27 kwietnia 2024, sobota

Człowiek na rowerze

Ludwik Cichy

Człowiek na rowerze, cz. 2 (opowiadanie)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dziewczyna, słuchawki na uszach, kije nordic, uprawia niedzielne odchudzanie. Wszystkie kobiety się odchudzają, czy życie staje się przez to lżejsze?

 

Rysunek: Andrzej Bobrowski


 

cz. 2

 

Wieś. Najazd na czerwony gotycki kościół i rozwidlenie przed solidnym murem z wielkich parafialnych głazów: w lewo do pomnika przyrody, w prawo do rezerwatu ptaków; na wprost nie można, bo kościół. Wybieram w prawo, do rezerwatu. Gdzieś tu powinna być pompa, jak natręctwo powraca smak prawdziwej wody źródlanej. Pić chce mi się teraz bardziej niż jeść. Nie ma już pompy, nici z nie chlorowanej wody. Wciąż jest sklep, teraz samoobsługowy. Mają sprajta i paczkowane parówki. Biorę.

- Macie może papierosy na sztuki?

- Jak…?! – kobieta niedosłyszy.

- Papierosy, na sztuki! – jestem zdziwiony słysząc swój głos, dawno nie krzyczałem.

- Nie trzeba od razu wrzeszczeć, nikt głuchy nie jest! – krzyczy kobieta. – Nie ma na sztuki!

- A co się z nimi stało, zawsze tu były!

- To chyba za komuny, ale!

- To dziękuję bardzo.

- Jak?!

- Dziękuję bardzo! – podnoszę głos. Mój krzyk mnie zawstydza.

 

WSTYD: - Wczoraj nie byłem na solarium, wszyscy się na mnie gapią dzisiaj, ale wstyd!

Gdzie to słyszałem? Kiedy? Kim był człowiek, który to do mnie rozmawiał?

 

 

- Dobrze, dobrze….!  Jak już musi, niech wrzeszczy! Ale nikt głuchy nie jest!

Zbieram resztę, parówki w prawej, sprajta chwytam lewą ręką.

- Mam zagraniczne, mam polskie, ale w paczkach, tańsze też mam, ale wszystko w paczkach! – kusi kobieta. – Eleganckie, różne mam...!

- Miłego dnia – wychodzę przed sklep, gdzie jest parasol, krzesło i ławka.

 

Pod parasolem jest zajęte. Nigdy nie widziałem tak przeoranej bruzdami twarzy. Idealny obiekt dla artysty fotografującego sztukę wyższą. Małe, cwane, świńskie oczka wyglądające z tej mumii jak przez lufcik, ani na moment nie odklejają się ode mnie. Ćmik przyrośnięty do warg, na stoliku otwarta paczka mocnych i zapalniczka z babą. Prawą ręką pstryka paczkę w moją stronę -  musiał słyszeć naszą rozmowę, nie jest taki stary, tylko zniszczony, może jesteśmy w równym wieku? – na lewej ma nawinięty  łańcuch, na końcu łańcucha przeraźliwie chudy wiejski pies ze źle gojącą się raną na barku. Tak jak został zdjęty, prosto od budy. Leży u stóp zniszczonego człowieka i nie spuszcza ze mnie wzroku. Każdy miejski weterynarz z łatwością potrafiłby wykazać gorliwie ze sześć chorób i ze cztery 100 – procentowe oznaki złego traktowania zwierząt. Uśmiecham się, życzliwie kiwając głową sięgam ręką po papierosa i… jestem szybszy od psa, który jak z procy wystrzelił na długość łańcucha.

 

UZBROJONY W PSA

 

- Hojt! – uzbrojony w psa przywołuje go do porządku, a potem rzuca jednego papierosa w moją stronę. Łapię, a potem szybko zapalniczkę. Odrzucam w kolejności: zapalniczkę, parówkę psu. Spada przy pysku. Zwierzę nie reaguje. Chwilę palimy w milczeniu. Kolejne machy. Ciszę przerywa: - Na! – i pies pożera parówkę jednym kłapnięciem. Długo się oblizuje. Ostrożnie, na wyciągniętej dłoni zbliżam drugą parówkę do psiego pyska, metr, jeszcze półłł… zwierze marszy wargi, odsłania ostrzegawczo długie, lśniące bielą kły. Odpuszczam.
Wyniszczony śmieje się ujawniając żółtą jedynkę dolną  i coś z górnych trzonowych.
Wszystko jasne: pies broni swojego stada, stary wyniszczony człowiek jest dla niego wszystkim, nie ma nic więcej do obrony. To jego cały świat, innego nie zna. A gdybym teraz trzepnął starego, łańcuch na długi kij, i zabrał psa do mojego lepszego świata z ogrodem, piaskownicą, spacerami, eukanubą, osobistym weterynarzem raz w miesiącu…?

Dobry świat według mojego najlepszego przepisu. To proste, psa od mojego raju dzieli jeden telefon po taksówkę, policję, po pogotowie dla zwierząt, na przykład.

 

Brakuje mi kawy do papierosa, gaszę. Koniec. Misjonarze, beze mnie, wyrządzili już wystarczająco dużo zła w imię dobra według przepisu. Zostawiam parówki dla psa i ruszam dalej.

 

OBROŃCY ZWIERZĄT. Dręczonych, gnojonych, torturowanych. Wciąż więcej nienawiści i agresji dla oprawców, niż rzeczywistej chęci pomocy dręczonym zwierzętom. Niczym nie zmącone, spokojne istnienie Chin. Które źle traktują Chiny.

 

 

Ciężko się rozkręcam, ale rozkręcam. Jestem rozkręcony. Dziewczyna, słuchawki na uszach, kije nordic, uprawia niedzielne odchudzanie. Wszystkie kobiety się odchudzają, czy życie staje się przez to lżejsze?

 

Niespodziewanie skręcam  w polną drogę, nie zobaczę rezerwatu ptaków. Co zobaczę? Po kwadransie droga kończy się. Biorę rower na ramię i biegnę, potem idę. Monotonia płaszczyzny pola, tropy saren w oziminie, tropy w rzepaku, na budzącej się łące, znów w oziminie…   Nie tylko zimowy las służy do produkcji tropów.

 

Nie zawracam, mam czas. Dokąd dojdę? Mam  teraz czas. Pojęcia nie mam co mógłbym teraz robić w Berlinie. Zresztą ty już nie mieszkasz w Berlinie. Wciąż zapominam sprawdzić, gdzie są te cholerne Azory. Znów nie mogę przypomnieć sobie twojej twarzy, widzę wyraźnie twoje czerwone buty, kiedy pakuję cię do pociągu w Warszawie. To już było po wojnie, ale komuna wciąż trzymała tak, żeby nam do głowy nawet nie przyszło, że już za dwa lata komuszy generał będzie publicznie opowiadał jak to walczył dla nas przeciwko sowietom, aby zostać prezydentem wolnego kraju, który obalił komunę. Kupiliśmy razem te buty i trochę drogich ciuchów, wszystko krzyczało, że szykujesz się do wielkiej zmiany. – Wejdźmy tu – powiedziałaś i w sklepie jubilerskim kupiłem ci pierścionek. To nie był najpiękniejszy pierścionek świata. Szybka, ładna, srebrna obrączka ze sklepu, do którego mnie zaciągnęłaś. Pierwszy obiad z twoimi rodzicami. Z trudem ukrywali zdumienie, gdy powiedziałaś, że się zaręczyliśmy. Włożyli tyle wysiłku w wyprawę córki do lepszego świata, czyżby miało się skończyć na mało wyjątkowym ślubie i banalnym życiu w kraju,  słynącym z tego, że został zniszczony przez Niemcy?

 

NASZE ZARĘCZYNY. Żebyś miała pewność, w razie czego, gdyby ci nie wyszło w lepszym świecie. Dla ciebie i dla mnie.

 

Pociąg ruszył, życzyłem ci szczęścia i wszystkiego; życzyłem, żebyśmy się już nigdy nie spotkali.

 

 

Cdn.

 

Rysunek: Andrzej Bobrowski

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.