26 kwietnia 2024, piątek

Teatr rozmowy

Dariusz Łukaszewski

Zderzenie motyla z czołgiem


To było ubiegłroczne słoneczne przedpołudnie, jedno z tych wczesno-letnich i orzeźwiających. Po godzinie spędzonej w wagonie II klasy i dogłębnej lekturze gazety Fakt za złotówkę, uzbrojony w gotowy pomysł na rozmowę, natarłem na zaskoczoną Monikę Lisiecką w jej ładnej i nowoczesnej pracowni poznańskiej. Oto zapis tamtej rozmowy, prosto z dyktafonu.


 

 

 



Dariusz Łukaszewski: - Przeczytała już pani dzisiaj „Fakt”? Bo to już jest dosyć późno, dochodzi jedenasta!

 

Monika Lisiecka: - Nie.

 

A kupiła pani chociaż? No, nie ma żartów, bo może za chwilę już nie być w kiosku!

 

- Nie kupiłam.

 

Dobrze, że zabrałem ze sobą swój, zaraz go pani dam, bo pani przecież nic nie wie?!

 

- Nic nie wiem.

 

Nie wie Pani kto pogryzł policjanta, kto został rozjechany swoim własnym autem przez córkę, czy Doda jest prawnuczką ostatniego ptaka dodo, czy…

 

- Nie, nie wiem.

 

No właśnie, jak w takim stanie niewiedzy może pani w ogóle na ulicę wychodzić?! Przecież to niebezpieczne, skoro nic pani nie wie co tam się dzieje. Zaraz sobie pani jakąś krzywdę zrobi, albo komuś, niechcący, jak pani taka nieprzystosowana.

 

- Zadzwoniła do mnie koleżanka i powiedziała: ty lepiej uważaj, w „Fakcie”  napisali,  że w zoo lew pożarł fotografa.

 

No to już pani wie, że jest jadalna, ale czy pani wiedziała, że nie należy gryźć policjantów, bo ostatnio służą do strajkowania, a już nie do gryzienia? Jak pewnie wszyscy Polacy myśleli, dopóki im niemiecki wydawca Faktu nie wytłumaczył, że już się policji nie gryzie. Ale zaraz! Może pani w ogóle nie czyta Faktu? Kontestuje pani polską rzeczywistość.

 

- Faktu nie czytam, rzeczywistości nie kontestuję, bo ona jest tworzywem, inspiracją dla sztuki fotografii, którą się zajmuję. Nie widzę związku pomiędzy gazetą  Fakt a naszą rzeczywistością. Co za niedorzeczność zarzucać komuś kontestowanie codzienności z powodu nieczytania jakiejś tam gazety Fakt. W ogóle, nie rozumiem intencji, nie wiem po co te pytania do mnie?!

 

Wie  pani co? Jeżeli mam być szczery, a właśnie chcę być szczery, to, ja też nie widzę związku Polskiej rzeczywistości z dyrdymałami lansowanymi przez Fakt. Cieszę się, że pani to prawie wykrzyczała, bo teraz, to jest nas już dwoje, tu w tym studio, którzy olewają faktyczny obraz naszego kraju serwowany przez niemieckiego wydawcę po polsku. Możemy rozmawiać dalej, czy powinienem natychmiast sprawdzić, czy nie ma mnie w jakimś innym miejscu?

 

- Ufffff… Tak, teraz możemy; w każdy razie spróbujmy.

 

Fakt ma pół miliona sprzedawanego nakładu…

 

- Błagam!

 

…zatem czyta go jakieś dwa, trzy miliony Polaków, okazjonalnie dziesięć. Czy ci ludzie, te miliony,  kompletnie nie interesują pani jako odbiorcy pani sztuki? I czy nie interesują panią jako potencjalni modele, potencjalne tematy? Napisała Pani, że „Nie ma złych modeli, są tylko źli fotografowie”.

 

- Tak, to jest moja misja, moje kredo, z którym się identyfikuję.

 

Artysta zostawia w swoim dziele kawałek siebie, swojej wrażliwości, własnej koncepcji pojmowania rzeczywistości, wyrafinowane spojrzenie na nią, i żeby z tym dziełem móc świadomie obcować, mieć do niego w ogóle dostęp, to trzeba mieć klucz do tego.  Olewa pani gazetę, która ukształtowała wrażliwość milionów ludzi, i oni nie mają klucza do pani sztuki, a i pani ich zrozumieć nie może.

 

- Hmmm… zastanawiam się czy pan jest do tej rozmowy nieprzygotowany, czy też raczej za bardzo się pan do niej przygotował? Też sobie pozwolę na szczerość: ja w ogóle nie czytam gazet codziennych, ani Głosu, Poznańskiej, ani Faktu, co najwyżej okazjonalnie. I nie dzielę ludzi na czytelników tych, bądź innych gazet. Wszystko co robię, związane jest z ludźmi; każdy człowiek jest dla mnie potencjalnie interesujący, i – zapewniam – nie z powodu przeczytania, bądź nie, tej czy innej gazety, na przykład u fryzjera, czy dentysty. Dla mnie ważna jest historia zakodowana w człowieku, staram się ją zidentyfikować i precyzyjnie oddać z całym klimatem, jaki jej towarzyszy, bez żadnego wartościowania, taka potencjalna ciekawość. Rejestracja czystej istoty rzeczy, konkretnego przypadku, z całą niepowtarzalnością chwili, tak jak to w danej konkretnej sekundzie widzę, czuję i wiem. I albo to mi się udaje, albo nie ma zdjęcia. To jest wspólna gra modela, z fotografem, wspólne wejście do takiej „kabiny koncentracji”- i albo ta współpraca, czy też dopuszczenie przez modela do jego jakiejś kwintesencji, istoty następuje na zasadach wzajemnego zaufania, uczciwości, albo nie powstaje  zdjęcie, które portretuje tę ujawnioną indywidualną prawdę. Jeżeli takie zdjęcie nie powstaje, to – mim zdaniem – wina zawsze leży po stronie fotografa, bo złych modeli nie ma. Wracając do pytania – nie sądzę, żebym nagle miała zamarzyć o robieniu fot dla gazety Fakt, natomiast to czy ktoś to czyta, czy nie, nie ma dla mnie znaczenia, bo nie może mi zacierać obrazu wyjątkowości tego człowieka,  bo to przecież nie jest jego powód istnienia na tym świecie, że czasem czyta jakąś gazetę. Są naprawdę inne ważne i indywidualne powody, dla których ludzie decydują się na budowanie swojej historii tak lub inaczej, i ja je muszę umieć zidentyfikować; nie mogę ich przegapić, nie dostrzec, przez to, że mi się prawdziwy obraz zaciera przez takie imponderabilia jak czytanie/nieoczytanie jakiejś gazetki.

 

Czy ktoś ze ścisłej grupy odbiorców/czytelników Faktu mógłby być pani modelem?

 

- Każdego można sfotografować.

 

Ale woli pani fotografować gwiazdy, a nie tych, którzy je tylko bezrefleksyjnie uwielbiają.

 

- Ja już odpowiadałam na podobne pytania – dlaczego fotografuję osobowości, muzyków, jak się z nimi współpracowało? Tak, jak z każdym. Dla mnie nie ma różnicy czy to jest pani sprzedająca bułki w sklepie, czy to jest James Brown, czy Mick Jagger, bo każdy z nich ma swoją historię, którą muszę wydobyć. Zdecydowałam się na portretowanie muzyków, ludzi sławnych, bo chciałam, żeby  moje prace trafiły do jak największej liczby odbiorców, a nie do szuflady. Poza tym muzyka jest mi bardzo bliska, i stąd ta moja muzyczna podróż.

 

Co to jest portret pani zdaniem? Czy to jest twarz, jakiś inny detal? Pamiętam zdjęcia z jakiejś amerykańskiej wojny, których ten kraj prowadzi tyle, że nie przypomnę sobie teraz z jakiej konkretnie – całe jej okrucieństwo i dramat fotoreporter zarejestrował robiąc tylko paski/kadry oczu żołnierzy, sportretował istotę wojny poprzez wyraz oczu jej uczestników. I dostał za to Word Press Foto. Gertruda Stein, pisarka i myślicielka, zapytana o jej osobowość, tożsamość, odpowiedziała bez wahania: „Ja to ja, bo mój piesek mnie rozpoznaje”. Co to jest portret, jaki jest pani przepis na „robienie” człowieka?

 

- Ja oscyluję wokół twarzy, i na pewno stawiam na kontakt, światło - głównie dziennie, ale tu nie ma zasad; to jest spotkanie, i na jego podstawie powstaje historia o tym człowieku. Twarz plus drugi plan, ale głownie kontakt.

 

Ale twarz jest zwodnicza, nawet bardziej niż marynarka i krawat, które nadają ludziom nazbyt szacowny zwodniczy wygląd.

 

- Ja bym powiedziała, że tak naprawdę, każdy portrecista robi w dużej mierze swój własny autoportret, bo to jest zawsze moja wizja tej osoby.

 

Czy ludzie o podobnych, takich samych twarzach są tacy sami?

 

- Bliźniacy, na przykład.

 

James Brown śpiewa fantastycznie piosenki, a jego sobowtór myje samochody na myjni. Czy tę różnicę się odda portretując twarz?

 

- Nie

 

Czy podobni zachowują się podobnie, pani zdaniem?

 

- Też nie. Moja praca dyplomowa, to były portrety pięciu par bliźniąt – sama mam siostrę bliźniaczkę, o 5 minut starszą – te pary to są zupełnie różne osobowości. Ludzie przychodzili na wystawę i mówili: dyptyki, to jest ta sama osoba. A to były dwie zupełnie różne osoby. I to jest ten przekręt – fotografia potrafi oszukać.

 

Ale w fotografii nie chodzi tylko o to – albo wcale o to nie chodzi – żeby zdjęcia wiernie rejestrowały rzeczywistość i tak ją oddawały? Pani przecież też stosuje deformację, obłaskawia rzeczywistość na swój własny i innych odbiorców użytek.

 

- Każdy człowiek postawiony z aparatem w tym samym miejscu, w tej samej sytuacji, zrobi inne zdjęcie. Dwudziestu reporterów fotografuje ten sam koncert i powstaje dwadzieścia zupełnie różnych rejestracji, chociaż jest to samo światło, ten sam motyw.

 

I każde zdjęcie z tych dwudziestu jest dobre?

 

- Hmmm… no nie.

 

Mówi pani, że każdy robi inaczej, zgodnie z własną indywidualną koncepcją i wizją, czy jeśli ona się nie zgadza z pani wizją, to te zdjęcia są niedobre?

 

- Nie, są inne. Musielibyśmy porozmawiać o konkretnych przykładach, żeby rozstrzygnąć które zdjęcie jest dobre, a które nie.

 

Zdjęcia reklamowe, podobają się Pani? Ludzie z reklamy uważają, że to właśnie oni robią sztukę, wyznaczają poprzeczki, co tam jakiś Modigliani, czy Okińczyc, my tu do dopiero walimy sztukę, całe kilogramy czystej, z niczym nie porównywalnej sztuki. Czy oni są w błędzie?

 

- Reklama to jest zupełnie inny świat, ona się rządzi swoimi prawami…

 

Chodzi o to, żeby komuś, kto nie ma włosów wcisnąć te trzy tuby szamponu antyłupieżowego?

 

- Musi być błyszcząco, świecąco i ładnie musi być,  w reklamie.

 

Lastryko na okładce i środek obiecujący wszystko, pod warunkiem, że zbierzesz wszystkie kupony, które wymienimy ci na wywrotkę nakrętek po jakiejś koli, a dla wybrańców XIV – wieczne antyki, prawie nówka, bo zrobione z płyty PCV…

 

- Reklama rządzi się swoimi prawami, to specyficzny świat.

 

A pani nie ma żadnych wątpliwości, że robi dobre fotografie?

 

- To jest dobre pytanie. Rzadko kiedy udaje się spojrzeć na to co się robi, z perspektywy innej osoby. Rozmawiałam niedawno z przyjaciółką o tym, czy jak słucha swojej płyty, to czy słucha jej jako wykonawca, czy potrafi ją słuchać jako osoba trzecia. Ale zdarzają mi się takie sytuacje, kiedy patrzę na swoje zdjęcia i dociera do mnie dopiero po chwili, że to ja je zrobiłam. Cały czas mam wątpliwości – jakbym ich nie miała, to bym umarła, czyli to co robię by straciło sens, bo u podstaw fotografii jest poszukiwanie, ciągła pogoń za doskonałością. Gdybym wiedziała w stu procentach, potrafiła przewidzieć co zrobię, to byłby koniec. Po dziesięciu latach robienia zdjęć potrafię oczywiście wiele przewidzieć, dopomóc jakby zdjęciu – nie mówię tu o kwestiach technicznych, bo warsztat trzeba mieć i to jest bezdyskusyjne – robię coś i wydaje mi się że, okay, już to mam, a potem wywołuję negatyw i okazuje się, gdzieś tam obok pojawia się inna historia, na którą nie zwróciłam uwagi. Fotografia to jest zawsze niespodzianka - biorę do ręki stykówkę i nagle mnie olśniewa, dociera do mnie, że obok tematu, na którym się skupiłam pojawia się jeszcze cenniejsza rzecz, jakiej nawet nie podejrzewałam. I dobrze, że tak jest. To jest piękne.

 

Ja  miewam podobne przygody – mam jakiś pomysł na rozmowę z kimś, włączam dyktafon, rozmawiamy – tak, jak teraz z panią – a potem odsłuchuję i słyszę, że mój rozmówca próbował mi opowiedzieć inne historie niż te, o które pytałem. Dlatego nauczony doświadczeniem zawsze już teraz pytam na koniec, czy na pewno zapytałem o wszystko co on chciał mi powiedzieć. I wie pani co?

 

- No?

 

Zdarzyło mi się, że zaczynaliśmy rozmowę jeszcze raz, i naprawdę fajnie się wtedy gadało. Zatem – czy zapytałem panią o to, o czym chciała pani mi opowiedzieć?

 

- Pokażę panu moje prace, i wtedy będzie pewnie jeszcze okazja dopowiedzieć to, co nam ewentualnie dotąd umknęło w rozmowie?

 

OK. może jeszcze tylko na koniec jedno pytanie: fotografia kolorowa i czarno-biała, jest jakaś wyższość jednej nad drugą?

 

- Nie. Jak bym tę wyższość miała rozumieć?

 

Ja nie wiem, panią pytam.

 

 - Czarnobiała to jest inny klimat, kolor trochę rozprasza, trzeba bardziej uważać. Zaczynałam od czarno-białych zdjęć i do dzisiaj pozostał mi do tej techniki sentyment, ale nie uważam, że kolor jest fee, trochę inny język opowiadania historii, ale żadnej wyższości nie widzę.


 

Dlaczego zaczęłam fotografować? Irytowało mnie to, że ludzie są piękni a mają takie brzydkie zdjęcie. Stąd to moje motto: Nie ma złych modeli, są tylko źli fotografowie. Kiedy zaczęłam robić zdjęcia, to zrozumiałam, że robiłam jej już wcześniej, tylko że w głowie, a teraz one po prostu są i mogę się nimi podzielić z innymi.

 

 

 

Fashion  www.monikalisiecka.com

- Tutaj punktem wyjścia była fotografia modowa. Zrobiłam sesję z modelami dla „Rogal Colection” i kiedy ona została już opublikowana na kolorowych lśniących rozkładówkach pisma, usiadłam nad tym zdjęciami jeszcze raz. A było to w okresie, gdy pracowałam nad projektem Television i byłam zafascynowana klimatami pop-kultury, i tak powstał  cykl Fashion, taka moja reakcja i komentarz do świata mody. Czyste formy, niektóre bardziej humorystyczne, inne mniej, odreagowanie od bogatej wykwintnej stylistyki

Lubi pani świat mody?

- To jest konwencja, ten świat jest trochę nadmuchany, rządzi się swoimi prawami, to cały show-business, który bywa śmieszny…

Ale i zabawny?

- Zabawny i urokliwy, i co tu dużo mówić – fascynujący. To są ogromne koncerny, ogromne pieniądze, przemysł cały; to jest coś niesamowitego, że coś, co nosimy, może kosztować niewyobrażalnie dużo, tylko dlatego, że pochodzi od uznanego projektanta.

Pani mówi o marce.

- Tak, tak.

O tym, że za flakonik pachnącej wody marki Kenzo jesteśmy gotowi dać 300 złotych, a za Przemysławkę już nie, bo to nie jest żadna marka. Kiedyś Piotr Bykowski wytłumaczył mi fenomen marki. Powiedział tak: marka to jest to, że Fiat sprzedaje  na świecie najwięcej blachy, a Mercedes sprzedaje ją najdrożej.

- Chyba najkrótsza opowieść o marce, ale dobrze to złapał.

 

 

Collage www.monikalisiecka.com 

To są moje wydzieranki z gazet połączone pastelami. Kawałki gazetowych reklam, z których wyklejam twarze, detale postaci, obraz dopełniam pastelami. Proszę nie pytać dlaczego te a nie inne reklamy drę, bo nie wiem.

A skąd pani wie, że już więcej drzeć nie trzeba, że collage jest skończony?

- No właśnie. Przychodzi taki moment, że czuję, że wystarczy, nic więcej nie trzeba, że już mam wszystko co chciałam uzyskać.

Zna pani to zdanie Exupery’ego: „Doskonałość nie jest wtedy, gdy nie można już nic dodać, ale wtedy jest, gdy nie da się już niczego ująć”?

- Ładne.

 

 

Portrety www.monikalisiecka.com 

 

Muzycy

- Sesja z Lechem Janerką, osobą, którą darzę ogromnym szacunkiem, trwała 20 minut, na Placu Zamkowym w Warszawie. To było właśnie to spotkanie, niesamowite porozumienie, o którym mówiłam wcześniej. Zatrzymałam się w Warszawie u koleżanki, i kiedy wróciłam po zdjęciach, ona stanęła zdumiona w drzwiach i powiedziała: Słuchaj, ja nawet nie zdążyłam posprzątać po śniadaniu, a ty już jesteś po sesji z Janerką?! Pracuję dosyć szybko, albo wiem o co mi chodzi, albo nie ma o czym rozmawiać. Nie wierzę w takie długie sesje portretowe, pięciogodzinne, to jest dla mnie trochę podejrzana sprawa.

 

- Waglewski – to jest pierwsza sesja muzyczna, jaką zrobiłam. Poszłam do niego przed koncertem i powiedziałam, że chcę go sfotografować. Zapytał mnie dlaczego? To powiedziałam szczerze, że chcę aby moje prace trafiły do szerszego grona odbiorców, a on osoba znana, mi to zagwarantuje. Powiedział: okay, rozumiem, masz tę sesję. Od razu się zgodził, chociaż nie widział moich prac.

 

 

- Rolling Stones – jestem bardzo zadowolona z tej fotografii, oni są jak wykuci z kamienia, zamrożeni w bryle. O to mi chodziło i to się udało zrobić.

 

Dariusz Łukaszewski

Fotografia: Monika Lisicka

 

 

 

 

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.