26 kwietnia 2024, piątek

Czytelnia człowieka dla ludzi

Red.Nacz.

Polecamy



Dorocie Masłowskiej znowu się dobrze napisało, bo pewnie inaczej jeszcze nie umie, na szczęście. „Między nami dobrze jest” to może i nie jest najlepsza Masłowska, ale jednak Masłowska. Oceńcie sami, oto kawałek sceny drugiej aktu drugiego – bo to sztuka teatralna jest.






SCENA 2

 

Do mieszkania bez pukania z plikiem fruwających kar­tek wchodzi prezenterka, upychając po rękawach dyndające z ubrań metki i niespecjalnie przyglądając się interlokutorowi, siada na fotelu zaplatając nogi we wdzięczny warkocz. Zaczyna czytać z kartki, jakby jednocześnie myśląc na inne, ważniejsze tematy. Aktor może mówić od siebie, ale może też posiłkować się jakimś magazynem, albo czytać nieudolnie z podsuniętej kart­ki, albo puścić kasetę z magnetofonu i udawać, że to mówi.

 

PREZENTERKA: W głośnym i dyskutowanym filmie Koń który jeździł konno wcielił się pan w rolę Jaśka. Niech pan lepiej zdradzi, co pan robi, że pan tak świetnie wygląda?

 

AKTOR: Codziennie wypijam litr prawdziwej regularnej wody płynnej, jem też owoce i warzywa z naturalnych owoców i warzyw. Staram się nie jeść słodyczy, fast foodów i papierosów, bo mają 1100 kalorii. Regularnie uprawiam sport. Wyrywam włosy z nosa i uszu. Moja żona się nawet ze mnie śmieje i mówi, że jestem pedałek. Oczy­wiście nie ma nic do gejów, a jedynie podśmiwa się z ich pewnej sym­patycznej przekomicznej niesmacznej zniewieściałości.

 

PREZENTERKA: Aha. (Porządkuje swoje notatki, coś wy­kreśla, czemuś się przygląda. Czyta z nich z niejakim trudem i w pośpiechu.) Pana bohater przechodzi też przemianę wewnętrz­ną. W tle Polska F czasu przemian i buszujący kapitalizm, nasze małe „tu i teraz”, nasze małe „tam i na pewno nie wcześniej niż w 2045”, nasze małe „a na Zachodzie to już, a tutaj nie”, nasze małe „jak ja nienawidzę tych Kaczorów”, nasze małe „a ja hops do mojej pościółki w prosiaczki i chra-pśśś, chra-pśśś”. Dlaczego wybrał pan aktorstwo? Co pan ma?

 

AKTOR: Mam samochód jeden zwykły do jeżdżenia samochodem i jeden terenowy do jeżdżenia po terenie, i mam mieszkanie i żonę, z którą połączyła nas oboje wielka miłość do mnie, mam córeczkę i chcę spędzać z nią jak najwięcej czasu, ale niestety trochę piję, a wtedy wciągam koks, a wtedy robię się senny i rozdrażniony, aż muszę wciągać coraz więcej i więcej, aż wreszcie kompletnie nie da się ze mną dogadać i bez koksu ani rusz, więc wciągam przed graniem, po graniu, przed próbą, spektaklem, po spektaklu, nawet tu na wywiad musiałem usypać sobie ściechę jak stąd dotamtąd, żeby pojawiło się we mnie to zbawiennie poczucie bycia przeze mnie mną i dziania się przez rzeczy, które się dzieją; nic nie czuję, nie sypiam ze swoją żoną i w dupie mam córeczkę, sprzedałem już oba samochody i mieszkanie, ale wyszedłem z tego bagna i teraz chleję wódę, żeby trochę się uspokoić, a wieczorem hops do mojej pościółki w prosiaczki i chra-pśś, chra-pśśś. Ogromny ze mnie śpioch.

 

PREZENTERKA: Jako dziecko podobno był pan niewielkiego wzrostu i to się z wiekiem zmieniało, im bardziej był pan starszy. I na koniec ostatnie pytanie. Jak wygląda pana zwyczajny zwykły dzień?

 

AKTOR: To była bardzo ciężka rola, bardzo wiele ujęć kręciliśmy w samej Polsce, sypialiśmy w tamtej szych hotelach, nieraz nawet bez szamponiku, mydełka i osobnego ręcznika do nóg, dlatego teraz potrzebuję spokojnej głuchej ciszy, odpoczynku, medytacji, nowego samochodu terenowego, zamierzam też pojechać do Peru pojeździć na quadzie po kolebce naszej cywilazacji, potem jeszcze tydzień na wódce, tydzień na koksie, parę dni na detoksie, psychoterapia, trzy dni u Hellingera jako podpaska, zamierzam też wreszcie przeczytać wszystkie tytuły i nazwisko autora książek tego słynnego Hokelbeta, a potem to już hops do mojej pościółki w prosiaczki i chra – wiadomo co. Ogromny ze mnie śpioch. Lubię też dobre wino, lubię je pić, lubię nim sikać, wieczorkiem usiąść przy składance smoothjazzowej dołą­czanej ostatnio do rosołu Knorr... (to mówiąc, Aktor otwiera jakąś szafkę w meblościance, gdzie pysznią się butelki wina i zaczyna je wyjmować i stawiać na stole).

 

PREZENTERKA: Nie kojarzę...

 

AKTOR: To taki bardzo znany rosół. Wino, wino, wino to modlitwa, nie wyobraża sobie nawet pani, jak żmudnym, skomplikowanym, mi­sternym, mantrycznym niemalże procesem jest jego przygotowanie. Każda taka jedna butelka w mojej piwniczce to cała malownicza hi­storia i synfonia złożonych procesów, procedur, receptur, ludzkiej wy­tężonej pracy, cierpliwości, znajomości prawideł i czasu, czasu, czasu, niechże to pani sobie wyobrazi, jeśli ma pani na to dość wyobraźni.

 

Oboje porzucają swoje fotele i przyjmuj ą pozycje tradycyj­nie przyjmowane przez osoby prezentujące mapę pogody.

 

AKTOR: Chiny. Mały Feng-Shui pracuje przy taśmie, przy produk­cji winogron, jego numer pracowniczy w wielkiej fabryce owoców europejskich to milion siedemset sześćdziesiąt tysięcy sto osiem­dziesiąt dwa, co daje numerologiczną szóstkę i oznacza...

Do miąższu wtyka pestki i obleka go skórką trzydzieści dwie godziny na dobę z narażeniem życia, na które i tak nie ma przerwy ani nawet szansy. Nie bumeluje - na jego miejsce czeka 15 milionów innych, identycznych jak on czterolatków. Spieszy się i daje z siebie wszystko- nie chce by brygadzista dostrzegł jego znużenie, w ta­kim wypadku może przenieść go do mniej inspirującej pracy przy kulaniu kuleczek na jeżyny lub przytwierdzaniu czubków do jagód. Wieczorem wraca do swojej chałupki z patyczków, je zupkę chińską o smaku koreańskim i hops do swojej kupy przecenionych chińskich staników i gaci, chra-pśś, chra-pśś.

 

PREZENTERKA: W tym samym czasie stara Hinduska imieniem Delhi miota się w tych śmierdzących kadzidełkiem szmatach w ma-ziaje, których nakupiła sobie za bezcen w India-shopie. Na śniada­nie zje dziś tylko trochę curry w proszku. Pospiesznie zamyka na gałąź swoją lepiankę z opon samochodowych, spieszy się przebierać ziarnka piasku, tylko te najbardziej okrągłe i symetryczne nadadzą się na szkło na butelki.

AKTOR: Dalej przychodzi kolej na polskich emigrantów zarob­kowych. Jan z Tłuszcza, doktor nauk społecznych, lepi i maluje na czarno grudki ziemi, już w Polsce był z niego majsterklepka. Maria, zredukowana tkaczka z Łodzi, dzielnie mu w tym pomaga, wplata­jąc pomiędzy nie imitacje dżdżownic, sztuczne larwy chrząszczy i misternie uplecione na bazie prawdziwych korzonków korzonki. Zaraz spieszy się do swojej drugiej pracy - po godzinach pracuje przy wycinaniu ząbków i malowaniu maleńkich żyłek na liściach, nic dziwnego, zawsze miała zdolności artystyczne, ukończyła grafikę na ASP. Pilnie składa cent do centa, ciężko zarobione pieniądze umożli­wią jej kupno biletu powrotnego do Polski plus opłaty lotniskowe.

Tymczasem więźniowie polityczni z Rosji przecierają już po­wietrze ze spalin, dzieci w Uzbekistanie wybierają najpiękniejsze promienie słoneczne...

PREZENTERKA: A potem rachu-ciachu, czary-mary winko na leżaki, w kartony, w skrzynki, w tiry, po drodze jeszcze kilka nieszczególnie urodziwych kobiet z Bułgarii złapie przy trasie do swoich słoiczków trochę zagranicznych kondonów albo wręcz i nie, jeszcze kasjerka z Tesco, która stłucze jedną z butelek, żeby ją spła­cić weźmie kredyt bez poręczeń, żyrantów i zgody współmałżonka, a nie mogąc go spłacić, powiesi się na pasku od torebki, fotorepor­taż z popełniania przez nią desperackiego czynu zamieści „Super-express”; jak udało się zwinnym fotografom uchwycić sam moment samobójstwa, to już na zawsze pozostanie poza sferą zainteresowań zbulwersowanych tragedią czytelników, a jednak utwierdzi ich w niewychodzeniu z domu po 16 30.

 

Ni stąd, ni zowąd, wracając ni to z piwnicy, ni to z toalety, pojawiają się Halina i Bożena i szybko zajmują swoje poprzed­nie miejsca: Bożena na fotelu z dlońmi założonymi na brzuchu, Halina z płachtą „Superexpressu”przy kuchence.

 

HALINA (czytając „Superexpress”). Powiesiła się na pasku od torebki! A wcześniej jeszcze ją zabili, zgwałcili, zawinęli w dywan i pletli warkoczyki z jego frędzli, litości nie mieli żadnej!

 

BOŻENA: Co ty mówisz??

 

HALINA: Są zdjęcia! Głowę jej odcięli i grali nią w piłkę jej noga­mi! Ja to już nie wychodzę po 16 30, bo to niebezpiecznie, zresztą i tak z pracy wychodzę dopiero po 23.

 

BOŻENA: Ja też nie wychodzę po 16 30 ani o żadnej godzinie, bo jestem gruba jak świnia i nie będę się innym szwędać po ich polu widzenia, to ich pole widzenia i mają pełne prawo porzygać się z lep­szych powodów.

 

Halina i Bożena pośpiesznie wychodzą albo znikają ze sceny na mniej oczywiste sposoby. Fotele znowu zajmują Aktor i Prezenterka. Zamiana jest bardzo krótka. Aktor dosiada się do stolika. Z niekłamaną przyjemnością masuje butelki, pieści ety­kietki. Przeciera kieliszki, ogląda je pod światło, nalewa wino.



(...)

Sztuka "Między nami dobrze jest" powstała na zamówienie TR Warszawa oraz Schaubuhne Lehniner Platz, Berlin

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.