28 kwietnia 2024, niedziela

Czytelnia człowieka dla ludzi

Ludwik Cichy

Opowiadania o zwierzętach





cicho i przyjemnie

Dostrzegł ją i nie przeoczył.

 


 

Dostrzegł ją i nie przeoczył.
W jednej z tych uroczych kafejek, gdzie na kontuarze, w głównym kieliszku do szampana trzyma się dla zachwytu i westchnień złotą welonkę. Albo czerwoną, ładnie podświetloną, dla miłosnej atmosfery i estetycznego efektu. Po kwadransie rybka zdycha: najczęściej dusi się, a jeśli szczęście jej dopisze, schodzi na atak serca. Szklany ekran powiększający okrągłego telewizora, jaki ma dookoła siebie, przez cały czas serwuje jej horrory z potworami, olbrzymami: ogromne ślepia, paszcze, zębiska szczerzące się - gdyby głupia wiedziała, że w uśmiechu, ale nie wie - i serce jej nie wytrzymuje i barman szybko zmienia ją pod ladą na inną kwadransówkę, pod pretekstem uzupełnienia wody. Rzeczywistość zakochanych jest taka, jaką chcą ją widzieć, więc nigdy nie dostrzegają podmiany i zachwycają się dalej, zamawiając drogie koktajle, zagraniczny owoc i wykwintne galaretki.

Poznali się, wpatrując w kieliszek z welonkiem. On z jednej strony, ona z przeciwnej. A potem unieśli głowy i wzrok napotkał wzrok. On puknął palcem w szkło i welonek wystrzelił jak z procy, waląc w ścianę tuż przy jej policzku. - Lubi cię - powiedział. Ona puknęła pierścieniem w kielich i welonek pomknął do niego, waląc po drodze ogłuszonym łbem w szklaną przeszkodę. - Ciebie też - ucieszyła się. Uśmiechnęli się i już byli zakochani.


- Przepraszam na chwileczkę - barman ujął w dłoń kielich i razem z zawartością zsunął za kontuar. - Wymienię tylko odrobinę wody - posłał im ładny, zawodowy uśmiech.


- Lubi pan przyrodę - pochwaliła ona.

- O, tak! - ujawnił barman.

- Ja przepadam za zwierzętami - poinformowała chłopaka.

- Ja też – chłopak szybko potwierdził wspólnotę zainteresowań i zaproponował spacer. Potem była dyskoteka, a na drugi dzień niedziela, więc się umówili na tej samej ławce, na której właśnie przerwali całowanie.


Przyniósł chomika w klatce. Była zachwycona, więc odważył się wsunąć jej rękę pod bluzkę. Potem drugą. Wiedziała jak się zachować do tego stopnia, że zaproponował bezceremonialnie:

- Chodźmy do mnie, mieszkam tuż.

- Okay!


Na pustej ławce chomik pocił się w popołudniowym, sierpniowym skwarze. Chętnie by się zakopał, ale w klatce nie było nawet wiórków. Uszami i końcami wąsów zaczął nagle łowić narastające, wysokie tony. Gorące powietrze przynosiło piski nienaoliwionych osiek inwalidzkiego wózka. Aleją toczył się Emeryt.


Emeryt zatrzymał się przy ławce i zapalił, żeby upewnić się, że nikt go nie obserwuje. Ponasłuchiwał, porozglądał się, a potem wypluł rozżarzony ustnik, nakrył klatkę gazetą i pomknął z nią w stronę działki z komórką i narzędziami do majsterkowania. „Skórkę to ty masz, skurwesynu, trochę szczupłą”, rozważał, „na pół nerki nie starczy. Ale za to klatka jaka odpicowana! Dostanę za nią na bazarze kawał grosza”, skręcił w aleję prowadzącą do ulicy. „A ciebie, szczupły, też się zagospodaruje. Wypcham cię, skurwesynu, i dam wnukowi; niech się chłopak od małości z przyrodą oswaja, wrażliwszy będzie”. Przyhamował u wylotu alejki, ale wózek nie zareagował i mknął dalej, zatrzymując się dopiero na zderzaku ciężarówy pędzącej z paką wypełnioną nutriami na skórki i na suchą kiełbasę. Kierowca próbował wykręcić, ale było już za późno; piętrowa platforma przywaliła w pień dwuwiekowego grabu i rozdarła się wzdłuż długiego boku. Tysiące szczuropodobnych stworzeń rozpierzchło się w zaroślach, unosząc ze sobą swoje skórki i kiełbasiany surowiec. Chomik opuścił pokiereszowaną klatkę i czmychnął do pierwszej napotkanej kreciej dziury, w której panował chłód, mrok. I było cicho i przyjemnie.

 

 

 

Opowiadanie o zwierzętach nr 2

          

Jest taki film, pokazujący hienę, która napotyka martwego słonia.

Hiena przeżera się przez skórę, przez powłoki brzuszne, wgryza się w środek, aż znika w słoniu jak w tunelu. Co jakiś czas wystawia z pieczary łeb, by przekonać się, że wokoło wszystko jest w porządku i znów znika.

Powoli, pasąc się, do słonia podchodzi stado antylop tompi. Tompi nie widzą hieny wżartej w środek olbrzyma. Dwa samce znienacka sczepiają się rogami i rozpoczynają młockę, prawdopodobnie z męskich powodów. Samice i młode przysiadają w suchej trawie i spokojnie czekają na koniec walki. Jej przebieg nie ma dla nich większego znaczenia. Przeżuwając i strząsając z siebie muchy, bez entuzjazmu zerkają na okładających się rywali, z których jednego los za chwilę obdarzy przywilejem narzeczonego.

Nagle z mrocznej pieczary wypada coś, co wygląda jak pędzący kawał słoniowej wątroby. Wątroba wbija kły w kark jednego z koźląt. Na zbliżeniu widać, jak hiena okrwawiona, wytarzana i obklejona wnętrznościami martwego olbrzyma skręca kark koźlęciu. Prawie słyszy się chrzęst miażdżonych kręgów szyjnych. Stado antylop podrywa się do szalonego biegu. Matka koźlęcia atakuje rogami ochłap wątroby mordujący jej dziecko. Hiena nie zwalnia uścisku szczęk. Matka ponawia atak. Wtedy pojawiają się lwy. Nadciągają z głębi ekranu. Wcale się nie spieszą, jakby zmierzały na proszoną ucztę. Tompi już dawno umknęły z pola widzenia kamery. Matka koźlęcia daje za wygraną, odbiega kilkadziesiąt metrów w górę ekranu i z bezpiecznej odległości przygląda się, jak dwie lwice rozszarpują hienę, a potem zostawiają ją i zabierają się za martwe koźlę. Hiena, korzystając z nieuwagi lwic ożywa, chwyta w pysk swoją odgryzioną tylną kończynę i kuśtykając na trzech pozostałych, odbiega. Ciągnie za sobą jakieś wnętrzności, ale jest za daleko, aby kamera mogła rozstrzygnąć, czy są to kawałki hieny, czy też wnętrzności słonia, którymi była obklejona. Kamera taktownie przesuwa się na antylopę matkę. Stara tompi rusza w kierunku stada, które podjęło już popas w bezpiecznej odległości. Antylopa pochyla głowę i zaczyna skubać zeschniętą trawę. Na zbliżeniu widać, że omija wysuszone słońcem łodygi i stara się dotrzeć do ukrytych głębiej zielonych pąków. Samce tompi zbliżają się do siebie, udając, że zajmuje je wyłącznie wyszukiwanie lepszej trawy. Nie potrafią jednak opanować nerwowego strzyżenia uszami, zdradzającego faktyczne powody spaceru skracającego dystans między nimi. Kamera nie zdąży pokazać, który pierwszy zdecyduje się na atak; w tym miejscu obraz urywa się i widz zmuszony jest do błyskawicznego odszukania ostatniego kuponu totolotka i poddania się werdyktowi maszyny losującej. Za chwilę w jednym z milionów domów rozlegnie się ryk szczęścia.


Rzecz dzieje się w odległej epoce herbavitu i tęsknoty za coca-colą. Nikomu jeszcze nawet się nie śni, że „inaczej” nie musi być wcale bardziej beztroskie. Epoka Big Brothera i wieprzmaka miała nadejść dopiero za pięć lat, w abstrakcyjnym nowym tysiącleciu, w którym wszyscy będą tak pochłonięci odchudzaniem i robieniem karier, że nie dostrzegą, że tutaj może być tak ogromne, że można się w nim zagubić. Ale teraz Patrycja Langner znowu nic nie wygrała. A tak bardzo chciała wygrać. Chciała wygrać tak bardzo, że uwierzyła, że tak się stanie, i była pewna, że trafi szóstkę, która przyniesie jej kumulację, czyli trzynaście milionów.

Ale już po wszystkim, wpatruje się w bezwartościowy kupon i czuje się bardzo oszukana i bardzo okradziona. Była już tak blisko, kurde, niech by był chociaż ten głupi milion, pal licho już te trzynaście, niech by był i milion, od razu nowe życie, z miejsca by ją było stać na rozwód. Oj, żeby tak mnie było stać na rozwód, jak te wszystkie aktorki, co pięć lat nowy facet, a jaki inteligentny, oblatany, przystojny, aż by się chciało pożyć. Ale kogo stać na rozwód, kurde, za kuroniówkę i tyle, co za jajka sprzedane? Szkoda gadać, pomarzyć miło, trza iść spać, bo z rana do doju, kurde, i tak na około.
Wstała, zgasiła telewizor.
Ale bym się rozwiodła, z samego rana bym do gminy poleciała, jakbym tak trafiła taką szóstkę. Ale ktogo stać na rozwód?!


Mąż Patrycji już sapał. Bo o drugiej w nocy, żeby nikt nie widział, miał ciąć kombajnem Stychmurowi na jego hektarach tajemne znaki w zbożu. Takie tam koła, zygzaki, hieroglify jakieś, co to niby UFO przyleciało i wypaliło, żeby w gazecie napisali, a może i w telewizji, to ludzie przyjadą do stychmurowej agroturystyki. Stychmur dobrze płaci, ekstra za trzymanie języka za zębami, może nawet starczy na te wczasy do Grecji, co kiedyś obiecał Patrycji. Tak by chciał, żeby pojechała. Ciekawe, czy ona będzie pamiętała?

 

 
Ilustracja: "Play", obraz Piotra Pardy

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.