Czytelnia człowieka dla ludzi
Pilch w Przekroju
Dziennik Jerzego Pilcha w tygodniku "Przekrój" 13/2010
19 marca
Bóg chyba jednak istnieje – przywrócił weekendowy ekspres
Warszawa–Wisła–Warszawa. PKP przywróciły? Bóg pracuje rękami PKP. Można
oczywiście pytać, gdzie był Bóg, gdy PKP likwidowały weekendowy ekspres
Warszawa–Wisła–Warszawa? Dlaczego się wówczas od nas oddalił? Generalnie
jednak nie ma co wydziwiać; tym mniej że na początku Pan okazywał
szczodrobliwość, i to wielką. Na początku weekendowy ekspres
Warszawa–Wisła–Warszawa był nie tylko weekendowy, na początku jeździł on
– nie uwierzycie – codziennie! Na początku tedy było – jak
przystaje początkowi – rajsko. Potem nastąpiło nie tyle wygnanie
z raju, ile ograniczenie sielanki – wiadomy pociąg jął jeździć tylko
w soboty, niedziele i święta, potem snadź totalne zło i niegodziwość
nastały pomiędzy synami ludzkimi i Pan, w popędliwości swojej,
całkiem starł go z rozkładu jazdy.
Teraz – zapewne po jakichś naszych pokutach – łaskawość PKP
i Pana Boga została odzyskana, wiadomy skład przywrócony; jest jak
do Wisły jeździć, jest jak stąd wyjeżdżać. Przyjazdy przyjemne, powroty
jeszcze milsze.
20 marca
wśród niezliczonej liczby rzeczy, które w Wiśle wzruszają mnie
do łez, gwizd pociągu jadącego do Warszawy jest w ścisłej
czołówce, a nawet wyżej. Dziś go usłyszę, dziś cały skład sunący
po nasypie nad starą chałupą z daleka zobaczę – jutro, jak
będzie gwizdał, będę w nim siedział. Siedziałem w Wiśle przeszło dwa
tygodnie i poza tym, że jestem zadowolony, nic się nie zdarzyło.
A jestem rad, bo dobrze siedziałem. Byłem w dosyć trudnym, może
nawet martwym punkcie; mordowałem się, nie wiedziałem co dalej
i wreszcie pękł czyrak niemocy. Za młodu tak bywało często, teraz
przeważnie po upadkach, a i to nie wszystkich.
W każdym razie zdarzyła się sytuacja rzadka: wiem, co mam pisać
dalej. Nie zabieraj mi tego, Panie Boże, bo znów mnie wkurwisz.
Z mieszanymi uczuciami takie konfesje czynię. Koledzy, których wyznań
z zakresu męki twórczej przyszło mi nieraz słuchać, zawsze zdawali
się nieco zawstydzający, teraz sam brnę w taką żenadę, ale w końcu
mam okoliczność łagodzącą: winienem w tym trzymać się diarystycznej formy.
Uświadamiam sobie, że może to wychodzić kulawo – prawie
w ogóle nie uwzględniam okoliczności zewnętrznych. Ale jak ja mam
uwzględniać okoliczności zewnętrzne, jak ja w ogóle nie mam
okoliczności zewnętrznych? Jakimś „Dziennikiem duszy” przerażał nie będę. Coś
z niczego – że zapytam z uroczym uśmiechem?
Brak okoliczności zewnętrznych warunkuje i to, że jak tylko się
pojawiają, unikam, omijam i konsekwentnie – nawet ich zarodzia
– likwiduję. Na przykład w Wiśle codziennie chodzę
na spacer, i to spacer długi – wybieram jednak trasy mało
uczęszczane i późną popołudniową porę, wiślanie dawno w łóżkach.
Pomimo iż docieram do Centrum, jest szansa, że uda się nikogo nie
spotkać.
Podczas tego pobytu wyniki miałem niezłe: dzień po dniu jak dwie,
a nawet jak cały szereg kropli wody: gazety w kiosku pana Prymusa,
oględziny mieszkającego tam i powoli wychodzącego z psychicznej
zapaści kota o niezwykłej sierści – powiedzieć, że ten kot jest
czarno-szary, to nic nie powiedzieć. Potem księgarnia – ale nie
codziennie – dalej na pocztę; a też – celem nabycia
pomagających odzyskać poczucie lekkości batonów Kinder Bueno
– do pobliskiego domu towarowego Świerk. Potem na chwilę gaśnie
światło, a gdy się zapala, jesteśmy już na moście. Którym? Wszystkich
informacji nie podam – mogą mi się jeszcze przydać.
Oczywiście jakiejś psychiatrycznej szczelności, zupełnej izolacji czy próżni
doskonałej nie można osiągnąć – na tego i owego jednak się
natknę, z tym i owym wymienię ukłony, bywa nawet: dwa słowa zamienię;
niekiedy – wiem, że uznacie to za bajer zupełny – jest
wręcz bardzo miło. Na przykład jednego dnia jął ktoś wyraźnie iść
w moją stronę, zapadał zmierzch, widziałem tylko sylwetkę, rzuciłem się w stronę
parku, on za mną; wiedziony trafną intuicją nie uciekałem długo, wyczułem,
że ktoś przyjazny – i faktycznie był to Irek Kościelniak,
ekeligowiec, grał między innymi – muzyczność rządzi światem
– w Górniku Zabrze, obecnie trener miejscowej Wisły – Ustronianki
– pogawędziliśmy krótko, ale intensywnie, obiecałem – jak godzina
bratania wybije – przyjść w sezonie na mecz na Jonidło; już
teraz trawi mnie niepokój, czy nie za duży eksces, czy nie za daleko
idąca szarża to będzie… Innym znowuż razem spotkałem nad Wisłą
zlustrowanego Biskupa…
21 marca
tak jest, wziąłem z kiosku gazety, obejrzałem kota i brzegiem rzeki
koło Startu ruszyłem w kierunku basenu. Nawet latem mało kto tędy chodzi,
cóż dopiero jak śniegu po kolana, a miejscami po pas.
W dali majaczyły dwie sylwetki, gdy były blisko, okazało się: zlustrowany
Biskup z wprawdzie niezlustrowaną, ale do żywego zranioną Biskupiną.
Pogadaliśmy. Pogadaliśmy jak przeciwnik lustracji z ofiarą lustracji.
Że spisek, że obsesja, że ukartowany zamach, że i wśród
nas lutrów świnie. A tak w ogóle? W ogóle osiedli w Wiśle,
mieszkają świetnie i wreszcie spokój jaki taki. Słucham i przyglądam
się zlustrowanemu Biskupowi i widzę, że świetnie on nie tylko
mieszka, ale i wygląda. Owszem smutnawy, ale szczupły, poczerniały i wyszlachetniały.
Owszem krzywda wielka, ale w sensie kosmetyczno-fizycznym zysk.
Nadciągała zawierucha. Pożegnaliśmy się. Zlustrowany Biskup, jak przystało
słudze bożemu na nieco przedwczesnej emeryturze, udawał się wraz
z małżonką karmić kaczki pod mostem. Ja swoją drogą. Śnieg coraz
gęstszy, wiatr coraz dotkliwszy, irytowało mnie to. Irytowało mnie
to do tego stopnia, że z wynikającą z bezradnej
wściekłości na pogodę irracjonalnością jąłem się nagle zastanawiać, czy
aby z pozycji przeciwnika lustracji nie przejść na pozycję
umiarkowanego przeciwnika lustracji.
Jerzy Pilch
„Przekrój” 13-14/2010
fot. Hubert Sobalak
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.