27 kwietnia 2024, sobota

Czytelnia człowieka dla ludzi

Jerzy Pilch

Pilch w Przekroju






Dziennik Jerzego Pilcha w tygodniku "Przekrój" 13/2010





19 marca

Bóg chyba jednak istnieje – przywrócił weekendowy ekspres Warszawa–Wisła–Warszawa. PKP przywróciły? Bóg pracuje rękami PKP. Można oczywiście pytać, gdzie był Bóg, gdy PKP likwidowały weekendowy ekspres Warszawa–Wisła–Warszawa? Dlaczego się wówczas od nas oddalił? Generalnie jednak nie ma co wydziwiać; tym mniej że na początku Pan okazywał szczodrobliwość, i to wielką. Na początku weekendowy ekspres Warszawa–Wisła–Warszawa był nie tylko weekendowy, na początku jeździł on – nie uwierzycie – codziennie! Na początku tedy było – jak przystaje początkowi – rajsko. Potem nastąpiło nie tyle wygnanie z raju, ile ograniczenie sielanki – wiadomy pociąg jął jeździć tylko w soboty, niedziele i święta, potem snadź totalne zło i niegodziwość nastały pomiędzy synami ludzkimi i Pan, w popędliwości swojej, całkiem starł go z rozkładu jazdy.

Teraz – zapewne po jakichś naszych pokutach – łaskawość PKP i Pana Boga została odzyskana, wiadomy skład przywrócony; jest jak do Wisły jeździć, jest jak stąd wyjeżdżać. Przyjazdy przyjemne, powroty jeszcze milsze.

20 marca
wśród niezliczonej liczby rzeczy, które w Wiśle wzruszają mnie do łez, gwizd pociągu jadącego do Warszawy jest w ścisłej czołówce, a nawet wyżej. Dziś go usłyszę, dziś cały skład sunący po nasypie nad starą chałupą z daleka zobaczę – jutro, jak będzie gwizdał, będę w nim siedział. Siedziałem w Wiśle przeszło dwa tygodnie i poza tym, że jestem zadowolony, nic się nie zdarzyło. A jestem rad, bo dobrze siedziałem. Byłem w dosyć trudnym, może nawet martwym punkcie; mordowałem się, nie wiedziałem co dalej i wreszcie pękł czyrak niemocy. Za młodu tak bywało często, teraz przeważnie po upadkach, a i to nie wszystkich. W każdym razie zdarzyła się sytuacja rzadka: wiem, co mam pisać dalej. Nie zabieraj mi tego, Panie Boże, bo znów mnie wkurwisz.

Z mieszanymi uczuciami takie konfesje czynię. Koledzy, których wyznań z zakresu męki twórczej przyszło mi nieraz słuchać, zawsze zdawali się nieco zawstydzający, teraz sam brnę w taką żenadę, ale w końcu mam okoliczność łagodzącą: winienem w tym trzymać się diarystycznej formy. Uświadamiam sobie, że może to wychodzić kulawo – prawie w ogóle nie uwzględniam okoliczności zewnętrznych. Ale jak ja mam uwzględniać okoliczności zewnętrzne, jak ja w ogóle nie mam okoliczności zewnętrznych? Jakimś „Dziennikiem duszy” przerażał nie będę. Coś z niczego – że zapytam z uroczym uśmiechem?

Brak okoliczności zewnętrznych warunkuje i to, że jak tylko się pojawiają, unikam, omijam i konsekwentnie – nawet ich zarodzia – likwiduję. Na przykład w Wiśle codziennie chodzę na spacer, i to spacer długi – wybieram jednak trasy mało uczęszczane i późną popołudniową porę, wiślanie dawno w łóżkach. Pomimo iż docieram do Centrum, jest szansa, że uda się nikogo nie spotkać.

Podczas tego pobytu wyniki miałem niezłe: dzień po dniu jak dwie, a nawet jak cały szereg kropli wody: gazety w kiosku pana Prymusa, oględziny mieszkającego tam i powoli wychodzącego z psychicznej zapaści kota o niezwykłej sierści – powiedzieć, że ten kot jest czarno-szary, to nic nie powiedzieć. Potem księgarnia – ale nie codziennie – dalej na pocztę; a też – celem nabycia pomagających odzyskać poczucie lekkości batonów Kinder Bueno – do pobliskiego domu towarowego Świerk. Potem na chwilę gaśnie światło, a gdy się zapala, jesteśmy już na moście. Którym? Wszystkich informacji nie podam – mogą mi się jeszcze przydać.

Oczywiście jakiejś psychiatrycznej szczelności, zupełnej izolacji czy próżni doskonałej nie można osiągnąć – na tego i owego jednak się natknę, z tym i owym wymienię ukłony, bywa nawet: dwa słowa zamienię; niekiedy – wiem, że uznacie to za bajer zupełny – jest wręcz bardzo miło. Na przykład jednego dnia jął ktoś wyraźnie iść w moją stronę, zapadał zmierzch, widziałem tylko sylwetkę, rzuciłem się w stronę parku, on za mną; wiedziony trafną intuicją nie uciekałem długo, wyczułem, że ktoś przyjazny – i faktycznie był to Irek Kościelniak, ekeligowiec, grał między innymi – muzyczność rządzi światem – w Górniku Zabrze, obecnie trener miejscowej Wisły – Ustronianki – pogawędziliśmy krótko, ale intensywnie, obiecałem – jak godzina bratania wybije – przyjść w sezonie na mecz na Jonidło; już teraz trawi mnie niepokój, czy nie za duży eksces, czy nie za daleko idąca szarża to będzie… Innym znowuż razem spotkałem nad Wisłą zlustrowanego Biskupa…

21 marca
tak jest, wziąłem z kiosku gazety, obejrzałem kota i brzegiem rzeki koło Startu ruszyłem w kierunku basenu. Nawet latem mało kto tędy chodzi, cóż dopiero jak śniegu po kolana, a miejscami po pas. W dali majaczyły dwie sylwetki, gdy były blisko, okazało się: zlustrowany Biskup z wprawdzie niezlustrowaną, ale do żywego zranioną Biskupiną. Pogadaliśmy. Pogadaliśmy jak przeciwnik lustracji z ofiarą lustracji. Że spisek, że obsesja, że ukartowany zamach, że i wśród nas lutrów świnie. A tak w ogóle? W ogóle osiedli w Wiśle, mieszkają świetnie i wreszcie spokój jaki taki. Słucham i przyglądam się zlustrowanemu Biskupowi i widzę, że świetnie on nie tylko mieszka, ale i wygląda. Owszem smutnawy, ale szczupły, poczerniały i wyszlachetniały. Owszem krzywda wielka, ale w sensie kosmetyczno-fizycznym zysk.

Nadciągała zawierucha. Pożegnaliśmy się. Zlustrowany Biskup, jak przystało słudze bożemu na nieco przedwczesnej emeryturze, udawał się wraz z małżonką karmić kaczki pod mostem. Ja swoją drogą. Śnieg coraz gęstszy, wiatr coraz dotkliwszy, irytowało mnie to. Irytowało mnie to do tego stopnia, że z wynikającą z bezradnej wściekłości na pogodę irracjonalnością jąłem się nagle zastanawiać, czy aby z pozycji przeciwnika lustracji nie przejść na pozycję umiarkowanego przeciwnika lustracji.

Jerzy Pilch
„Przekrój” 13-14/2010

 

fot. Hubert Sobalak

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.