie tak jest, jak powiedział Tołstoj, i można by jeszcze głębiej w to pójść – nie dlatego, żeby poprawiać Tołstoja, broń Boże – opisz człowieka, którego widzisz, a spojrzysz na świat jego oczami, poznasz to wszystko, co przez niego przeszło: ludzi, których znał, miejsce, w którym mieszka, skąd pochodzi; mało tego – są tacy, którzy usiłują powiedzieć dokąd on zmierza. Cha, cha…


Czy opisałeś już swoją wioskę?


- Nie, jeszcze nie opisałem mojej wioski. Na początku lat dziewięćdziesiątych usiłowałem opisać to, co widzę w miejscu, w którym jestem, bo ja się nie do końca czułem zadomowiony gdziekolwiek, wtedy. Dlatego powstał utwór „Talerzyk”, który choć brzmi niepoważnie, to jednak był bardzo poważną próbą zarejestrowania tego, w którym miejscu życia się znajduję, jaki to jest czas, co widzę, i jakie są tego konsekwencje dla mnie.


To był „Talerzyk”, a w utworze „Pod niebem pełnym cudów”…


- To było już później.


I tam ujawniasz, między innymi:


właśnie pod takim niebem

wciąż nie wiem czego nie wiem…

Czy od tego czasu ten stan niewiedzy się zmienił? Czy on jest dalej inspirujący? Czy ogóle warto wiedzieć wszystko?


-
Nie, no, kompletnie to nie jest atrakcyjne, żeby wiedzieć wszystko. Oczywiście, w ujęciu pragmatycznym warto chcieć wiedzieć wszystko, ale w ujęciu filozoficznym jest to kompletnie niemożliwe. W związku z tym, w każdym istnieje napięcie wyzwalane przez niemożność poznania wszystkiego, dotknięcia, zobaczenia, zbadania – z jednej strony, a chęć dogłębnego poznania, ze strony drugiej. Ale sam proces usiłowania dotarcia do istoty rzeczy, wniknięcia w tajemnicę struktury, za pomocą której funkcjonuje świat, takie dążenie uważam za obowiązek. Mimo, że niemożliwe jest poznanie absolutne, to trzeba to nadgryzać. Bez tego, bez próby opisania nieopisywalnego, po prostu nie można niczego odkryć, znaleźć ani opisać. Jakkolwiek mogło to dziwnie zabrzmieć, to jest moja odpowiedź na twoje pytanie.


W „Trudno nie wierzyć w nic” są takie zdania:

(…)

i byłem tym kim chciał bym był
i żyłem jak chciał bym żył
i byłem kim miałem być…


- To jest pytanie raczej, do Boga, tak sformułowane, żeby uniknąć znaków zapytania.


A moje pytanie do ciebie brzmi tak: gdybyś dostał jeszcze raz szansę wyboru swojej drogi życiowej, to zmieniłbyś coś zasadniczo, odrobinę, czy poszedłbyś jeszcze raz dokładnie po swoich tropach?

-
Być może zacząłbym tę drogę wcześniej, gdyby była taka możliwość, ale pewnie popełniłbym więcej głupot, gdybym ją zaczął wcześniej cha, cha… Cóż, dostałem taką młodość i taki czas, do momentu, w którym zacząłem występować, żeby tych głupot nie popełnić aż tak wiele, ale to był trudny, mizerny i ciemny okres w moim życiu. Jednak, być może z tego powodu wszystko to, co teraz robię wygląda w taki a nie w inny sposób, bo jednocześnie jest to rodzaj, czy chęć spłacenia pewnego długu. Co jest dla samej sztuki niedobre, bo powinno tak być, że funkcjonując w tak zwanej sztuce, nawet jeśli jest to sztuka mniejsza, tak zwany artysta powinien się posługiwać tak zwanym czystym językiem, nie powinien być na niczyich usługach, nie powinien załatwiać swoich spraw, nie powinien być zwolennikiem żadnej ideologii, ani żadnej religii, powinien być czysty, bo poświęca się całkowicie sztuce… taki manifest był XIX wiecznych artystów, o ile dobrze pamiętam…


Adam, ależ to jest kompletny abstrakt!


- To jest taki ideał, do którego – uważam – powinno się dążyć, dlatego, że wtedy ten głos, który się wydobywa – głos w znaczeniu metaforycznym oczywiście – czy znak, powinien być jak najbardziej pozbawiony zakłóceń, i do tego ma prowadzić wybór ortodoksyjnej drogi artystycznej. I to jest mi bliskie. Ja taką drogę lubię, dlatego, że im mniej zakłóceń wysyła się, im zakłóceń związanych z nadawcą mniej jest w sygnale, tym ten sygnał jest czystszy, tym precyzyjniej dochodzi do odbiorcy.


Mówisz to wszystko…


- Z pozycji 45-letniego mężczyzny, cha, cha…


I w dodatku z pozycji człowieka pewnego swych racji, bo widać, że masz to wszystko przemyślane i poukładane. Powiedz, skąd ty to wiesz?


- Wiem, że jest to rodzaj doświadczenia, polegającego na tym, że nie chciałbym robić pewnych rzeczy, które robiłem w mojej dziedzinie, czyli w pisaniu i występowaniu z własnymi piosenkami, bo nie uważam, że wszystko co zrobiliśmy miało taką wartość, jaką chciałbym, żeby miało. Jeżeli sięgnę, na przykład, po piosenkę „Pod niebem pełnym cudów” to wiem, że będę ją mógł zaśpiewać w wieku 90-ciu lat, o ile dożyję, natomiast jeżeli sięgnę po piosenki z wczesnego stadium bycia wykonawcą i tak zwanym twórcą, to nie do wszystkich chciałbym wracać, bo one zostały napisane z pokusy zabawy słowem, obrazem, czy zabawy formą, i to było ciekawe doświadczenie, tylko dzisiaj robiłbym to dla własnej przyjemności w moim pokoju, natomiast nie musiałbym tego przedstawiać światu w żaden z możliwych sposobów. Ale wtedy byłem przekonany, że tak powinno się robić. I to przekonanie to jest jedno z tych złudzeń, które człowiek ma, i których jak najszybciej powinien się wyzbyć.


Okres robienia czegoś dla jaj, egoistycznej zgrywy, bezrefleksyjnej brawury masz już za sobą?


- Myślę, że tak. Ale nie mówię o tym dlatego, że dzisiaj chcę się czuć poważnym artystą, bo przecież uprawiam sztukę mniejszą, która nie powoduje, że jestem poważnym artystą, jestem uznawany za poważnego artystę, ale to jest tylko opinia, która o mnie krąży, natomiast…


A to nie jest to samo?


- To nie jest to samo.


I czujesz dyskomfort, gdy biorą cię za poważnego artystę?


- Nie. Może powtórzę za Schaefferem, tę jego skrótową opowieść o samym sobie, która jest dla mnie niezwykle imponująca. Powiedział, że on sobie zdaje sprawę z tego, że istnieje on i opinia o nim, i że tym pierwszy zajmuje się czasami, tym drugim nigdy.


Ładne.


- Ja podpisuję się pod tym obiema rękami. Co prawda mógłbym mieć wpływ na opinię o mnie, ale to jest praca po nic. Jeżeli mogę mieć wpływ na siebie, przez pracę nad sobą, to to ma sens, na to mogę mieć i mam wpływ, natomiast na opinię o mnie wpływu mieć nie chcę. Przez jednych jestem uznawany za wielkiego, przez innych za hochsztaplera, jeszcze przez innych za egzaltowanego wykonawcę piosenek religijnych i na to wpływu nie mam.


Zasygnalizowałeś, że w twojej młodości jakieś mizerne i straszne rzeczy się działy. Może masz ochotę powiedzieć co to takiego było oraz kiedy i skąd dowiedziałeś się, że czas na zmianę życia?


- Wiesz co, oczywiście ja o tym nie opowiem; te tajemnice zdradzę może na łożu śmierci, bo to są informacje, które zahaczają o…


Gatunkowo jest to tak ciężkie?


- Gatunkowo jest to dosyć ciężkie dla mnie, ja do tego nie chcę wracać i nie lubię wracać, bo to był czarny okres w moim życiu; taka informacja nie miałaby większego wpływu na nic, teraz. Zresztą ja już mówiłem o wnioskach jakie wyciągnąłem z tego okresu i jak one się przełożyły na to co teraz robię. A jeśli ktoś bardzo chce wyśledzić, wytropić coś, na upowszechnianiu czego wcale mi nie zależy…


Ja nie mam takich śledczych, prokuratorskich ambicji – ty mówisz to, co uważasz za ważne, a ja jedynie próbuję uruchomić w tobie te ważności pytaniami, które po to jedynie są, żeby najwartościowsze rzeczy, które masz do powiedzenia, z ciebie wydobyć, a nie promować rzeczy, które taką mają wartość znikomą, że ty chcesz o nich zapomnieć. Po co mi taka wiedza?


- To jeszcze mi powiedz, jak brzmiał drugi człon pytania?


Skąd wiedziałeś i kiedy, że nie należy iść tą drogą?


- Ja nie wiedziałem. Zacząłem czuć, że to wszystko, co się wywróciło do góry nogami w moim życiu, i sposób w jaki postępowałem, doprowadziło mnie do momentu, w którym wszystko było relatywne. I bez względu na to, w jaki sposób i po co otwierałem usta, okazywało się, że ja właściwie tylko kłamię. Przed sobą. Ja wiedziałem o tym, że umiem się tak posługiwać słowem i tak wykorzystać inteligencję, żeby, jak to mówią w Poznaniu zawsze wyszło na moje dobro. Bez względu na to czy kogoś krzywdziłem czy nie. Nie brałem pod uwagę ludzkich odczuć, emocji. Dlatego nazywam ten okres czarnym w moim życiu. Zacząłem mieć tego serdecznie dosyć, bo się zaczęli odsuwać ode mnie ludzie, którzy mnie lubili i kochali, a jednocześnie ci, którzy mnie poznawali byli zafascynowani taką degrengoladą, jaką prezentowałem, ale trochę mnie zaczęli uważać za wariata, a ja jednak samego siebie za wariata nie uważałem, więc coś mi się tutaj przestało zgadzać. Musiałem poszukać takiego sposobu docierania do ludzi, żeby nie zachorować na totalną samotność.


Ktoś ci pomógł wtedy?


- O, tak! Tych rąk pomocnych było wiele. Wśród nich ludzie, którzy mnie uczyli, gdy chodziłem do szkół, takich kompletnie nie atrakcyjnych na pierwszy rzut oka, czyli na przykład technikum spożywcze. Tam polonistka Joasia Grzymisławska i pani Morska były osobami, które uważały, że powinienem pisać i iść w tym kierunku, chociaż ja pisałem bardzo złe rzeczy wtedy, kiepskie po prostu. Ale one w jakiś przedziwny sposób zdołały dostrzec w tym coś, z czego można będzie coś ulepić. Pod warunkiem jakiejś wytężonej pracy nad samym sobą. Po latach to się ziściło w jakiejś mierze, miały odrobinę racji. Ja im zawsze będę dziękował dlatego, że pomogły mi zwrócić uwagę na to, że ja mogę odzywać się do ludzi w sposób szlachetny, no, tak to ujmę.


Dobrze jest w życiu spotkać takie osoby, ale też ważne, żeby umieć ich nie przegapić. Zasługą tych pań jest to, że dostrzegły coś w tobie, a twoją, że umiałeś nie odrzucać ich – co by nie powiedzieć – pedagogicznych sugestii czy wskazań.


- No tak, ale moja zasługa jest niewielka lub żadna, bo moja rola ograniczyła się do tego tylko, i aż, że zostałem zauważony, może przez napięcie, jakie roztaczałem wokół siebie. Bo bez względu na to, czy ja bym pisał, grał w piłkę, koszykówkę, uprawiał jakiś inny sport, to napięcie mi zawsze towarzyszyło i miało wpływ na ludzi. Po latach dostrzegłem, że zamiast szermować tym napięciem w kompletnie nieodpowiedzialny sposób, trwonić je, można to skanalizować i skierować w naprawdę dobrą stronę. Stąd się bierze moje przekonanie dzisiaj, że ta dziedzina sztuki, jaką uprawiam, że ona może być użytkowa, bez uszczerbku dla artystycznego wyrazu. Że to się da połączyć. Zresztą nie jestem tu pierwszym odkrywcą, chociażby Czesław Miłosz twierdził, że poezja powinna być sztuka użytkową. A przecież wyraz artystyczny jego poezji niezwykły i siła ogromna, prawda?


Ładny Pogląd Miłosz wygłosił, ale jego poezja jest w dosyć hermetycznym kręgu odbierana. Głowy nie dam, ale moi sąsiedzi jej nie czytają, a nawet wątpię czy ktoś na osiedlu?


- Ja nie mówię, że użytkowość ma się przekładać na popularność, czy na masowość! Jeżeli uda się napisać wiersz, wypowiedzieć zdanie, czy przekazać coś w piosence, co może być użyte, czy przejęte przez innych ludzi nie jako dzieło sztuki wielkiego artysty Adama Nowaka, tylko jako coś, co może być pomocne w ludzkim życiu, to to jest ta użytkowość, która bardzo mi odpowiada.


Dziwne, bo to by musiało znaczyć, że jesteś jednym z niewielu znanych mi artystów, którzy tworząc coś, myślą o ludziach, o odbiorcy, o publiczności. Częściej spotykam się z taką postawą, zwłaszcza u młodych reżyserów teatralnych, którą - trochę tylko upraszczając – można opisać tak: wszystko co robimy jest genialne, jak się komuś nie podoba, to znaczy, że prostak, bo się nie zna; naszą rzeczą jest tworzyć sztukę, a psim obowiązkiem publiki jest wpadanie w zachwyt.



- Myślę, że podkoloryzowałeś nadmiernie, ale biorąc poprawkę, i tak takie myślenie jest mi obce. Owszem, to jest ryzykowne, to co uprawiam, bo każdy z tak zwanych artystów, czy teoretyków sztuki, ma prawo zarzucić mi, że ja…- to jest to, o czym mówiłem na początku naszej rozmowy - … podkładam pod sygnał tak zwanego dzieła sztuki, czy postawy artystycznej, podkładam tę użytkowość, która dla części odbiorców może być nie do zniesienia, że ja nie działam zgodnie z tym manifestem artystycznym kiedyś spisanym, że to nie jest czysty przekaz, że ja się całkowicie nie oddaję sztuce…


Zaraz, zaraz, Adam! W moim zdumieniu faktem, że przejmujesz się publicznością, bierzesz ją pod uwagę w procesie tworzenia nie było zarzutu, ani nawet nuty przygany, po prostu zaimponowałeś mi. To nie ty się masz tutaj tłumaczyć z całkowitego braku pogardy dla drugiego człowieka, z tego, że robisz coś z myślą o tym, że to może mieć jakiś dobry wpływ na odbiorcę, że to może być użyte, czy użytkowe!


- Pozwolisz jednak, że dokończę myśl, otóż – próbuję łączyć obie rzeczy: tak zwany proces twórczy z myśleniem o odbiorcy, czyli, jeżeli chcę być wysłuchany z trudnymi rzeczami, o jakich che powiedzieć, to im komunikat będzie prostszy, tym większa szansa na dotarcie z tym komunikatem. Oczywiście, ja go mogę zagęścić, to nie jest problem, ale…

Doskonałość wcale nie jest wtedy, gdy nie można już nic dodać, ale wtedy, gdy niczego już nie można ująć – po raz kolejny zacytuję Exupery’ego na naszych łamach, ale uważam, że warto promować takie oczywistości do bólu.


- Tak, i to właśnie też jest prosty komunikat, to zdanie Exupery’ego. Ja teraz wspomnę o dwóch gigantach, z którymi nigdy bym nie śmiał się porównywać. Otóż, jeżeli Josif Brodski potrafił konstruować wiersz złożony z prostych słów, który przeczytany za sto lat będzie miał co najmniej tak głęboki sens jak ma go dzisiaj, czy Mercedes Sosa, z kompletnie innego miejsca na ziemi, śpiewająca piosenkę ze słowami: Tylko o to proszę Boga, by nie pozwolił mi być nieczułym na ludzką krzywdę…, to dla mnie to jest użytkowe. Jakąkolwiek formę mają wypowiedzi tych dwojga wielkich, to komunikat jest prosty i użytkowy zarazem…


Jako użytkownik, potwierdziłeś przed sekundą użytkowość tej sztuki.


- No tak, ja to, odbieram i to ma na mnie wpływ, a więc tego używam, mimo, że formy stosowane przez tych dwoje są różne, co mogłoby wskazywać, że forma jest rzeczą techniczną przekazu zaledwie. Może i dlatego forma naszego przekazu jest taka jaka jest. My nie mamy żadnego nowoczesnego brzmienia, żadnych supernowoczesnych instrumentów, brzmimy archaicznie, nikt w zespole nie przykłada do tego wielkiej wagi, nie dba o to, bo…


Może i lepiej, bo brzmicie bardzo dobrze, bardzo konkretnie i tylko głuchy pomyli was z inną kapelą.

- Bez wątpienia od samego oczątku brzmimy archaicznie, ale jeśli komuś się chce wejść w strukturę utworów, to może zauważyć wyraźne przesłanki czy sygnały pokazujące, że ta muzyka powstała w XXI wieku a nie w XIX., czy w połowie wieku XX.


Powiedz czy zagralibyście kiedykolwiek z playbacku?


- Zagraliśmy dwukrotnie z playbacku. Mamy na sumieniu dwie takie sytuacje, raz kiedy kręciliśmy program dla telewizji, w Krakowie, chyba 1991 roku…


Ale ja mówię o sytuacjach koncertowych!


- Zagraliśmy z playbacku, kiedy załatwiono nam koncert na festiwalu w Sopocie, chyba w ’92 roku. Zagraliśmy „Talerzyk”, ściśle to z pół-playbacku. I dwie piosenki dla Jurka Owsiaka, ale to było przy minus piętnastu stopniach mrozu, w Warszawie na Orkiestrze Świątecznej Pomocy.


Ale mnie rozczarowałeś! No, dobra, - 15, wybaczam.


-
Ale ja to pamiętam; ten imperatyw spotykania się z ludźmi na żywo, bez oszukiwania ich, jest tak mocny, że mnie to jedno zdarzenie boli cały czas.


Bo w playbacku nie ma dramaturgii, nie ma teatru, nie ma…


-
No, w ogóle nic nie ma, nie dywagujmy może dalej o niczym.


A jak ty się Adam, ukulturalniasz? Na koncerty „Raz dwa trzy” nie chodzisz przecież tak, jak my. Tej szansy jesteś pozbawiony. Ukulturalniasz się w jakiś specjalny sposób?


- Ja się rzadko ukulturalniam, bo mam na to mało czasu, ale jak już znajduję czas, to postawą jest słuchanie płyt i radia, książki, rzadko kino, jeszcze rzadziej teatr.


A konkretnie, kibicujesz komuś bezkompromisowo, nawet, jeśli mu się zdarzają czasem gorsze rzeczy od genialnych, które prezentuje zazwyczaj?


-
Bezkompromisowo kibicuję Piazzolli.


Astor Piazzolla, tango i akordeon?


- Ten sam.


Na zakończenie jeszcze takie pytanie: w udzielanych wywiadach niewiele o sobie ujawniasz, o żonie powiedziałeś zaledwie, że jest aktorką teatralną…


- Dzisiaj pracuje w szkole.


Pokazujesz Adama Nowaka powściągliwie bardzo: odtąd – dotąd, nic więcej na temat szczęśliwości, czy prywatności w ogóle. Może byś jakąś literacką opowieść - na przykład o tym jak się ze żoną poznaliście – chciał teraz zaprezentować?


- Kiedyś już się z tego tłumaczyłem. Gdy się pojawiają pytania na temat prywatności, a szczególnie na temat mojej rodziny, to u mnie się natychmiast zapala czerwona lampka. Mam taką teorię: im mniej opowiem o moich najbliższych, o rodzinie, im bardziej oni będą anonimowi, to w przyszłości będą mieli więcej przestrzeni na to, by udowodnić swoją tożsamość. W taki sposób o tym myślę, o dzieciach oczywiście, bo moja żona ma swoją tożsamość i nie musi niczego udowadniać. Oni są w wieku, kiedy człowiek wchodzi w świat i jeżeli przylgnie do nich łatka: syn Nowaka, córka Nowaka, to będą postrzegani przez pryzmat mojej osoby, i będą musieli się zmagać z tym i walczyć o to, by być postrzeganymi wyłącznie ze swojego indywidualnego powodu.


Zauważyłem, że grasz czasami na gitarze elektrycznej, a czasami na akustycznej. Czy gitara jest dla ciebie zaledwie rekwizytem tylko, służącym do wypowiadania się, czy też przywiązujesz do niej fundamentalną wagę; to musi być koniecznie Gibson, taki a taki model, żaden inny, czy masz fijoła na punkcie gitary?


- Nie mam Fijoła, ja się nie przywiązuję do rzeczy; przywiązuję się do brzmienia gitary. Idealnego jeszcze nie znalazłem, ale bardzo mi odpowiadało brzmienie gitary kolegi z zespołu i w końcu on mi ją sprzedał. To jest stary odrapany instrument, pięknie brzmiący. Mam jeszcze Gibsona, bardzo dobry model Chat Atkins, który od czterech lat leży zamknięty w futerale.


Widziałem wasz wspólny występ z Pogodnem. Są jakieś bliższe związki pomiędzy wami?


- A, lubimy się bardzo, bo to jest zespół takich „wariatów”, i to wariactwo jest nam bliskie, i ja ten sposób myślenia czuję, bo podobnie postępowałem pod koniec lat ’80 i na początku ’90. Gdybym ja miał dzisiaj tak postępować, to dla mnie jest odrobinę za dużo szyderstwa w tym, ale oni nie są mną, a ja nimi. To oni wiedzą co z tym zrobić i jakie proporcje zachować. Lubię ich i cenię. Lubię z nimi pić wódkę, lubię się z nimi spotykać. Są jasnym promyczkiem na polskiej scenie muzycznej.

 


Dariusz Łukaszewski
Fot. Monika Lisiecka

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

amen. (0)~marcin, 2009-02-01 21:28:21
i niech tak bedzie.piekna rozmowa.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.