27 kwietnia 2024, sobota

Czytelnia człowieka dla ludzi

Gośka Maj

Szkicownik emigrantki, cz. XII




Koniec września

Jenny w końcu przyznaje: tak, przespałam się z Anną, nie mogłam jej odmówić.



Patrzyła na mnie tak słodko, niewinnie, taka krucha i samotna, tak mnie pragnęła. Kiedy, pytam Jenny. Jakiś rok temu, kiedy Marta była w USA po raz pierwszy, potrzebowałam od niej wszystkich umów, jakie spisała z kasynem. Chcę założyć alternatywne biuro pośrednictwa pracy, dlatego tak do Polski przyjeżdżałam, tłumaczy. Super, nareszcie wiem, po co tyle konspiracyjnej woalki. To alternatywne biuro ma być uczciwe, bo wszystkie inne to jedna wielka mafia i patroszenie portfela biednym ludziom. To będzie biuro dla dziewczyn, na przykład pielęgniarek, które są w Stanach potrzebne, a w Polsce klepią biedę. Jenny już chciała raz założyć w Polsce fundację dla samotnych matek i podobne organizacje wspierające te kobiety na tej prerii Europy, niestety, nic nie wyszło. W każdym razie musiała zobaczyć, jak wyglądają umowy od tych krwiopijczych żmij, i się przekonała, dzięki Annie, że miała rację. Annę poznała na czacie, zresztą na tym samym, co Magdalenę. Ten jeden raz wtedy, w kasynie, nic dla niej nie znaczyła. Marta sobie ubzdurała, że coś je więcej łączy, i ciągle przyjeżdża do Stanów z jakiegoś biura pośrednictwa dla pracujących. Ostatnio znów sobie przypomniała o swoich uczuciach i przyjechała raz do domu, drugi raz nad ocean. Teraz z tobą mogę popracować nad tą inwestycją, chcesz dla mnie pracować, mała, Jenny mnie pyta z uśmiechem na twarzy. Nie chodzi o duże zarobki, tylko o pomoc tym biednym dziewczynom, takim jak ty.

Nie wiem niczego o Jenny oprócz tego, że dużo kłamie, nie przyznaję się, że po rozmowie z matką Magdaleny nie mogłam się uspokoić przez godzinę, mówię, że Magdalena jest chora i że matka zrzuca odpowiedzialność na Jenny. Tak, przyznaje, jest winna jej matce wytłumaczenie. Za późno na wytłumaczenia, nie mówię. Nie lubię cię coraz bardziej, nie mówię. Nie wierzę w ani jedno twe słowo, nie mówię.

 

Drugi października


Tom gotuje obiad, bo ma przyjechać Jenny, kroję warzywa do sałatki, nie przyjeżdża sama, tylko z Anną, mam ochotę zwymiotować, właśnie wróciły z gór, jeździły na nartach, było bardzo fajnie. Jak tam nasza przyjacielska umowa, zakładamy firmę. Kapitał Toma przydałby się do tej kobiecej inicjatywy, gdy już odjeżdżają, Tom pyta, czy Jenny jest lesbijką, nie wiem, lojalna jola nielojalna jola lojalna jola nielojalna jola, nie wiem, jak myślisz, zawadiacko się uśmiecham. Tom nie myśli, ale Paul mu powiedział, że widział Jenny z Magdaleną w jednoznacznej sytuacji. Ja mam tyko potwierdzić, po raz pierwszy w życiu czuję się arbitrem, moje słowa mogą zmieniać rzeczywistość, jestem u władzy, bo jako jedyna wiem, na pewno wiem. Tom zaczyna się tłumaczyć, czy na przykład Jenny mnie nigdy nie podrywała, czy ja wiem, jak ona się utrzymuje, co za interesy robiła w Polsce, kim w zasadzie jest, skąd ma córkę. Usłyszę każdą historię z wielkim zainteresowaniem, nie chciałabym jednak opowiadać się... Daj spokój, przerywa Tom, Jenny jest lesbijką i lubi dziewczyny z Polski. Nie pytaj mnie dlaczego, ostrzegam, jestem żywym dowodem, że Polki są najpiękniejsze na świecie. Idziemy w stronę łóżka, ale ja jestem głupia, głupia poroniona pijana prymitywna idiotka, więc po drodze się rozmyślam, jak gdyby nigdy nic, tak, Jenny jest lesbijką i nigdy mnie nie podrywała, zamykam drzwi, oddycham głęboko i szybko, zatem można mną targać w tę i wewtą, rozciągać, kruszyć, przebijać. Byle mnie wszyscy lubili, byle mnie wszyscy lubili. Niech mnie lepiej ktoś przestrzeli na wylot, pieprzona imbecylka. Gdyby ktoś cię kiedykolwiek pokochał, powiedział mi przez telefon Andrzej, musiałby cię co najmniej okaleczyć.

 

 

Trzeci października


Potem do niego przyjeżdżam, siedzimy nadzy, oparci o chłodną ścianę, ja z puszką lemoniady w ręce, on z piwem, milczymy. Nie próbuję czytać w jego myślach, oddycham płytko, żeby nie wtłoczyć w płuca za wiele wilgotnego powietrza. Pachnie trochę piwnicą, czymś, co przypomina zabawy z dzieciństwa, ma długie gęste rzęsy, najczarniejsze, jakie widziałam, a w kącikach oczu łzy. W końcu wstaje, żeby znaleźć chusteczkę i aż obawiam się poruszyć, ale kiedy podaje mi kolejną puszkę lemoniady widzę, że twarz ma nadal opuchniętą. Przecież nie musi o niczym opowiadać, przecież wiedziałam, przeżyłam już to wszystko, w jakiejś sypialni, w innym mieście, na innym kontynencie, z kimś znanym i z kimś, czyjego imienia nie pamiętam, po raz pierwszy i po raz tysięczny, z łzami, rzucaniem telefonu, kasowaniem numerów, szukaniem ich potem w starych kalendarzach, zawsze z czymś, zawsze z kimś. A on jakby mówił, że jest tylko ziarnkiem piasku, ale nigdy nie zamieni się w perłę. A ja nie wiem, czy chcę jego, czy po prostu bardzo się nudzę, czy jestem tak spokojna, czy bezsilna. Czy jestem ciekawska, czy raczej zachłanna, zachłanna i łapczywa, powiedział tylko trochę, a ja chcę wiedzieć wszystko, przecież czego nie lubię w sobie, zwalam na innych, mój sentymentalizm, moje uniki, moje kłamstwa. A więc nie jestem spokojna, jak mam być spokojna, Horacio Oliveira z Talitą w kostnicy, chudy, zmarznięty, znieruchomiony brakiem. Wylewa na mnie wszystko, czego nie dało się w owej chwili ukryć, podaje puszkę lemoniady i oczekuje, że nie będę zmieszana, jak nie mam być zmieszana, czuję się jak negatyw, klatka nie do wywołania, wszystko mi się miesza, niedorzeczność z nierzeczywistością, miesiąc i tydzień to dla mnie tysiąc, właśnie teraz zaczynam za sobą tęsknić, ale opowiadam mity początku: śniło mi się, że dotknąłeś mojej łydki, myślałam o twoim głosie cały dzień, a może i dłużej, bo w nocy dotykałam swego ciała jakbyś robił to ty, jak przypuszczałam, a potem przecież wiesz sam, przytuliłeś mnie, bo nie wiedziałeś, co ze mną zrobić, bo musiałam wyglądać bardzo nieporadnie. I tak dalej, przecież wiesz, skoro mówisz, że mnie.

Głupio tak w ostatni wspólny wieczór opowiadać sobie o początkach i miłości, ale skąd ta pewność, że to wieczór ostatni. Stąd, mianowicie, że: 1. nikt mi nie mówił, że mnie; 2. nigdy nie uwierzyłam i nie uwierzę; 3. i tak mam nadzieję, a wtedy jestem pełna uniesienia i irracjonalnie z siebie zadowolona, 4. to wszystko zupełnie bez sensu. Plotę bzdury, wypiłam dwa litry kalifornijskiego wina, mam sobie za złe tę dziecinadę, jestem tu przecież totalnie zbędna, liczy się tylko dziewczyna z widokówki, coś w środku mówi mi, że jestem okłamywana, coś ostrego i twardego jak łupiny orzecha. Andrzej jednak powtarza. Powtarza. I jeszcze raz. I prosi mnie, żebym odpowiedziała. Żebym często powtarzała. Żebym była zdolna do powtarzania. Mówię tak.

 

 

 CDN

rysunek: Andrzej Bobrowski

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.