27 kwietnia 2024, sobota

Dariusz Łukaszewski

Jadę na poszukiwania dziewczyny mojego życia - cz. 18






Znów jadę na ścieżce rowerowej. Mijam ruiny wielkiego wiatraka. Kiedy widziałem go ostatnio, miał skrzydła, i te skrzydła się obracały. Została jeszcze droga podjazdowa z brukiem przerośniętym chwastami.


Rysunek: Andrzej Bobrowski








Zamiast remontu, postawiono ławeczkę, żeby sobie popatrzeć. Siadam i popatruję. Zimno. Kołyszę się w przód i w tył, żeby się rozgrzać. Zakładam ręce za głowę i odchylam do tyłu, dotykając włosami ziemi. Nabieram ochoty na trochę ćwiczeń, brzuch, pompki, spacer na rękach w te i wewte, przeskoki i wszystko, co można z ławką zrobić.


Z daleka, od strony miasta majaczą trzy sylwetki. Nie biegną, ale zbliżają się szybko. Siadam więc i udaję, że tak tylko sobie tutaj siedzę, żeby nie wzięli mnie za wariata. Dokończę jak przejdą.


- Przepraszam, czy mógłby pan na chwilę podnieść lewą nogę do góry – zwraca się najmniejszy z przybyłej trójki. Pozostali stają tak, że jeden blokuje drogę z jednej strony ławki, a drugi z przeciwnej.


Widzę to tak: najpierw katują mnie, wydając upokarzające polecenia, potem kopią gdzie popadnie, skaczą po głowie, na koniec odciągają półżywego do lasku za plecami, oblewają benzyną, podpalają i sikają na mnie w ekstazie zabawy. Ostatni mój widok w życiu, to półkolisty obrys głazu na tle nieba, opadającego na mój łeb. Wszystko gaśnie.


Unoszę nogę.


- Tu było moje pięć złotych – oświadcza najmniejszy. – A teraz nie ma – patrzy mi w oczy złym wzrokiem. – Ten frajer zajebał moje pięć złotych! – obraca się w stronę największego i rozkłada bezradnie ręce. – Ta łachudra okrada Prawdziwych Polaków! – celuje we mnie paluchem tak, że mógłbym go odgryźć. – To przez niego nie ma co jeść! I musimy wypierdalać z tego żydowskiego kraju na wysługi do angoli. Do ciebie mówię, ty żydowska pizdo!

- No, mamy cię jebany pedale żydowski!...
- Zajeb mu Zbiniu! Zobaczymy jaki teraz będzie mądry ten stary komuch jebany. Nie peniaj Bibiu, śmiało! Zajeb cwela!


Wstaję.

Żeby zobaczyli jaki jestem duży. Trochę większy niż wydawałem się siedząc. Wyszarpuję nóż i mały odskakuje.


- Chodź tu Biniu! Zajebię tę kurwę kamlotem! – wrzeszczy trzeci i zgina się w pół, żeby wyszarpnąć kawałek bruku prowadzącego do wiatraka. I tak zgiętego w pół, dopadam kopniakiem. Koziołkuje w powietrzu i rozprostowuje się dopiero pod opadnięciu na brukowany podjazd.


- Za to, że jutro porysujesz mi samochód dla zabicia czasu – dopadam i kopię go w łeb najmocniej jak mogę, żeby tamci widzieli jak mocno kopię. Doskakuję do małego, markuję uderzenie nożem, a gdy się zasłania, łapię za włosy, zginam w pół i nadziewam jego głowę na kolano, na drugie i znów na to samo. Odrzucam bezwładne ciało na bruk, obok nieprzytomnego.


- Cześć – mówię do największego, który wymachuje nerwowo odpustową sprężynówką. W jednej ręce trzymam ten „kamlot", w drugiej wielki nóż, i jestem porządnie rozgrzany. Patrzy na mnie i czuje, że może mu się nie udać. Obraca się i wieje. Trafiam go „kamlotem" w tył głowy, ale nie pada, chwieje się tylko, więc puszczam się za nim, podcinam, a gdy pada siadam na plecach i recytuję pięściami: - Za to, że-jutro-podpalisz–mojego–ulubionego–bez-dom-ne-go-dla–za-bi-cia–cza-su!!!. Podciągam go do pozostałych nieprzytomnych.


Siadam na ławce i zaczynam analizować co się stało? Na pewno żyję, i oni też, chwilowo trochę mniej. Gdy zaczynam się oskarżać o to jak musiały boleć te kopnięcia w twarz, uderzenia w brzuch, złamanie ręki – bo chyba temu największemu jednak złamałem – gdy rozkręcam tę winę w sobie do skraju obłędu – dzwoni telefon.


- Gdzie jesteś?

- Przy ruinie wiatraka.


- To się składa, bo właśnie wracam od Aldony i akurat nie mam specjalnych planów, to będę za pięć minut, chętnie obejrzę te zgliszcza.

- Ok.


Chowam telefon do kieszeni. Mam wrażenie, że w tym samym momencie zatrzymuje się duże srebrne volvo. Otwierają się drzwi i długi biały papieros podtrzymywany ręką mojej żony wymaszerowuje w kierunku ruiny wiatraka.


- Twoi koledzy? – pyta siadając obok mnie na ławce.

- Niezupełnie.


- Ale miałeś z nimi kontakt?

- Tylko przez chwilę.


- Wiedziałam, że nie można cię samego wypuszczać nigdzie za długo, od razu dziczejesz i zadajesz się z niewłaściwymi ludźmi. Ale nie chcę się powtarzać.

- Zobaczę, co z nimi.


- Nie musisz, już zobaczyłam – dochodzą. Lepiej spadajmy. Wrzucisz rower do bagażnika?


Wrzucam rower do bagażnika.


- Kawał zbója z ciebie, wiesz – mówi na rondzie. – Przyjrzałam się im dokładnie. Niezłe młode byki. Leżą sobie, i to bez żadnych obrażeń, poza chwilową nieprzytomnością. Odbierzesz?


Dzwoni mój telefon.


- Odbierz – mówię – będę miał pewność, że to nie ty dzwonisz.

- Cha, cha, cha... Halo – odbiera telefon i po minucie wyłącza go bez słowa.


- Jakiś podekscytowany, młody głos przeprasza cię, że nie zadzwonił za godzinę, jak zapowiadał, przeprasza i ma nadzieję, że znalazłeś dziewczynę swojego życia. Zadzwoni jutro, bo ma dla ciebie okazję.

- Ok.


- I co mu powiesz? Znalazłeś, czy nie?

- Parę razy byłem blisko – mówię, wpatrując się w bociana lądującego na słupie nieczynnej latarni ulicznej. Gałąź, którą przytaszczył w czerwonym dziobie, wplata między inne, ułożone na pałąku i kloszu lampy.


Ona też dostrzega wielkiego ptaka i zwalnia. Sznurek spowolnionych aut, formujący się za naszym volvo, nie robi na niej wrażenia.


Ptak udeptuje gniazdo, odchyla głowę do tyłu, rozdziawia dziób i zaczyna klekotać tak głośno, że słychać to w aucie. Pojawia się drugi bocian. Kołuje i ląduje pewnie, bez cienia wątpliwości.


- Gdybyśmy wciąż mieszkali w tym Berlinie, to musielibyśmy wydać fortunę na wycieczkę do ekologicznego rezerwatu, żeby zobaczyć takiego bociana – mówi, a potem potwornie wielokonny silnik ponaglony jej nogą, zabiera nas stąd jak z procy. Zmykam oczy, za dużo się dzieje za oknami.


Alarm syreny pogotowia gdzieś w pobliżu, zmusza do uniesienia powiek. Zaraz opuszczam je z powrotem; to przecież nie może być jeszcze ta karetka, która wyruszy do nas dopiero za kilka chwil.

Koniec


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.