27 kwietnia 2024, sobota

Czytelnia człowieka dla ludzi

Gośka Maj

Szkicownik emigrantki, cz. VIII





Dwudziesty drugi sierpnia

Jak bardzo podobają mi się amerykańskie wesela,



jak Andrzej ich nie znosi, znowu kurwa jakieś greckie wesele, mówi przez telefon, wziąłem wolne żeby się z tobą spotkać. A więc w tym i następnym tygodniu nie zobaczę błękitnej strzały na podjeździe, wiem, wiem, nie zależy ci na mnie, ile razy ci mówiłam, że wystarczy mi raz powiedzieć, mam całkiem sprawną pamięć.

Najszarsze z szarych mieszkań oddala się ode mnie, przebieram się w biały kostiumik i pędzę do domu panny młodej, sesja zdjęciowa z mamusią i tatusiem, wszystkimi druhnami, pieskiem i papużką, zakładanie podwiązki, którą potem zdejmie pan młody, odznaczanie ojca gustownym kotylionem, ostatnie pożegnanie niewinności i rażąca biel, Paul mówi: to moja asystentka Gosia, a ja staram się mówić jak najmniej, układam suknie i wianeczki, sprawdzam ostrość światła i strzelam. Potem jedziemy do kościoła, wszyscy zdenerwowani, bo spóźnieni, a za każde 10 minut zwłoki pastor liczy 100$, w czasie nabożeństwa siedzę grzecznie w ostatniej ławce i przyglądam się, u metodystów śpiewa się i klaszcze, a że to małżeństwo dojrzałych osób: ona ciemnoskóra z synem, to on, biały, musi przed wszystkimi przyrzec, że nie zrobi im nigdy krzywdy i będzie dobrym ojcem, to znów wszystkich wzrusza, pastor rzuca pytania na salę, urocza i radosna ceremonia, myślę, na końcu następuje oficjalny skok przez miotłę i błogosławieństwo, wsiadamy do samochodu Paula i pędzimy do restauracji: przestój, jeszcze wcześniejsze wesele się nie skończyło, ale to dobrze, za każde 10 minut spóźnienia restauracja oddaje 100$, więc się zwróci, w końcu można robić fotki wchodzącym gościom, zapowiadanym przez didżejkę (Karen jest kobietą singlową i ma około trzydziestu pięciu lat, Paul na każdym weselu próbuje się z nią umówić, bezskutecznie), potem tańce przy Bee Gees i kilku podobnych, stale powtarzających się hitach, zabawy z przejmowaniem studolarówek i zawsze ten sam finał, tort i prędkie zdejmowanie obrusów przez kelnerki: wesele trwa zazwyczaj trzy, cztery godziny, potem przybywa kolejna grupa, więc na przykład po weselu, które skończyło się o 17.00, państwo młodzi zapraszają na przyjęcie w ogrodzie.

Wszyscy palą trawę, wódkę podają w zamrożonym arbuzie i galaretkach, a kuchnia drży od wibracji blendera: prawdziwym hitem jest margerita. Stoję obok Charliego, oparta o lodówkę, już wszyscy wiedzą, że jestem Słowianką i bardzo im się to podoba, imponuje, rozczula. Charlie jest już bardzo pijany, jego żona go zdradza, szczupła, niska brunetka, więc on się teraz odegra, podaje mi swój numer telefonu, przecież po polsku to inaczej niż po amerykańsku, wyskokowo (Lech Wałęsa) i po bożemu (Jan Paweł II), tak samo architekt, bardzo sprytny, pół wesela spędził w samochodzie, rozmawiając przez telefon, spotkał mnie, wracając i gdy tylko zobaczył swą żonę wzruszył ramionami: rozmawiałem z fotografką. Tak długo? Tak wyszło. Potem, mijając się w drodze do łazienki szepce: uwielbiam cię. Jego żona głośno chrząka, jestem skończona na tej imprezie, chcę uciekać, a Paul w tej mieścinie ma jakąś dawną znajomą i odbierze mnie dopiero za kilka godzin. Jak ja nienawidzę tych cholernych wesel. Wżeram galaretki i chowam się do lodówki.

CDN

rysunek: Andrzej Bobrowski

 

 

 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.